Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie naśladuj Kubicy na ulicy...

30-10-2019 19:54 | Autor: Tadeusz Porębski
Po tragicznym wypadku na Bielanach, gdzie jadący z nadmierną prędkością zmotoryzowany kretyn zabił na pasach mężczyznę pchającego wózek z dzieckiem, media jak zwykle dały drogowym piratom do wiwatu. Zaostrzyć przepisy, wtrącać do więzienia, podwyższyć wysokość mandatów i takie tam inne. Pytanie tylko, na jak długo piractwo drogowe zagości na pierwszych stronach gazet i we wstępniakach telewizyjnych serwisów informacyjnych.

Jak znam życie, medialny wrzask zakończy się najpóźniej za dwa - trzy dni, a politycy tradycyjnie – sugestie mediów i ludu poruszającego się pieszo – przyjmą jednym uchem, by zaraz wypuścić je drugim. Jestem kierowcą od zarania dziejów, z własnym samochodem, nie pamiętam kiedy ostatnio otrzymałem mandat i od dawna stoję w jednym szeregu z pieszymi oraz wąską, niestety, grupą kierowców, którzy szanują przepisy o ruchu drogowym.

Jeśli chodzi o statystyki, to drogową zarazą jest wychowane na „Szybkich i wściekłych” pokolenie osób obojga płci w przedziale wiekowym 22-40 lat. To oni najczęściej, jakby naśladując naszego o kierowcę Formuły 1 Roberta Kubicę, pędzą n a złamanie karku, powodując wypadki ze skutkiem śmiertelnym, często pod wpływem alkoholu, to oni dają na drogach upust swojej głupocie, organizując na przykład w miastach uliczne wyścigi, które kończą się tragedią. W Jeleniej Górze pędzący z prędkością 135 km/godz. dwudziestokilkuletni bęcwał zabił na pasach kobietę i mężczyznę. To bardzo ciekawy przypadek ze względu na podejście do sprawy miejscowej prokuratury. Uznała ona mianowicie, że uczestnicząc w nielegalnym wyścigu sprawca działał „w zamiarze ewentualnym, przewidując możliwość pozbawienia życia pokrzywdzonych i godząc się na to”. Tym samym nie powinien odpowiadać za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym (do 8 lat pozbawienia wolności), lecz za zabójstwo drogowe (od 8 lat). Co ważne, sąd podzielił argumentację prokuratury, tymczasowo aresztował sprawcę i nie zakwestionował przyjętej kwalifikacji czynu.

Poprawni politycznie jajogłowi natychmiast zmieszali jeleniogórską prokuraturę z błotem zarzucając jej m.in. manipulację zapisami kodeksu karnego. Te liberalne i wyjątkowo tolerancyjne postacie chyba przeoczyły, że interpretując prawo w taki właśnie sposób polscy prokuratorzy nie są w Europie wyjątkiem. Włosi wprowadzili bowiem już kilka lat temu pojęcie zabójstwa drogowego. Ustawa wprowadza kary od 8 (a nie jak u nas do 8) aż do 12 lat więzienia dla kierowców, którzy przekraczając dozwoloną prędkość o co najmniej 50 kilometrów na godzinę spowodowali wypadek ze skutkiem śmiertelnym. Jeśli zginie więcej niż jedna osoba wymiar kary może wzrosnąć do 18 lat. Pamiętam jak w latach siedemdziesiątych Sąd Wojewódzki w Częstochowie skazał na 25 lat pozbawienia wolności sprawcę wypadku, w którym zginęła grupa idących poboczem dzieci, kwalifikując ten czyn jako zabójstwo drogowe. Społeczeństwo w pełni zaakceptowało tak surowy wyrok.

