Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie pragnę w Warszawie drugiego Malmoe

25-08-2021 21:51 | Autor: Tadeusz Porębski
Mija sześć lat od wybuchu kryzysu migracyjnego w Europie, zafundowanego nam przede wszystkim przez "Mutter" Merkel, zwolenniczkę tzw. multikulti", nawołującą "Przybywajcie do nas, witamy was z otwartymi ramionami". Mimo upływu czasu nie udało się przygotować kontynentu na kolejny kryzys. Koczująca od wielu dni na pasie granicznym z Białorusią grupa afgańskich uchodźców może doprowadzić w Polsce do kryzysu politycznego. Na Litwie udało się uniknąć politycznej wojny o imigrantów. Jest szansa, że nie będzie jej także w Polsce, ale niewielka.

W miniony wtorek jeden z posłów opozycji latał po polu z celofanową siatką, wypełnioną żywnością, ścigając się z funkcjonariuszami Straży Granicznej i policji. Moim zdaniem, było to robione pod publiczkę, a nie z dobrego serca, dlatego nie wymieniam nazwiska cwanego parlamentarzysty, by nie robić mu w mediach klaki. Uważam tego rodzaju postępowanie za godne najostrzejszego potępienia. Miejmy nadzieję, że większość opozycji zachowa wstrzemięźliwość w tej głośnej ostatnio sprawie. Rozporządzenie ministra spraw wewnętrznych i administracji pozwala od piątku Straży Granicznej zawracać z terytorium Polski osoby, które znalazły się u nas nielegalnie. I jest to ruch znakomity, bowiem na Litwie ta metoda zatrzymała falę uchodźców płynącą z Białorusi.

Polskie władze zwróciły się natomiast do Mińska z oficjalną propozycją przesłania konwoju z pomocą humanitarną grupie imigrantów przebywających na terytorium Białorusi. Podkreślam - oni są jeszcze na terytorium Białorusi, więc niech o ich los martwi się ten, który chciał nielegalnie wysłać ich do Polski, czyli pan Łukaszenka. Są w dużej części potwierdzone informacje, że ludzie oraz najbliższe otoczenie dyktatora czerpią z tego procederu milionowe zyski, pobierając tysiące euro od każdego uchodźcy, którego obiecują przemycić na terytorium UE. Nie można mu więc pomagać w tym brudnym procederze, co najpierw spostrzeżono na Litwie, gdzie błyskawicznie przekroczyło nielegalnie granicę ponad 3 tysiące uchodźców. W Polsce zdecydowana większość społeczeństwa popiera politykę rządu w kwestii zablokowania nielegalnego przerzutu imigrantów szukających lepszego życia. Zablokuje się ów przerzut poprzez wybudowanie muru na granicy z Białorusią. Litwini już budują mur graniczny na odcinku prawie 500 km. Trafiają się jednak w kraju jednostki - co całkiem zrozumiałe - które kierują się fałszywie pojętym humanitaryzmem. Fałszywym, bo stojącym w jawnym konflikcie z obowiązującym prawem.

Sztandarowym hasłem tych ludzi jest powielanie bredni, że nam kiedyś pomagano, przyjmując emigrujących Polaków do różnych krajów, więc i my musimy. To się kupy nie trzyma. Sam byłem emigrantem przez lat prawie dziesięć. Owszem, przyjęto mnie w Niemczech, ale musiałem prosić o azyl i pobyt wedle obowiązującej na Zachodzie procedury - wpierw obóz w Zirndorf i długie przesłuchania (sprawdzanie czy jestem tym, za kogo się podaję, czy pod przykrywką nie pracuję dla komunistycznej bezpieki bądź wywiadu), potem pozytywna decyzja i tzw. duldung, czyli prawo pobytu. Termin "duldung" pochodzi od słowa "dulden", czyli znosić kogoś. Nie "aushaltung" (tolerowanie), tylko "duldung", czyli znoszenie kogoś, jak z trudem znosi się osobę upierdliwą. Owszem, skierowali mnie na darmowy kurs języka i dali komunalny pokój z kuchnią, ale potem szybko do roboty, bo jak nie, to głodowy socjal. Jestem Europejczykiem, z tej samej strefy kulturowej, a mimo to nie byłem przez Niemców tolerowany, lecz jedynie znosili moją obecność w ich kraju. Pracowałem, wypracowałem sobie cienką niemiecką emeryturkę oraz prawo do bezpłatnej opieki lekarskiej tamże, ale kiedy tylko upadła komuna wsiadłem w samochód i wróciłem do kraju. Niemiec mi płaci co miesiąc, ale ja sobie te pieniądze oraz prawo do leczenia wypracowałem, uiszczając przez całe lata tłuste podatki.

