Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie masz cwaniaka nad warszawiaka...

18-10-2017 21:20 | Autor: Maciej Petruczenko
Historia – podobno – kołem się toczy, więc coś, co już było, na pewno kiedyś do nas powróci. Przed wojną wytrawni prawnicy mądrze pouczali klienta, mówiąc mu: żona i weksel zawsze do ciebie wrócą – i była w tym stwierdzenie mądrość, może nie tyle ludowa, ile rynkowa. Bo powrót żony lub weksla automatycznie zmuszał do sięgnięcia po pieniądze.

Uważni obserwatorzy dzisiejszej sceny męsko-damskiej z łatwością z kolei  stwierdzą, iż tak zwane celebrytki są poniekąd jak ten sam weksel, krążący tylko między różnymi jeleniami, z których one sprytnie wyciągają kasę, stanowiąc – jak powiedzieliby znawcy sportowej nomenklatury z dawnych lat – puchar przechodni, od spodni do spodni. W związku z tym publiczność śledząca plotkarskie rubryki w mediach łatwo się gubi, nie mogąc się na czas zorientować, czy określona celebrytka drenuje jeszcze starego bankiera, czy już jest zakochana w nowym, przeżywając miłość od pierwszego włożenia (na konto).

Tak samo gubiła się opinia publiczna i pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz, gdy po Warszawie zaczęli kręcić się zawodowi wyłudzacze majątku, biorący nawet wyjątkowo cenne  nieruchomości jak swoje i nie mniej skutecznie wymuszający na ratuszowych służbach przyspieszone opracowywanie lokalnego planu zagospodarowania przestrzennego, dziwnym trafem, sprzyjającego ich planom inwestycyjnym. Kiedyś byli w stolicy spryciarze oferujący nieobytemu w wielkim mieście prowincjuszowi chociażby kolumnę Zygmunta po promocyjnej cenie, ostatnio zaś pojawili się tacy, którym – dla odmiany – kupienie jakiegoś urzędnika za pół darmo przychodziło niewiarygodnie łatwo, bo wydawało się to proste, jak splunąć. I pewnie to o nich świętej pamięci Stanisław Grzesiuk śpiewał: nie masz cwaniaka nad warszawiaka.

Czy można zatem wierzyć, że sąd ludowy w postaci Komisji Weryfikacyjnej okaże się ostatecznie cwańszy niż wspomniani macherzy, zwłaszcza ci uchodzący za gwiazdy palestry? Z odpowiedzią na to pytanie radziłbym się nie spieszyć i nie naśladować Hanny Gronkiewicz-Waltz, która do niedawna okrutnie spieszyła się z reprywatyzowaniem warszawskich nieruchomości, będąc ponoć w 2007 okrutnie poganiana w tej materii przez ówczesnego wojewodę mazowieckiego Jacka Sasina. A on prezentuje dzisiaj – pod wpływem dobrej zmiany – całkiem inny pogląd na reprywatyzację, jakby bardziej socjalistyczny, wyraźnie dystansując się od słynnej przedwojennej zasady: wasze ulice, nasze kamienice, głoszonej ponoć przez żydowski patrycjat stolicy Polski. Tymczasem jednak, niezależnie od tego, kto włada w Warszawie większą lub mniejszą liczbą kamienic starej daty, zaczynają się one walić jedna po drugiej, a to z dwu zasadniczych przyczyn: albo starości połączonej z brakiem remontu, albo wibracji wywoływanych choćby drążeniem tuneli metra. Nie wiadomo już więc, czy lepiej być kamienicznikiem, zobowiązanym do utrzymywania budynku w odpowiednim stanie technicznym, czy lokatorem, któremu grozi ewentualna eksmisja. Temu pierwszemu mogą bowiem zawalić się mury, temu drugiemu zaś – całe życie.

Dzisiejsi warszawiacy – chyba tak samo jak ci przedwojenni – zwracają uwagę na to, jaki jest charakter etniczny stołecznego kapitału i stołecznych praw właścicielskich. Bo przed wojną Warszawa była akurat największym skupiskiem Żydów w Europie, a drugim (po Nowym Jorku) na świecie. I już wtedy zaczynała rodzić się polska niechęć do uchodźców z Bliskiego Wschodu, tak jak teraz nie lubi się uchodźców nie tylko stamtąd. Tylko że globalizacja i tak ogarnie nas wcześniej, czy później i nie ma co liczyć, że nie wpuścimy do Polski „ciapatych”.

Gdy przed laty zacząłem na przykład bywać w Sydney, był to okres, gdy Australia broniła się jeszcze wszystkim siłami przed napływem Chińczyków, ale ta obrona niewiele dawała, bo już wtedy Chińczyk został wiceburmistrzem, a teraz chiński element to już w środowisku australijskim potęga. Nie mamy więc co się wysilać, opierając się napływowi Chińczyków, Wietnamczyków, Ukraińców, Czeczenów, bo wszyscy oni, prędzej czy później, się u nas w większej liczbie pojawią, chyba że ktoś liczy na zmartwychwstanie krwawego sowieckiego dyktatora Józefa Stalina, który – podobnie jak Hitler – potrafił przeprowadzać brutalne czystki etniczne.

W podwarszawskiej wsi, w której mieszkam, przedsiębiorczy uchodźcy coraz bardziej rzucają się w oczy. Jeszcze niedawno byli to Ukraińcy, Białorusini, Rumuni wystający rankami na „targu niewolników” w Piasecznie. Teraz  Chińczycy i Wietnamczycy błyskawicznie opanowują miejscowy handel i usługi, wypychając mniej obrotnych Polaków. Zresztą, czyniąc obserwacje w dużo szerszej skali, nietrudno zauważyć, że nawet na niwie piłki nożnej, ręcznej, siatkowej tubylcy są u nas coraz mocniej wypierani przez cudzoziemców. Osobiście zdążyłem się zaprzyjaźnić z bywającym w Polsce, świetnie wykształconym Egipcjaninem, którego wiedza i światopogląd przydałaby się większości nadwiślańskich Sarmatów.

Jeśli chodzi o nabywanie na własność większych nieruchomości, zakładów produkcyjnych, ośrodków wczasowych, banków, mieliśmy przez blisko trzy dekady zmasowaną ofensywę zagranicznych bogaczy, którym teraz nowa władza Polski stara się odbierać co większe frukty. Po okresie gwałtownej prywatyzacji i reprywatyzacji nadchodzi czas komunalizacji i upaństwowiania, przy czym ten drugi proces ma dotyczyć między innymi mediów, które z ponadnarodowych mają się przekształcić w narodowe, bo zgodnie z nową doktryną należy zwalczać szerzony drogą internetową kosmopolityzm. Wygląda na to, że mamy się po trosze upodobnić do Korei Północnej i Chin. Tylko że Chińczycy i tak kupią sobie w Polsce, co chcą. I na pewno to nie będzie kolumna Zygmunta.

Wróć