Trwa spór o właściwą interpretację zapisu o "zamiarze ewentualnym" i zapewne nieprędko się on zakończy. Dla mnie, człeka kwalifikującego siebie na średnim szczeblu społecznej drabiny i starającego się wyważać rację każdej ze stron, sprawa jest oczywista: jeśli kierowca prowadzi samochód w mieście z prędkością ponad 100 km/godz. gwałcąc w ten sposób przepisy o ruchu drogowym i nie interesują go przejścia dla pieszych, czerwone światła oraz sami piesi, to niewątpliwe mamy do czynienia z tak zwaną zimną obojętnością, czyli zamiarem ewentualnym. Taki ktoś, nawet jeśli uda mu się uniknąć wypadku, powinien zostać surowo ukarany. Mandatu w wysokości 500 zł, który od 22 lat obowiązuje na polskich drogach, nie można nazwać surową karą. To po prostu śmiech na sali.

Jesteśmy Europejczykami, wszelkimi siłami i sposobami dążymy do jak najściślejszych związków z zachodnią cywilizacją i zachodnim stylem życia oraz bycia. Bierzmy więc z Zachodu jak najwięcej dobrych przykładów, bo inaczej długo jeszcze będziemy robić w Unii za drugi europejski sort. Na Zachodzie piractwu drogowemu wydano walkę na śmierć i życie, stosując w wielu przypadkach drakońskie kary. W lipcu w szwajcarskim mieście Winterthur 19-letni kierowca jechał po mieście z prędkością 151 km/godz., przekraczając przepisy aż o 90 km/godz. Natychmiast odebrano mu prawo jazdy, a policja wdrożyła postępowanie karne. Poza wysoką karą pieniężną nastolatek musi liczyć się z tym, że na rok wyląduje za kratkami. W Szwajcarii bowiem przekroczenie dozwolonej prędkości o 50 km/godz. w terenie zabudowanym traktowane jest jako czyn karalny, za co grozi od jednego roku do czterech lat pozbawienia wolności.

Drakońskie sankcje obowiązują w Skandynawii. Tam wysokość mandatów może być uzależniona od dochodów, czyli ustalana jest proporcjonalnie do zarobków sprawcy wykroczenia. Co istotne, tak drastyczne karanie nieprzepisowo jeżdżących kierowców jest akceptowane i popierane przez większość Skandynawów. Nic zatem dziwnego, że tamtejsze społeczeństwo z zadowoleniem przyjęło wiadomość o ukaraniu w Finlandii mandatem w wysokości 103 tys. euro dyrektora firmy Nokia za zbyt szybką jazdę motocyklem. W tym samym kraju szwedzki milioner Anders Wilkof przekroczył dozwoloną prędkość o 27 km w strefie z ograniczeniem do 50 km/godz., więc tamtejszy policjant skroił go na 95 tys. euro. Rok później fińska policja nie miała żadnej litości dla swojego rodaka, biznesmena Reima Kuisla, który przekroczył dozwoloną prędkość tylko o 14 km. Musiał wyłożyć z kieszeni 54 tys. euro.

We Francji od 1 stycznia 2017 r. za przekroczenie dozwolonej prędkości o 50 km/godz. kierowcy grozi... konfiskata samochodu. Za wjazd na skrzyżowanie na czerwonym świetle polski taryfikator przewiduje od 300 do 500 złotych i 6 punktów karnych. Tymczasem w Niemczech mandat za takie przewinienie wynosi od 90 do 320 euro, w Słowenii - 300, w Danii - 270, w Szwajcarii i Holandii - 230, a na Wyspach nawet 1150 euro. Korzystanie z telefonów komórkowych podczas prowadzenia auta jest jedną z najczęstszych – obok prowadzenia po alkoholu czy przekroczenia prędkości – przyczyn wypadków w Europie. W związku z tym poszczególne państwa wprowadzają regulacje i obostrzenia, które mają skutecznie zniechęcić kierowców do sięgania po komórki w trakcie jazdy. We Francji mandat za takie wykroczenie wynosi 90 euro, ale niezapłacenie go w przeciągu 10 dni powoduje podwyżkę do 135 euro. We Włoszech kierowcy z telefonami przy uchu muszą spodziewać się mandatu od 154 aż do 613 euro. Takie wykroczenie jest surowo karane m. in. w Estonii (400 euro), w Wielkiej Brytanii i w Holandii (230 euro) oraz w Hiszpanii (od 200 euro wzwyż).

