Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie szkodzić przyrodzie...

21-04-2021 20:59 | Autor: Bogusław Lasocki
Specyfika ursynowskiej ochrony przyrody jest oryginalna. Z jednej strony trwają ciągłe boje o ratowanie najmniejszych skrawków trawnika lub realizowane są nowe nasadzenia drzew, choć najczęściej zastępcze, próbujące nieudolnie odbudować zniszczoną wycinkami przyrodę miejską. W sumie miałoby to walory pozytywne.

Odmładzanie drzewostanu poprzez wycinkę

Jednak taka pokazowa dbałość o zieleń nie stanowi przeszkody dla wycinki drzew w celu "odmładzania" drzewostanu. Coraz bardziej zaczyna utrwalać się pogląd ursynowskich urzędników z obszaru ochrony środowiska, że jeśli drzewo jest stare, to "trzeba je odmłodzić", czyli zastąpić nowym. Co jakiś czas na ursynowskim FB pojawiają się dramatyczne posty o kolejnych wycinkach drzew. Niestety, są to sygnały o faktach dokonanych. Oczywiście natychmiast pojawia się informacja o nasadzeniach zastępczych, o ile któryś z urzędników zostanie wystarczająco skutecznie zapytany, dlaczego i po co. I oczywiście zawsze pada wyjaśnienie, że została przeprowadzona ekspertyza dendrologa, i że Rejonowa Dyrekcja Ochrony Środowiska albo urząd marszałkowski wydały zgodę. I koniec.

Niekiedy niezbędny jest wybór mniejszego zła. Jakiś czas temu wycięto dorodną wierzbę przy ul. Lokajskiego. Internauci natychmiast zareagowali. Wiceburmistrz Bartosz Dominiak odpowiedział w swoim poście na FB: "Wycinki obu wierzb płaczących dokonała spółdzielnia Przy Metrze, Miała na to zgodę wydaną na wniosek tej spółdzielni przez zarząd dzielnicy. Pozwalała ona na usunięcie dwóch wierzb płaczących przy ul. Lokajskiego 26 i 30. Oba drzewa były zamierające i stanowiące zagrożenie, oba mocno zainfekowane pasożytniczym grzybem czyreniem ogniowym, który powoduje białą zgniliznę drewna. Rozkładowi ulegają mniej więcej w tym samym czasie wszystkie składniki drewna (celuloza, lignina i hemiceluloza), drzewo traci swoją wytrzymałość mechaniczną. Generalnie, oba drzewa były w bardzo złym stanie zdrowotnym, choć na pierwszy rzut oka mogły wyglądać pięknie".

Wycinka często niepotrzebna

Bywają jednak sytuacje odwrotne, czego przykładem może być piękna stara wierzba, której udało się przeżyć przy Domu Sztuki. Ktoś w katastroficznych wizjach spostrzegał gałęzie, które mogły podczas wichury połamać się. Pojawił się dendrolog, który stwierdził że drzewo obumiera, w 60 proc. jest spróchniałe, stanowi zagrożenie i nic już nie da się z nim zrobić. Podjęto więc decyzję: wyrok śmierci. Jednak wizualnie drzewo wcale nie wyglądało źle. Owszem, było zaniedbane, wymagało pielęgnacji, ale poza tym sprawiało całkiem dobre wrażenie. Znalazła się grupa społeczników, którzy postanowili spróbować drzewo uratować. Kolejna, niezależna opinia dendrologiczna potwierdziła, że stan drzewa daje szanse przeżycie pod warunkiem dokonania odpowiednich czynności pielęgnacyjnych. Pomimo kłótni i dąsów drzewo uratowano. Stoi już kilka lat dumne, ku wstydowi pochopnie podejmujących decyzje działaczy i urzędników.

