Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie fokusuj się na trendach

10-02-2021 21:00 | Autor: Mirosław Miroński
Ostatnio powiało chłodem. I to dosłownie. Za oknem poniżej zera, sypie i zawiewa. Wszystko dokoła stało się białe. Nawet to, co czarne, np. drogi – też są białe, nie wspominając już o chodnikach, czy ścieżkach rowerowych. Wprawdzie, drogowcy zapewniają, że zima wcale ich nie zaskoczyła, ale klimat mamy taki, jaki mamy. Śnieg leży więc tam, gdzie nie powinien i póki co utrudnia życie warszawiakom. Właściwie lepiej byłoby powiedzieć: „tymczasem”, bo zwrot „póki co” to rusycyzm zaśmiecający język polski. Niemniej, śnieg leży niezależnie od wszystkiego. W ostatnim latach było go nie za wiele.

Szczerze mówiąc, stęskniłem się za widokiem śniegu. Podobnie jak dzieci, one też się cieszą, chociaż tego nie okazują. Głównie dlatego, że nie mają do tego zbyt wielu okazji. Te, które chodzą do szkoły, mają inne zajęcia jak, choćby nadrabianie zaległości powstałych podczas nauki zdalnej. Te, zaś, które zajęć nie mają, też nie paradują w miejscach publicznych z powodu koronawirusa. Czasem pojawiają się na warszawskich górkach, jeśli te pokryją się śniegiem na tyle, by móc z nich zjeżdżać. Może to lepsze niż siedzenie przed ekranem monitora, ale warto zachować dystans społeczny, nawet tam. Widywałem takie obrazki, kiedy na górce tworzył się tłum, a rodzice, czy opiekunowie tłoczyli się i gaworzyli beztrosko, doglądając swoich pociech.

Chłodem powiało też w stosunkach międzynarodowych, zwłaszcza pomiędzy Zachodem i Wschodem. Trudno prognozować jak długo to potrwa. Paradoksalnie, dla nas Polaków sytuacja taka z wielu względów może być korzystna. To jednak nie jest tematem niniejszego felietonu.

Pandemia jeszcze nie minęła i wciąż jest groźna, chociaż jesteśmy chyba na dobrej drodze do jej zakończenia. Sytuacja wydaje się na tyle opanowana, że można mieć nadzieję na jej finał. Oczywiście, jeśli nic się nie wydarzy. Nic takiego, co odmieniłoby obecny malejący trend. W każdym razie, statystyki dotyczące zachorowań pokazują, że amplituda spłaszczyła się. Po osiągnięciu plato w ciągu ostatniego tygodnia można było zauważyć łagodny spadek. Nadal mamy do czynienia z jej falowaniem. Niestety, liczba zgonów jest wciąż niepokojąco wysoka. To zaś oznacza wiele ludzkich dramatów każdego dnia.

Pandemia sprawia, że nasze życie dalekie jest od normalności. Z powodu ograniczonych kontaktów społecznych mamy znacznie mniej okazji, by porozmawiać z innymi twarzą w twarz. A jeśli już, to w maseczkach ochronnych. Zrozumiałe jest, że zasłanianie twarzy nie służy rozmowie. Wprawdzie, jak mawiał satyryk i poeta Jonasz Kofta: „Rozmowa to nie muchołapka, nie musi się kleić”, ale byłaby łatwiejsza i przyjemniejsza, gdyby interlokutorzy mogliby widzieć się nawzajem. Mimika twarzy i język ciała są nie mniej ważne niż słowa. Te często znaczą coś innego niż znaczą, niż znaczyły dotąd. W mowie i piśmie pojawiają się neologizmy, które niczym wirusy atakują nasz język. Nie wiadomo, dlaczego zapożyczenia są tak często nadużywane. Być może, niektórzy używają ich, chcąc podnieść swą własną ocenę. Sięgają po zapożyczenia niczym po atrybuty przypisane do jakiegoś wyimaginowanego statusu społecznego. Nie zawsze przy tym rozumieją znaczenie poszczególnych słów. Neologizmy, makaronizmy i inne izmy nie są niczym nowym. Przez całe wieki przenoszone były do polszczyzny z języków obcych: francuskiego, niemieckiego, łaciny. Obecne przeważają zdecydowanie słowa i wyrażenia z języka angielskiego. Dotyczy to nie tylko języka codziennego, lecz także przemówień mniej lub bardziej oficjalnych. Co kieruje ludźmi, którzy przed kamerą wolą „sfokusować” się na czymś, czy też na kimś zamiast powiedzieć po prostu – skupić się. Nawet „skoncentrować się” brzmi lepiej i w dodatku bardziej po polsku. Znikają gdzieś „cele” do osiągnięcia (nie mylić z tymi, do których też się trafia, ale zazwyczaj nie z własnej woli). Zastępują je „targety”. Target tu, target tam. „To jest nasz target, a ten nie nasz”. Nawet poczciwy „kierunek” też nie cieszy się uznaniem domorosłych poliglotów. Wymyślili więc „destynację”. Właściwie, niczego nie wymyślili, tylko zapożyczyli z angielskiego (destination).

Być może jest to chęć ukrycia jakichś kompleksów, może potrzeba błyśnięcia erudycją. Kompleks wobec innych narodów sprawia, że aktualne staje się powiedzenie: „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. No właśnie. Jeśli czegoś nie znamy, to jak możemy to doceniać? A przecież w języku ojczystym zawarta jest naszym wielowiekowa historia. Już choćby z tego względu warto spojrzeć na język nie tylko, jak na litery układane w ten czy inny sposób. Warto dostrzec bogactwo, jakie w sobie ma.

Oczywiście, język to żywy twór. Rozwija się i wzbogaca o nowe pojęcia, których nie znało jeszcze poprzednie pokolenie. Są takie branże np. informatyka, w których aż roi się od angielskich terminów. To naturalny proces ze względu specyfikę danej dziedziny. Nikt nie protestuje przeciwko bitom, bootowaniu systemu BIOS, czy innym angielskojęzycznym określeniom. Czymś innym jest wpychanie obcojęzycznych potworków językowych zamiast polskich słów. To nie ma żadnego uzasadnienia i należy się temu przeciwstawiać.

Własnego języka nie powinniśmy się wstydzić. Jest piękny i niejednokrotnie bardziej subtelny niż inne, choć takie porównania nie prowadzą do niczego. Mimo to czasem same się one nasuwają. No, weźmy jedno z najprostszych zdań pytających: Ile masz lat? Zapytajmy też po angielsku, czy niemiecku: How old are you? Wie alt bist du? Znaczy to dosłownie: Jak stara/y jesteś? Czy chcielibyśmy tak zwracać się do kogokolwiek?

Może zwolennicy nowomowy zapytają kogoś w ten sposób? Może zauważą, że nowe mody nie zawsze mają sens. Że lepiej skupić się na czymś innym, zamiast „fokusować się na trendach”.

Wróć