Niektóre państwa nie tolerują nawet kropli alkoholu we krwi kierowcy, inne dopuszczają jazdę po dwóch piwach. Duńczycy uzależniają wysokość kary od miesięcznych zarobków. W Niemczech, Hiszpanii, we Włoszech i w Szwajcarii jazda na podwójnym gazie kosztuje minimum 500 euro, a w Wielkiej Brytanii do 5710 euro, co stanowi równowartość około 24 tysięcy złotych. Oczywiście, obligatoryjna jest utrata prawa jazdy, a w skrajnym przypadku więzienie, zwłaszcza po spowodowaniu wypadku. W Polsce jazda na podwójnym gazie również stała się przestępstwem, ale zmiana w prawie nie przyniosła oczekiwanych skutków. Nadal podczas długich weekendów policja zatrzymuje tysiące nietrzeźwych kierowców, kilka razy więcej przemyka się przez policyjne sito. I w tym momencie doszliśmy do bardzo poważnego problemu, z którym zaczyna borykać się polskie społeczeństwo, czyli alkoholizmu. Bo według badań i statystyk pijemy dzisiaj więcej niż z czasów PRL.

Statystyki i wyniki badań są przerażające. Jeszcze niedawno statystyczny Polak wypijał rocznie 8 litrów czystego alkoholu, dzisiaj doszliśmy do 11 litrów, co plasuje nas w europejskiej czołówce w tej konkurencji. Na początku nowego wieku ktoś musiał przeprowadzić badania rynku, co zaowocowało pojawieniem się w Polsce w 2008 r. opakowań wódki tzw. małoformatowych, czyli "małpek". Dziennie sprzedaje się ich ponoć 1,4 mln (510 mln rocznie), jednak niektóre badania mówią o 3 mln sztuk i miliardzie na przestrzeni roku. "Małpki" stały się dużą konkurencją dla piwa, a ich sprzedaż napędzają w dużej mierze... kobiety, którym nie smakuje piwna goryczka. Dla mającej delikatne podniebienie płci pięknej "małpka" ma smak soczku, jest wygodna w użyciu, dobra na każdą okazję, a ponadto nieźle bije w "dekiel". Co więcej, sącząc "małpkę" przez dwie godziny za kierownicą nie przekracza się 0,2 promila alkoholu we krwi, co de facto pozwala na kierowanie pojazdem mechanicznym z flaszką wódki w dłoni.

Potrzebne są zmiany w przepisach i poważna polityczna deklaracja: koniec z piractwem drogowym. Polska policja powinna otrzymać dodatkowe środki na odpowiedni sprzęt, by eliminować z ruchu drogowego tych, którzy stanowią zagrożenia dla życia i zdrowia innych ludzi. Kompleksowy plan radykalnej poprawy bezpieczeństwa na drogach będzie jednym z priorytetów rządu w nowej kadencji. Cytuję wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego z tego tygodnia, ponieważ daje ona nadzieję, że nie są to słowa bez pokrycia - na tzw. okoliczność - i państwo, podobnie jak na Zachodzie, w czynach, a nie werbalnie, wypowie bezpardonową wojnę drogowym piratom. Pan premier mógłby także zostać liderem w walce z narastającą w Polsce plagą alkoholizmu. Na początek wystarczyłoby wydanie rozporządzenia o zakazie sprzedaży alkoholu w opakowaniach mniejszych niż pół litra, ponieważ "małpki" wręcz zachęcają do zwiększonej konsumpcji. To oczywiście żaden złoty środek, ale na pewno ważny krok w dobrym kierunku.

Wróć