Również szczęście w nieszczęściu miała wspaniała wierzba na terenie spółdzielni Na Skraju przy ul. Strzeleckiego 3. Dostojne drzewo miało kilkadziesiąt lat i zupełnie nie pielęgnowane złamało się podczas wichury dwa lata temu poniżej poziomu gałęzi. Zostały tylko trzy cienkie gałązki, a więc właściwie bez szans na przeżycie. Koronę usunięto, kikut pnia pozostał. Minął miesiąc, dwa i zaczęły pojawiać się gałązki. Potem zima i nagle wiosną ubiegłego roku drzewo jakby wybuchło. Trzy kikuty obrosły nowymi gałązkami, pojawiły się nowe. Drzewo walczyło o życie. Kolejna zima tegoroczna, kilka tygodni z ostrymi mrozami. Ale stara wierzba już zebrała siły. W ciągu dwóch ostatnich miesięcy obrosła mnogością gałęzi i... stoi ciesząc widokiem zielonych liści. Drzewo jest i żyje.

Drzewa wymagają pielęgnacji, a ta jest kosztowna. Najbardziej opłaca się po posadzeniu pozostawić drzewo własnemu losowi i potem, gdy wyrośnie do nieba, po prostu wyciąć. Jest uniwersalny pretekst: drzewo stanowiło zagrożenie bezpieczeństwa. Każdy urząd, czy to RDOŚ, czy urząd marszałkowski, wyda wtedy decyzję akceptującą wycinkę. Przykładem zaniedbań pielęgnacyjnych może być blisko setka topoli rosnących wzdłuż ul. Rosoła pomiędzy Ciszewskiego i Gandhi. Posadzone 40 lat temu sięgają niekiedy do 8-9 piętra. Nieprzycinane gałęzie z niskich poziomów miewają długość nawet 10-15 metrów. Dla technokratów od zarządzania zielenią i środowiskiem są już za stare. Swoista eutanazja zacznie następować w ciągu najbliższych lat.

Brakuje mądrości opiekunów wielkiej topoli, rosnącej na Stokłosach pomiędzy budynkami przy ZWM 1 a 4. Drzewo dorasta do 10. piętra a obwód w pierśnicy wynosi ok. 350 cm. Dolne gałęzie obcięto, pozostałe w niezbędnym zakresie są co kilka lat przycinane. Przy tym drzewie ursynowscy urzędnicy kochający wycinkę starych drzew powinni odbywać co miesięczne rekolekcje z ochrony środowiska.

Przyroda była przed nami

Do wczesnych lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku teren obecnie zabudowanego Ursynowa zawierał wiele wspaniałych przyrodniczych enklaw. Przyszła zabudowa i tereny zielone musiały się kurczyć. Lasek istniał już wiele lat przed usypaniem Górki Na Skraju. Las Natoliński ustanowiono rezerwatem przyrody i to go uratowało, choć ciągle występują naciski technokratów, by udostępnić go dla nieograniczonego przebywania i rekreacji. Trwają zakusy na "ucywilizowanie" unikalnej przyrodniczo wschodniej części Parku Przy Bażantarni, z budową oświetlonych ścieżek przez najważniejsze przyrodniczo tereny, pseudo-naturalnych placów zabaw i wybiegów dla psów. Komuś przeszkadzają wysokie drzewa, bo jesienią spadają liście i trzeba je sprzątać. Innym drzewa zacieniają światło, bo przez kilkadziesiąt lat urosły. Latają jakieś hałasujące ptaki, a na Kabatach i Przy Bażantarni biegają wiewiórki.

