Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie wierzę tym demokratom...

27-04-2016 21:05 | Autor: Tadeusz Porębski
List prezydentów RP Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego i Bronisława Komorowskiego, byłych szefów MSZ oraz solidarnościowych opozycjonistów skierowany niby do obecnego rządu, a w rzeczywistości do wszystkich Polaków, nie tylko do mnie nie trafił, lecz po prostu mnie rozsierdził.

Ludzie ci apelują "o pełną mobilizację społeczeństwa i środowisk opozycji oraz wypracowanie programu wspólnego działania na rzecz obrony demokracji", namawiając w zawoalowany sposób do obywatelskiego sprzeciwu. "Najbliższe miesiące zadecydują o losie praworządności i demokracji w Polsce" – patetycznie podkreślają sygnatariusze listu.

Irytuje mnie to, że zarówno wyżej wymienieni, jak i pozostali krytycy rządu Beaty Szydło widzą w jego poczynaniach samo zło, nie dostrzegając dobrych stron. Ideologicznie od Jarosława Kaczyńskiego i jego ekipy dzielą mnie lata świetlne, bo nigdy nie ukrywałem, że jestem człowiekiem lewicy. Tyle że nie tej eseldowskiej zwanej szyderczo i słusznie "kawiorową". Ponieważ prawdziwej, krwistej socjaldemokracji nie ma w naszym kraju od lat, jestem politycznym sierotą. Jednakowoż staram się patrzeć na polską scenę polityczną szeroko otwartymi oczami, bez ograniczających widzenie klapek. Patrząc w taki sposób, nie sposób nie dostrzec, że dzisiejsza opozycja goni w piętkę i nie mając innych argumentów przeciwko pisowskiemu rządowi, uczepiła się niczym rzep psiego ogona sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego.

Kompletnym milczeniem pomija się natomiast przyjęte przez Sejm ustawy korzystne dla państwa i obywateli. Zawczasu uprzedzam – nie jestem fanem, a nawet wyborcą PiS, ale wyznaję zasadę "co boskie Bogu, a cesarzowi, co cesarskie". Jak nie uznać za pozytywny krok projektu odbudowy zrujnowanego przez poprzednie ekipy przemysłu stoczniowego (okrętowego), będącego przez dziesięciolecia dumą polskiej gospodarki? Pozytywnie należy też ocenić: zniesienie obowiązku szkolnego dla 6-latków i przedszkolnego dla 5-latków, obłożenie banków, niektórych instytucji finansowych i firm ubezpieczeniowych tzw. podatkiem bankowym wynoszącym rocznie 0,44 proc. wartości ich aktywów, uchwalenie prorodzinnej ustawy 500+, wprowadzenie 65 proc. stawki podatku od odpraw menedżerów spółek skarbu państwa, wydłużenie do końca 2017 r. obowiązku gmin do zapewnienia lokali zastępczych lokatorom zmuszonym do opuszczenia dotychczasowego mieszkania na skutek przeznaczenia budynku do rozbiórki lub remontu, wydłużenie okresu przedawnienia przestępstwa karnego z 5 do 10 lat, uchwalenie zapisu, że dziecko może być oddzielone od rodzica jedynie po wcześniejszym wykorzystaniu przez sąd środków, które okazały się nieskuteczne, czy też opracowanie specjalnej listy produktów wydawanych bezpłatnie, obejmującej leki, środki spożywcze specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyroby medyczne, które związane są z leczeniem chorób wieku podeszłego (np. nadciśnienia tętniczego, otępienia, osteoporozy).

Aby jednak PiS-owi zbytnio nie słodzić, mocno podkreślam, że w ogóle nie podoba mi się zbytni triumfalizm, graniczący ze znaną nam przez ostatnie osiem lat polityczną butą, jak również prostackie wypowiedzi pisowskich parlamentarzystów. Publiczne nazwanie zaś sędziów Sądu Najwyższego "kolesiami" odbieram jako chamstwo i brak politycznej kultury. "Dziadek" Piłsudski powiedział kiedyś do parlamentarzystów: "Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić" – pasuje jak ulał do wielu osobników różnej płci zasiadających na Wiejskiej. Polityka przez duże "P" to rapier, a nie pałka. Szef klubu PiS powinien skierować swoich ludzi na polityczny kurs – na przykład do ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa – gościa o nieprzeniknionej twarzy pokerzysty, niczym aptekarz ważącego słowa, z którego wypowiedzi nie sposób wyczytać, co ten człowiek naprawdę myśli. To jest najwyższa półka polityki. Dobry byłby też Orbán, który u siebie na Węgrzech robi co chce, ale kiedy pojedzie do Brukseli, nie fuka tam, nie obraża się, nie oskarża, tylko postępuje zgodnie z teorią podrywu Stanisława Grzesiuka – bajeruje salonowo, kłania się fachowo, gada naukowo. I uśmiechając się szeroko, klepie przyjacielsko po plecach zachodnich cwaniaczków. Chcę powiedzieć, panie prezesie, że w dobie Internetu i portali społecznościowych wojna na wszystkich frontach to prosta droga do całkowitej zagłady. Prędzej czy później. A szkoda by było, bo ma pan kilka fajnych pomysłów.              