Ci z Afryki i Azji (pomijam Wietnamczyków, których cenią za pracowitość) trudno asymilują się w Europie. Wielu wręcz nie chce się asymilować, pragną żyć na naszym kontynencie na afrykańsko - islamską modłę: baba do roboty i rodzenia dzieci, którym po osiągnięciu pełnoletności rodzice wyznaczają małżonków, odraza do jakiejkolwiek pracy fizycznej, bo do innej się nie nadają oraz nader sprytne, można powiedzieć - pragmatyczne podejście do osiągnięć socjalnych w krajach UE.

Najlepszymi przykładami są Francja i Szwecja, gdzie utworzyły się dzielnice - getta, które szerokim łukiem omija nawet policja. Przemoc, handel narkotykami oraz kobietami, brud, smród i powszechne ubóstwo, oczywiście nie dla członków gangów. W innych krajach Unii, jak na przykład we Włoszech i Hiszpanii, też nie lepiej. Niemiecki odwieczny "ordnung" jeszcze się broni, ale to tylko kwestia czasu, by Niemcy nawiązały do Francuzów i Szwedów. Takie są fakty, a z faktami się nie dyskutuje. Nie jestem wrogiem emigrantów, wszak w latach rządów PIS Polska przyjęła ponad 25 tys. muzułmanów z samej Czeczenii, dodatkowo kilkanaście tysięcy muzułmanów z Pakistanu, Syrii, Iraku, kilkanaście tysięcy Hindusów z Indii i Bangladeszu, jak również kilka tysięcy ludzi z Armenii, Gruzji, Mołdawii, o ponad milionie Ukraińców i tysiącach Białorusinów oraz Wietnamczyków nie wspominając.

Moim zdaniem, jak idzie o uchodźców z innej strefy kulturowej, musi obowiązywać ścisła weryfikacja. Nie pragnę przemiany mojego rodzinnego miasta w Paryż, Marsylię czy szwedzkie Malmoe. Ostatnio bardzo poprawny premier Szwecji Stefan Loefven, lider mniejszościowego gabinetu socjaldemokratów i Zielonych, napomknął, że istnieje jednak korelacja między liczbą imigrantów i wzrostem przestępczości zorganizowanej. W 2015 r. podczas kryzysu migracyjnego Szwecja przyjęła najwięcej migrantów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Obecnie na 1000 Szwedów przypada 28 azylantów. Dla porównania w sąsiedniej Finlandii proporcja ta jest znacznie niższa i wynosi 6, a w Danii 7. W 2019 r. liczba zamachów bombowych wzrosła w Szwecji o 60 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim. Według danych policji, wszystkie związane były z porachunkami gangów narkotykowych, które upodobały sobie bomby domowej roboty i granaty ręczne jako sposób zastraszania rywali i ich rodzin. W ubiegłym roku na terenie kraju, który jeszcze do niedawna był uważany za najbezpieczniejszy w Europie, doszło do 320 strzelanin, w których zginęło 41 osób. Niemal wszystkie były wynikiem porachunków gangów z blokowisk wokół Malmoe czy Goeteborga, zamieszkanych głównie przez imigrantów. Niebezpieczeństwo śmierci z powodu zbłąkanej kuli jest w tym dziesięciomilionowym kraju czterokrotnie wyższe niż w Niemczech.

Zaklinanie imigracyjnej rzeczywistości w Szwecji zakończyło się nagle 3 sierpnia 2020 r., kiedy w strzelaninie w okolicy Sztokholmu zginęła 12-letnia dziewczynka.