Zresztą wiewiórki, jak inne dziko żyjące miejskie zwierzęta, to problem sam w sobie. "Wiewiórka zjada pączki roślin, jaja, młode ptaki. Bywa też szkodnikiem upraw w ogrodzie. Zwykły ordynarny szkodnik" - napisał internauta Seweryn w swoim poście na warszawskim portalu FB. Ktoś odpowiedział, że człowiek jest jeszcze większym szkodnikiem - całej przyrody, co zapoczątkowało ciekawą dyskusję. O jej szczegółach może przy okazji. Jednak trzeba sobie uzmysłowić, że człowiek na ogół nie jest elementem przyrody, jest tylko urządzeniem biologicznym, od dawna oderwanym od przyrody. Prokreacja podporządkowana własnej wygodzie, świadome niszczenie środowiska dla przyjemności i z niskich pobudek, czy wreszcie szukanie dróg do zastąpienia metod biologicznych technicznymi oderwało człowieka od natury. Pozornie wyższy etap rozwoju dotyczy tylko możliwości technologicznych. Ale jako jednostki nawet nie potrafimy nawigować posługując się biologicznymi odbiornikami pola magnetycznego czy nadfioletu, co potrafi byle pszczoła, owad czy ptak. A że potrafimy zaprojektować i wykonać komputer? To jest pikuś wobec sieci miliardów posiadanych neuronów skonstruowanych i oferowanych nam przez "przyrodę", gdy jeszcze byliśmy jej elementem.

Również czaple dla wielu ursynowian, zwłaszcza z Zielonego Ursynowa, stanowią problem. Uchowało się trochę mniejszych czy większych stawów i jezior. A wśród nich rozrastające się jak grzyby po deszczu nowe osiedla niedużych domków. Przy domkach zazwyczaj ogródki, w nich często stawiki ze złotymi rybkami. I problem gotowy. "Czapla to szkodnik polujący na moje ryby w moim stawie" - pisała na FB pani Emilia, wściekła na ptaki. No cóż, "szkodnik" polujący w środowisku przyrodniczym to pojęcie względne. Podstawą jest łańcuch pokarmowy, który jest jednym z najważniejszych naturalnych czynników. Gdy jest pokarm pojawia się konsument. Gdy nie ma, konsument znika. Gdy na tacy podamy pożywienie (np. staw z rybkami) pojawiają się konsumenci, to zwykła konsekwencja praw przyrody. To my osiedliliśmy się na terenach wcześniej zajmowanych przez zwierzęta i ponosimy tego konsekwencje. Dla gołębi też jesteśmy dobroczyńcami tworząc uwielbiane przez nie "półki skalne", którymi są nasze parapety i balkony.

Bezwartościowe jest wartościowe

"Topola dla wielu osób to drzewo bezwartościowe, nawet na opał się nie nadaje - opowiadała dr Marzena Suchocka z SGGW podczas jednego z ursynowskich spacerów przyrodniczych. "To jest topola biała, trochę zmieszana z osiką, ma takie podobne listki osikowe. Nasze rodzime to topole białe, osika (osika też jest topolą!), czarna i szara. To są drzewa bezcenne dla nas - rodzime, długowieczne. Mówi się, że dla zastąpienia starego drzewa potrzeba 1200 sadzonek. Ja się nie zgodzę z tym absolutnie. Zastąpienie takiego drzewa jest niemożliwe w cyklu 100 czy 200 lat. Żadne 1200 sadzonek nie będzie pełniło takie roli jak to wielkie drzewo. Czasem się mówi, że wytniemy i zrobimy nasadzenia zastępcze. Nie, one nie zastąpią. W takim drzewie żyją tysiące różnorodnych gatunków, w martwym drzewie inne tysiące gatunków, w glebie jeszcze inne tysiące. Występuje fantastyczna bioróżnorodność, ale my tego właściwie dobrze nie znamy. Tym bardziej należy się takim wielkim drzewom należyty szacunek" - tłumaczyła dr Marzena Suchocka.

Kiedyś w Wiśle pływały łososie i inne wspaniałe ryby. W lesie można było spotkać ptaki, które egzystowały spokojnie, a błotniaki można było bez problemów wypatrzeć na rozlewiskach wiślanych. Gdy ostatnio udało mi się zrobić dobre zdjęcie myszołowa w Lesie Kabackim, czy błotniaka stawowego pod Piasecznem, było to wielkie "wow". Owszem, dzikiej przyrody trochę zostało, ale są to jedynie szczątki. Szanujmy zatem to, co nam jeszcze pozostało, jak jakiś czas temu apelował radny Tomasz Sieradz. Szanujmy, bo to niestety naprawdę szczątki przyrody.

Wróć