Przez lata mainstreamowe media wyśmiewały i szydziły z publicystów, starających się dowieść istnienia tzw. układu. Twierdzono, że jest to uprawianie tzw. spiskowej teorii dziejów. Tymczasem istnienie "układu" to fakt, a najlepszym tego dowodem są opublikowane taśmy z rozmów toczonych przy kielichu i dobrym żarciu przez polityków PO wysokiego szczebla z ludźmi wielkiego biznesu. Kolejnym dowodem jest zadziwiające obrzydzenie rządów SLD, PSL i PO do uchwalenia ustawy reprywatyzacyjnej, regulującej kwestię roszczeń, a tym samym do położenia kresu rabunkowi w majestacie prawa mienia komunalnego gigantycznej wartości. Kto pierwszy zablokował wejście w życie takiej ustawy? Jeden z sygnatariuszy wspomnianego na wstępie listu do obywateli, wielki orędownik uczciwości i praworządności w państwie Aleksander Kwaśniewski, nękany przez chorobę filipińską, czyli zapalenie goleni lewej.

W marcu 2001 r. Kwaśniewski zawetował ustawę o reprywatyzacji opracowaną przez rząd Jerzego Buzka. Nie odesłał jej do Trybunału Konstytucyjnego, lecz brutalnie zawetował, wiedząc z góry, że sejmowa arytmetyka nie pozwoli na odrzucenie weta. Według niego ustawa była niedobra, sprzeczna z zasadami sprawiedliwości społecznej i równości obywateli wobec prawa. Natomiast zdaniem prawników był to najlepszy akt prawny w 11-letniej wówczas historii III RP. Kolejne "nie" żarliwy obrońca sprawiedliwości społecznej i równości obywateli wobec prawa  powiedział ustawie o podatku dochodowym od osób fizycznych. Konstytucjonaliści twierdzili wówczas, że mogło dojść do nierównego potraktowania podmiotów prawa, tym bardziej, że około 96 proc. firm płaciło naonczas podatek od osób fizycznych. W ciągu 10 lat urzędowania w Pałacu Prezydenckim Kwaśniewski podpisał wiele ustaw, na których Trybunał Konstytucyjny nie zostawił suchej nitki. Kwaśniewski zbudował też wpływowe zaplecze oparte na trzech fundamentach: TVP, najbogatszych spółkach skarbu państwa i WSI, tworząc w ten sposób tzw. układ funkcjonujący do dnia dzisiejszego. W moim odczuciu polityk ten był szkodnikiem i jego dzisiejszy akces pod apelem wzywającym do obywatelskiego sprzeciwu oraz wspólnego działania na rzecz obrony demokracji i praworządności w państwie to kpina z Polaków.

W sierpniu 2015 r. kolejny projekt reprywatyzacyjny (tzw. mała ustawa) spotkał się ze sprzeciwem kolejnego prezydenta RP. Którego? Bronisława Komorowskiego, także sygnatariusza wspomnianego na wstępie listu. Projekt jest ułomny, nie obejmuje bowiem całości problemu związanego z reprywatyzacją, ale znacznie ogranicza panoszącą się na tym obszarze gangsterkę. Komorowski skierował regulacje, które miały ograniczyć zwrot nieruchomości odebranych po 1945 r. dekretem Bieruta, do Trybunału Konstytucyjnego. Zakwestionowana przez niego nowela przyznaje prawo pierwokupu miastu Warszawa i skarbowi państwa wobec roszczeń byłych właścicieli stołecznych nieruchomości i ich spadkobierców. Jej celem była likwidacja patologii związanych z masowymi zwrotami, często w mocno podejrzanych okolicznościach, budynków i gruntów stanowiących dzisiaj własność stołecznego samorządu lub skarbu państwa.

Chodzi m. in. o handel roszczeniami. Wyspecjalizowane kancelarie prawne skupują od byłych właścicieli za przysłowiowe grosze roszczenia do nieruchomości, odzyskują je na podstawie decyzji BGN, aby następnie zarabiać na ich sprzedaży krocie. Nowela wprowadziłaby obowiązek zawierania umów kupna - sprzedaży roszczeń w obecności notariusza, co pozwoliłoby na ujawnianie kwot za jakie roszczenia zostały odkupione. Czemu Komorowski powiedział "nie" tak potrzebnemu Warszawie aktowi prawnemu? Jego wyjaśnienia są równie mętne, jak bełkot Kwaśniewskiego w marcu 2001 roku. 

Wróć