Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie zagęgać telewidzów na śmierć!

03-02-2016 21:07 | Autor: Tadeusz Porębski
Coraz rzadziej oglądam popisy naszych narodowych reprezentacji w grach zespołowych. Powodów jest kilka. Pierwszy i najważniejszy to ocierające się o patologię gadulstwo komentatorów. Ludziom tym praktycznie nie zamykają się usta. Wyjątkiem jest moment odgrywania hymnów narodowych, ale to tylko kwestia czasu, kiedy runie i ta bariera.

Często mam ochotę wrzasnąć: "Ludzie, litości!!! Dajcie mi w spokoju oglądać mecz! Ja nie jestem niewidomy, widzę wszystko i nie musicie składać mi meldunków w rodzaju: Piszczek uruchamia Lewandowskiego, czy też: Kurek uderza po skosie, bo ja to, do wszystkich diabłów, widzę jak na dłoni! Dajcie nam, widzom, trochę tlenu, bo wasze gadulstwo uniemożliwia nam spokojną obserwację zawodów oraz własną analizę". Wielokrotnie rezygnowałem z oglądania ciekawych meczów siatkówki, na które czekałem, ponieważ mikrofony oddano w ręce panów Krzysztofa Wanio i Wojciecha Drzyzgi.

Ostatnio dokooptowano im kolejnego gęgacza – Łukasza Kadziewicza, który grał w kadrze narodowej, a po zdjęciu sportowego stroju przeistoczył się w pięknie przebierającego nogami na parkiecie celebrytę i komentatora meczów siatkówki. W gadulstwie gość ten może w niedalekiej przyszłości pobić parę Wanio - Drzyzga, bo ma w języku gigantyczny potencjał. Z mojego punktu widzenia w towarzystwie takich supergęgaczy po prostu nie da się oglądać siatkówki. Natomiast w towarzystwie duetu Tomasz Swędrowski - Tomasz Wójtowicz jak najbardziej. To zupełnie inna bajka i inna półka sportowego dziennikarstwa. Polsat wiele zrobił dla popularyzacji siatkówki i piłki ręcznej, ale szefowie stacji powinni zatrudnić kogoś w rodzaju supervisora nadzorującego komentatorów, wskazującego popełnione błędy oraz egzekwującego ich rugowanie. 

Drugim grzechem głównym przypisywanym polskim dziennikarzom sportowym jest nakręcanie spirali sukcesu, co przekłada się oczywiście na oczekiwania kibiców. Potem przeważnie następuje wielkie rozczarowanie. Przykłady można mnożyć, ale dobry jest przykład ostatni. Po wygranej z Francją polskie dziennikarstwo oszalało i okrzyknęło polskich szczypiornistów mistrzami Europy. Widziano wyłącznie wynik, reszta całkowicie umknęła uwadze pismaków i komentatorów telewizyjnych. A przecież już wieki temu Immanuel Kant, myśliciel z Królewca, zasygnalizował, że "rzeczą zmysłów jest oglądać, rzeczą intelektu myśleć"

Poszedłem więc do bukmachera i postawiłem pięćdziesiąt na Norwegię, bo wiedziałem z doświadczenia, że nasi to drużyna bez klasy – potrafią wznieść się na wyżyny i wygrać z najlepszym, aby zaraz ulec przeciętniakowi. Tak też się stało. Nasi przegrali ze Skandynawami, więc poszedłem za ciosem i postawiłem kolejne pięćdziesiąt na Chorwatów. I tym razem wygrałem (płacili 3:1), ale rozmiary porażki wstrząsnęły mną. Dać sobie strzelić na swoim terenie prawie 40 bramek?! To nie porażka, to blamaż. Klasowe drużyny nie przegrywają w takich rozmiarach. Mogą ulec, to oczywiste, bo sport jest sportem, ale liczy się także styl przegranej. Rozgromienie naszych nie było trudnym zadaniem, bo w każdym spotkaniu graliśmy schemat – Jurecki lub Bielecki i albo rzut, albo też podanie do kołowego Syprzaka. Wystarczyło zneutralizować dwóch naszych snajperów i tym samym odciąć kołowego od podań, aby drużyna rozpadła się na drobne kawałki.