Premier Loefven zapowiedział szybkie zmiany w polityce migracyjnej. Będą one przede wszystkim polegały na przyjmowaniu mniejszej liczby osób ubiegających się o ochronę międzynarodową. Konsekwencje tych zapowiedzi widać już dzisiaj. Sztokholm, w odróżnieniu od Berlina, nie zgodził się na relokację migrantów z wyspy Lesbos do Szwecji. Rząd Loefvena wyasygnował jedynie środki na zakup namiotów i zaopatrzenia dla tysiąca migrantów, którzy zniszczyli swój obóz. I takie powinno być humanitarne podejście do uchodźców - wspierać ich wszelkimi sposobami, ale w ich stałych miejscach zamieszkania. Według sondaży, 60 proc.

Szwedów domaga się wprowadzenia limitu migrantów wpuszczanych rocznie do ich kraju. Natomiast aż 72 proc. respondentów uważa, że integracja przybyszów się nie powiodła. Ten sondaż prawdopodobnie spowodował, że zaistniał konsensus ugrupowań opozycyjnych z centrum i prawą stroną szwedzkiej sceny politycznej. Liberałowie, konserwatyści i chadecy jednym głosem domagają się dostosowania poziomów imigracji do innych państw skandynawskich, czyli ograniczenia jej o 80 proc. Natomiast Szwedzcy Demokraci żądają moratorium na imigrację w ramach systemu azylowego. To powinno dać dużo do myślenia europejskim politykom.

Jak podaje portal "Na Temat", mieszkańcy Malmoe mówią: "Jest źle, jest bardzo źle, wręcz dramatycznie. Ten kraj niedługo się rozleci". Samo miasto, na skutek masowego napływu imigrantów, zmieniło się tak, że nie poznają go najstarsi mieszkańcy. Szwedzi wyprowadzają się, często na polskie wybrzeże, zamieszkali tam Polacy wracają do kraju, w mieście prawie codziennie wybuchają strzelaniny, media informują o napadach na sklepy i podpalaniu samochodów. Widać wyraźnie, że napływ imigrantów i uchodźców zamiast łączyć - dzieli. Zwłaszcza w Malmoe, Goeteborgu i Sztokholmie. Mimo usilnych zabiegów szwedzkiego rządu, by zintegrować przybywających imigrantów i uchodźców z resztą społeczeństwa, rzeczywistość okazuje się inna. Według opublikowanych danych, Malmoe awansowało właśnie na drugie miejsce najbardziej niebezpiecznych miast Europy.

Rzeczywiście, to miasto zmienia się w zatrważającym tempie w islamską metropolię. Choć imigranci mieszkają głównie w trzech dzielnicach, to widzi się ich wszędzie. Niedawno przy wyjeździe z Ystad stanął duży, podświetlany meczet. Ktoś zakupił ziemię w najlepszym miejscu, na wzgórzu. Za gigantyczne pieniądze. Dziś ten meczet króluje nad Malmoe. Skoro powstał nowy meczet w tak eksponowanej lokalizacji, raczej jest pewne, że szybko będą powstawać kolejne. Pisząc o gwałtach, poprawne szwedzkie media nie informują o gwałcicielach - imigrantach, tylko o "mężczyznach". Są media, które wręcz zatajają wiele wydarzeń związanych z wybrykami imigrantów. Kilka dni temu brytyjski tabloid "Express" ujawnił, że w największym centrum handlowym Nordstan w Goeteborgu kobiety są nagabywane przez imigrantów, a "pracownice żyją w notorycznym strachu". Powtarzam - nie pragnę i nie marzy mi się, by moje miasto zamieniło się w Malmoe czy Goeteborg. Nie jestem i nigdy nie będę wyborcą PiS, ale za twardą politykę prawicowego rządu wobec napływu fali nielegalnych uchodźców do Polski premierowi Morawieckiemu, ministrom Błaszczakowi i Kamińskiemu oraz Prezesowi należą się medale.

Wróć