Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie sami święci, ale się kręci...

15-05-2019 22:08 | Autor: Maciej Petruczenko
Panu Bogu niech będą dzięki, skoro pozwolił na wymyślenie Internetu. Bo tylko dlatego, że jesteśmy od ćwierćwiecza w międzynarodowej sieci przekazu elektronicznego dopełniła się definicja Herberta Marshalla McLuhana, że świat to dzisiaj globalna wioska, w której wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą. No, może nieco przesadziłem, bo np. znany bodaj najbardziej z pijaństwa i ordynarnego słownictwa obywatel Sławoj Leszek Głódź, człek w randze arcybiskupa i jednocześnie generała z wojskowymi szlifami – jakby nie słyszał o problemie pedofilii w Kościele Rzymskokatolickim, chociaż dziś cała Polska – pardon, nawet cała globalna wioska – o tym mówi.

I nic dziwnego, skoro już nie z parafialnej ambony, ale z ambony YouTube miliony wiernych miały okazję się dowiedzieć – do jakiego stopnia doszło zakłamanie Kościoła, mieniącego się duchowym przewodnikiem narodu, którego polityczny wódz wykrzykuje dzisiaj, że kto podnosi rękę na Kościół, ten podnosi rękę na Polskę. A wódz bynajmniej nie pyta, jak czuje się Polska, w której księża, dopuszczeni do wychowywania dziatwy i młodzieży, podnoszą swymi łapskami spódniczki małoletnich dziewczynek, grzebiąc im w majtkach, albo zachodzą od tyłu ministrantów. Oczywiście, takie zachowania trudno przypisywać każdemu kapłanowi i nie sposób ocenić, jaka jest skala tego moralnego wypaczenia, które do niedawna skrzętnie ukrywano. Ale wiadomo, że było tego niemało, a na pewno o wiele więcej, niż pokazał wstrząsający film Tomasza i Marka Sekielskich pt. „Tylko nie mów nikomu”.

Kojarzącą się z mafijnym zaprzysiężeniem zmową milczenia – zresztą nie tylko w Polsce – otaczano owo ponure zjawisko przez długie lata, aż wreszcie rzucili na kolana swój Kościół bogobojni skądinąd Irlandczycy, zaś do bólu skuteczni Amerykanie po prostu obłożyli pełne wykolejeńców diecezje srogimi karami finansowymi, doprowadzając je do bankructwa. A kary liczono w miliardach dolarów, co najdobitniej świadczy, iż nie chodziło o pedofilię jako zjawisko marginalne. Różnica pomiędzy Polską i Stanami Zjednoczonymi polega jednak na tym, że tam – podobnie jak w Chile i Australii – nie wahano się wziąć za tyłki nawet biskupów, u nas natomiast najprominentniejsi politycy wolą pokornie klęknąć choćby przed najgorszym zboczeńcem. Może dlatego, że jest tak strojnie ubrany, choć nad jego głową wisi półnagi Chrystus, znękany męką na krzyżu. Owa strojność, sztucznie podnosząca prestiż księży, zawsze wydawała mi się czymś nie na miejscu. No bo jakże mienić się skromnym sługą bożym, prezentując własną osobą przepych iście monarszy?

W latach przeszłych ceniłem Karola Wojtyłę, późniejszego papieża, za jego mądrą duszpasterską posługę, gdy zamiast straszyć młodzież piekłem – radośnie przedstawiał sprawy wiary. A najlepiej trafiał do młodych serc i umysłów, zabierając podopiecznych na kajakowe wycieczki o charakterze na poły sportowym, na poły turystycznym. Albo jeździł ze swymi wychowankami na nartach. Nie czynił z siebie nadczłowieka, co musiało się podobać. I ja akurat nie chcę przyłączać się do chóru krytyków, wytykających Wojtyle, że jako Jan Paweł II nie próbował powstrzymać rozprzestrzeniającej się w sferach kościelnych pedofilii i nawet szczególnie hołubił meksykańskiego zwyrodnialca Marciala Macielo Degollado z jego (Boże, ty nie grzmisz!) – „Legionem Chrystusa”. Można się domyślać, że najbliżsi papieżowi funkcjonariusze watykańscy odcinali go sprytnie od informacji dotyczących pedofilii. O molestowaniu kleryków przez dobrze umocowanego w Watykanie arcybiskupa Juliusza Paetza miała dopiero poinformować Jana Pawła II jego przyjaciółka z czasów krakowskich – Wanda Półtawska.

Już w roku 1867 instrukcja Świętego Oficjum zobowiązywała osoby wiedzące o księżych przestępstwach do „wieczystego milczenia” pod groźbą ekskomuniki. W XX wieku Oficjum wydało jeszcze bardziej przerażający dokument „Crimen Solicitationis”, nakazujący utrzymywanie w tajemnicy przestępstw seksualnych kapłanów, niszczenie dowodów winy i utrudnianie pociągania do odpowiedzialności. Ów tajny dekret obowiązywał do 2001 roku, a i później sprawy te – miast do prokuratury – miano kierować ewentualnie wprost do Watykanu.

Nic dziwnego, że hierarchowie czuli się pewni i bezkarni, niejednokrotnie łamiąc i normy karne, i normy moralne. No cóż, przedwojenny konkordat, podpisany ze Stolicą Apostolską, zobowiązywał wprawdzie każdego z mianowanych przez Watykan biskupów do złożenia przysięgi na wierność Rzeczypospolitej, lecz jednocześnie dawał księżom możliwość odpowiadania w sprawach cywilnych i karnych przed sądami duchownymi – wedle prawa kanonicznego. Tak powstało przyzwyczajenie do bycia wyjętym spod ogólnego prawa.

Wspomniany już metropolita gdański, kiedyś biskup polowy Wojska Polskiego Sławoj Leszek Głódź na pytanie reportera TVN o film braci Sekielskich odpowiedział pogardliwie: „Nie oglądam byle czego”. Najwyżsi hierarchowie polskiego Kościoła odmówili wypowiedzenia się w tym filmie, uzasadniając to oficjalnie swoją wiedzą, iż dzieło będzie miało charakter „nieobiektywny”. Dziwnym trafem po wyświetleniu tego dokumentu na YouTube jakby zmienili zdanie, po części uderzając się w piersi i dziękując reżyserowi za ujawnienie patologii, którą trzeba jak najszybciej wyplenić, a żąda tego zresztą papież Franciszek. Można się domyślać, że właśnie on upomniał polskich hierarchów poprzez swego nuncjusza.

Cóż rzec w konkluzji, odnosząc ją pro domo sua? Po pierwsze, przypomnieć wypada, iż wypadki molestowania seksualnego nieletnich zdarzały się niejednokrotnie w Warszawie. Po drugie, poniekąd westchnąć z ulgą, że nie słychać było o takich zdarzeniach w naszym najbliższym sąsiedztwie – na Ursynowie. Chyba że ja akurat za mało wiem.

Wróć