Kierując się maksymą Immanuela Kanta, szybko dostrzegłem potencjał młodej drużyny niemieckiej, której nikt nie dawał szans na mistrzostwo. I w tym przypadku wystarczyło mieć oczy szeroko otwarte, aby skonstatować, że Niemcy jak to Niemcy – rozkręcają się z meczu na mecz i są perfekcyjnie przygotowani, przede wszystkim pod względem taktycznym, przez trenera Dagura Sigurdssona. Widziałem, że jeśli w ataku nie wychodził Niemcom plan A, natychmiast rozgrywali plan B. Doskonale wiedzieli jaki wariant zastosować w konkretnej sytuacji. Ich obrona przypominała twierdzę, grali w zależności od ustawienia przeciwników – 6/0, 5/1, a nowatorski system obrony 4/1+1 uniemożliwiał drużynie przeciwnej rozegranie skutecznego ataku. Dodając do tego doskonale radzącego sobie między słupkami Andreasa Wolffa, zobaczyłem w Niemcach nowego mistrza Europy. Już w czwartek postawiłem na ich zwycięstwo w niedzielnym finale kolejnego pięćdziesiątaka (płacili 6:1). Kiedy wygrali w półfinale z Norwegią, miałem stuprocentową pewność, że w poniedziałek pójdę do kasy. I faktycznie, Hiszpanie, z którymi Niemcy przegrali w grupie, nie istnieli na parkiecie. Znakomici szczypiorniści z Półwyspu Iberyjskiego zostali rozbici przez młodziutkich podopiecznych trenera Dagura Sigurdssona, a ja odebrałem prawie 300 zł.

Po co to piszę? Aby zadać sobie szyku i robić za najmądrzejszego w całej wsi? Nie. To swego rodzaju protest przeciwko jednostronności i niepohamowanemu gadulstwu sportowych dziennikarzy. Protest przeciwko ciągłemu nakręcaniu spirali sukcesu, co przeważnie kończy się wielkim rozczarowaniem i próbami odkręcania wypowiedzianych na antenie, czy też napisanych w gazecie słów. Polski dziennikarz sportowy powinien, a raczej musi być sympatykiem narodowej reprezentacji, ale nie może przeistoczyć się w mającego klapki na oczach kibola. "Rzeczą zmysłów jest oglądać, rzeczą intelektu myśleć" – wbijcie sobie, panowie, do głów tę mądrą maksymę. Skończcie wreszcie z nakręcaniem spirali sukcesu, bądźcie bardziej zdystansowani do pojedynczych sukcesów naszych sportowców i bardziej wyważeni.

I nie zalewajcie nas potokiem słów podczas telewizyjnych transmisji. Bierzcie przykład ze św. pamięci Bohdana Tomaszewskiego, który posiadł rzadką zdolność żonglowania słowami poprzez używanie ich minimalnej liczby i wręcz tępił, na swój elegancki sposób, gadulstwo na antenie. Chcemy oglądać zawody w spokoju, opatrzone krótkim fachowym komentarzem, co da nam możliwość dokonywania własnej analizy wydarzeń na boisku. Mamy do tego prawo, ponieważ za usługi w postaci telewizyjnych transmisji płacimy dobrą polską złotówką.

Antenowe gadulstwo naprawdę przybiera rozmiary plagi i trzeba to zjawisko zwalczać. Widzę tu wiodącą rolę szefów poszczególnych stacji telewizyjnych oraz dyrektorów sportowych anten. Może pan Marian Kmita, dyrektor do spraw sportu w grupie Polsat, zechciałby zachęcić panów Wanio, Drzyzgę i Kadziewicza do większej wstrzemięźliwości, jak idzie o ilość słów wystrzeliwanych w trakcie komentowania widowisk sportowych. Zyskałyby na tym bardzo same widowiska, a przede wszystkim abonenci, którzy co miesiąc skrupulatnie wnoszą opłaty za prawo ich oglądania. Tego w Nowym Roku życzę sobie oraz wszystkim kibicom sportu skazanym dzisiaj na obowiązkowe wysłuchiwanie potoku złotych myśli wypływających z niezamykających się ust telewizyjnych gęgaczy.

A tak nawiasem, w moim odczuciu na zakończonych właśnie mistrzostwach Europy w szczypiorniaku zgasła świecąca od lat wyjątkowym blaskiem największa gwiazda tej dyscypliny sportu i pojawiła się nowa. Fantastycznego Nikolę Karabaticia strącił z firmamentu 27-letni niemiecki prawoskrzydłowy Tobias Reichmann. O tym zawodniku już wkrótce będzie bardzo głośno. 

Wróć