Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie wierzę hipokrycie

15-07-2020 20:26 | Autor: Tadeusz Porębski
Czy wygrana Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich oznacza, że Polska wygrała, czy przegrała? Pytanie raczej z kategorii retorycznych: wyborcy Andrzeja Dudy powiedzą, że jest to dla kraju wygrana, natomiast elektorat Rafała Trzaskowskiego stwierdzi, iż jest to katastrofa. Nie jestem Ewangelią według  Św. Mateusza i nie wiem, co czeka Polskę podczas drugiej kadencji Dudy.  Skłaniam się do postawienia tezy, że jednak nic dobrego.

Po pierwsze, prezydent połowy Polaków nie jest wiarygodny. Temu człowiekowi nie wolno ufać. Dlaczego? Dlatego m. in., że 20 listopada ubiegłego roku grzmiał gdzieś na zadupiu, iż w Sądzie Najwyższym jest grupa sędziów, byłych członków komunistycznej partii przed 1989 rokiem oraz funkcjonariuszy partyjnych w stanie wojennym, których należy przepędzić z SN, „by nie straszyli już swoją obecnością ani obywateli Polski, ani naszych sąsiadów”, a dwa tygodnie później nominował do Trybunału Konstytucyjnego Stanisława Piotrowicza, zdeklarowanego komunistę i prokuratora w stanie wojennym.  Klasyczny przykład dwulicowości wykluczający wiarygodność.

Po drugie, Duda tak skutecznie realizował politykę swojego politycznego guru Jarosława Kaczyńskiego dzielenia Polaków na lepszych i gorszych (chamska hołota, zdradzieckie mordy, etc.), wzbogacając ją twórczością własną (rządy PO-PSL były gorsze od koronawirusa, a Trzaskowski jest niezrównoważony i  wciska dzieciom w szkołach ideologię LGBT, czyli neobolszewizm), że jego dzisiejsze bredzenie o sklejaniu podziałów można jedynie o tyłek potłuc. Potrzeba kilku dekad, by podziały w społeczeństwie zostały zasypane. Ja z pewnością nie doczekam tego dnia i winię za to Jarosława Kaczyńskiego oraz Andrzeja Dudę.

Haniebne i bezpodstawne oskarżenia rzucane na ponad 10 milionów rodaków nie zgadzających się z polityką PiS – realizowaną także przez Dudę – przyzwolenie prezydenta RP na demolowanie sądownictwa, stosowanie na każdym obszarze życia publicznego i politycznego prawa silniejszego oraz socjotechniki opartej na kłamstwie (m. in. „trzeba przeprowadzić wybory w maju, bo inaczej dojdzie do paraliżu państwa”), szerzenie nienawiści, obrażanie i próby wyobcowania z narodowej wspólnoty osób homoseksualnych, to ciężkie rany zadane społeczeństwu, które będą wymagały długiej rehabilitacji. Obsesyjnie podnoszona przez PiS i Dudę rzekoma niepolskość opozycji (10 milionów wyborców Trzaskowskiego?), to kolejny policzek dla znaczącej części społeczeństwa („obce siły gotowe do interwencji”, „opozycja dąży do podporządkowania polskich spraw obcym wpływom”).

Po trzecie wreszcie, Duda bredzi o podnoszeniu przez niego prestiżu Polski na arenie międzynarodowej w sytuacji, kiedy nasz prestiż został w ostatnich latach mocno nadwyrężony m. in. krytycznymi orzeczeniami Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Jeśli Duda wpierw szydzi z UE, określając ją jako „wyimaginowaną wspólnotę”, a niedługo potem pieści ją słownie, licząc na miliardy euro z Brukseli w ramach pomocy na czas po pandemii koronawirusa, to jest osobą ocierającą się o śmieszność. Nie każdy pamięta, że przemowa do ludu o "wyimaginowanej wspólnocie, z której niewiele dla Polski wynika",   została wygłoszona przed okazałym dworkiem w Leżajsku,   wyremontowanym za… unijne pieniądze. Nasz prestiż jest taki, że mamy bardzo napięte stosunki z Brukselą i Paryżem, chłodne z Berlinem i Londynem oraz wrogie z Rosją. Okresowo uznaje nasz prestiż Waszyngton, ale tylko wtedy, kiedy ma na zbyciu uzbrojenie za kilka miliardów dolarów.

Tak jak nie doczekam sklejenia podziałów społecznych, tak nie doczekam zejścia polskiego rządu z kolizyjnego kursu wobec Rosji. Jesteśmy jedynym państwem dawnego bloku sowieckiego, który ma tak wrogie podejście do Rosji jak my, choć krzywd od wielkiego wschodniego sąsiada doznali także Węgrzy (krwawa pacyfikacja Budapesztu 1956) i Czechosłowacja (zbrojna interwencja państw Układu Warszawskiego 1968). O dziwo, zmasakrowani w 1956 r. Węgrzy mają dzisiaj wręcz przyjacielskie stosunki z Rosją i czerpią z tej przyjaźni wymierne korzyści (m. in. 10 mld nieoprocentowanej pożyczki od Putina na budowę elektrowni atomowej w Paks). My nadal wypominamy Rosjanom Katyń i lata zniewolenia, co przynosi nam wyłącznie gospodarcze straty. Czy odium za Katyń i lata zniewolenia będzie przechodzić na kolejne pokolenia Polaków? A może próbować normalizować stosunki z największym państwem świata, a doznane krzywdy przekazać historykom z IPN ku pamięci następnych pokoleń?

Amerykanie spuścili w 1945 r. na Japonię dwie bomby atomowe, które spowodowały, że około 200 tys. osób zginęło, bądź wręcz wyparowało do atmosfery. Przez następne 7 lat wojska USA okupowały kraj kwitnącej wiśni. Mimo gigantycznych strat spowodowanych użyciem atomu Japończycy potrafili wybaczyć krzywdzicielom i ułożyć sobie z nimi poprawne stosunki, a przy tym skorzystać z ich technologii, by rozpędzić przemysł samochodowy. My ogołacamy budżet,kupując od Amerykanów za miliardy dolarów uzbrojenie i uzasadniamy miliardowe zakupy obawą przed rosyjskim imperializmem oraz groźbą agresji. Większej bzdury ostatnio nie słyszałem.

Czemu agresji nie obawiają się tkwiący w rosyjskich kleszczach Estończycy,  Łotysze i Litwini? Czemu na gwałt nie zbroi się granicząca z Rosją mała Finlandia? Bo kraje te potrafiły ułożyć stosunki z Rosją, skutecznie zastopować imperialne zapędy wielkiego sąsiada i niepotrzebnie go nie prowokować. My, ku utrapieniu państw UE chcących z Rosją handlować i współpracować, ciągle machamy szabelką usiłując kąsać niedźwiedzia po nogach. I niedźwiedź odpłaca nam ciosami wymierzanymi na oślep, na przykład zarzucając Polsce wywołanie II wojny światowej. Komu ten trwający od trzech dekad konflikt jest potrzebny? Chyba żadnej ze stron. Przeciętny Polak widzi Rosjanina jako pijaka, biedaka i nieokrzesanego prostaka. Może za batiuszki cara, ale nie dzisiaj.

Dzisiejsza Rosja to potęga wyposażona za sprawą utalentowanych inżynierów i naukowców w broń najnowszej generacji, dlatego świat obchodzi się z Rosją jak z jajkiem. Rosja to także, wbrew obiegowej opinii panującej w sporej części polskiego społeczeństwa, kultura przez duże „K”. Nie ma na świecie szanującej się biblioteki bez dzieł Fiodora Dostojewskiego, zaliczanego do grona najbardziej wpływowych twórców literatury światowej, Lwa Tołstoja, uznawanego za czołowego przedstawiciela realizmu w literaturze europejskiej, Aleksandra Puszkina, Michaiła Bułhakowa, Władimira Nabokowa, czy Andrieja Płatonowa. Najbardziej prestiżowe muzea na świecie wystawiają dzieła Ilji Kabakowa, Wasilija Kandinskiego, Erika Bułatowa, Semena Fejbisowicza, czy Marca Chagalla (wł. Mojsze Zacharowicz Szagałow, urodzony w Rosji i wykształcony w Szkole Carskiego Towarzystwa Upowszechniania Sztuk). Obraz Kabakowa „Owad”  sprzedano w 2008 r. na aukcji Philips de Pury&Co za 6 milionów dolarów.

No i rosyjski balet. Czterech bogów tańca wszechczasów to Rosjanie. Serge Lifar (właśc. Siergiej Michajłowicz Lifar), Wacław Niżyński, Michaił Barysznikow i  Rudolf  Nurejew są uznawani  za ikony światowego baletu, podobnie jak Agrypina Waganowa – autorka kultowego podręcznika „Zasady tańca klasycznego”, Olga Preobrażeńska, Matylda Krzesińska, Anna Pawłowa i dzisiaj  Uljana Łopatkina, nazywana często pierwszą damą światowego baletu. Kiedy teatry Maryjski z Petersburga i Bolszoj z Moskwy ogłaszają światowe tournée, miliony melomanów wpadają w ekstazę. Dodając do rosyjskiej kultury i gościnności gigantyczny rosyjski rynek zbytu oraz możliwości inwestycyjne, nie sposób zaprzeczyć, że współpraca z Rosją na każdym polu na zasadach partnerstwa, to dla Polski i naszej gospodarki niezwykle kusząca wizja.  Ale my wolimy powiedzieć współczesnej Rosji – won..

Wróć