Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie dajmy sczeznąć artystom!

23-05-2018 21:25 | Autor: Mirosław Miroński
W ostatnich czasach przybywa chętnych do udziału przy podziale przysłowiowego tortu, czyli publicznych pieniędzy. Z entuzjastycznych zapowiedzi rządzących przeniknęło do szeroko rozumianej opinii, że nie jest źle, a może być jeszcze lepiej. Nie trzeba było długo czekać na reakcję różnych grup społecznych, które uznały, że dobry stan finansów państwa to dobra okazja, aby uszczknąć coś dla siebie.

Kolejne grupy artykułują więc swoje żądania wypłat z wypracowanego budżetu. Abstrahując od tego, czy owe roszczenia są uzasadnione, czy też nie, trudno nie zauważyć, że są to grupy, a nie pojedynczy ludzie.

Dlaczego tak się dzieje? To oczywiste, liczy się siła przebicia - mówiąc kolokwialnie, albo jak kto woli siła perswazji. Nie jest przypadkiem, że grupy aktywne, jeśli chodzi o wywieranie nacisku, wywodzą się z tych środowisk pracowniczych, w których wciąż mamy do czynienia z „silną reprezentacją” związków zawodowych, choć nie tylko dlatego. Przyczyn jest więcej, ale nie warto się nad nimi rozwodzić. Tak się dzieje w wielu krajach. Wystarczy przypomnieć sobie niedawne strajki u naszych unijnych sąsiadów. Są pewne grupy, które tradycyjnie już „specjalizują” się w tego rodzaju akcjach, m. in.: rolnicy, górnicy, stoczniowcy, transportowcy, służba zdrowia, nauczyciele, niektóre służby mundurowe etc. O ile do strajków i protestów tych grup zdążyliśmy się już przyzwyczaić, o tyle zastanawiające jest to, że rzadko mamy do czynienia z wystąpieniami o podłożu ekonomicznym pracowników tzw. budżetówki. Natomiast są grupy, które zupełnie niczego się nie domagają, a już najmniej podwyżek honorariów, czy tantiem. Należą do nich artyści.

Wprawdzie pobrzmiewają wśród nich nieśmiałe narzekania na niskie zarobki, ale nie przybierają one form zorganizowanego protestu. Bo i nie tak łatwo się organizować w przypadku kogoś, kto najczęściej wykonuje swą pracę w ciszy pracowni, czy gabinetu. W dodatku większość artystów należących do związków i stowarzyszeń twórczych w nich właśnie pokłada nadzieję na rozwiązywanie problemów, choćby dotyczyły one ich, a nie związkowej kieszeni. Tak więc da się usłyszeć utyskiwania, że kultura jest niedofinansowana, ale trudno mówić tu o jakichś zorganizowanych akcjach, konkretnych i konstruktywnych rozwiązaniach, mających na celu poprawę sytuacji ekonomicznej artystów. Czyżby artyści, którzy przecież potrafią przebijać się z wielką determinacją w swoich sprawach twórczych, w kwestiach finansowych nie potrafili mówić jednym głosem? Właśnie tak jest. Większość twórców to kapitanowie samotnych statków na wodzie, którzy posiedli umiejętność nawigacji, ale nie potrafią utworzyć szyku. To sprawia, że pojedyncze głosy giną w szumie fal.

Powstaje zatem uzasadnione pytanie: czy to dobrze, czy źle? Przecież sztuka wcale nie jest demokratyczna i nigdy w przeszłości taka nie była. Oczywiście, istniał taki, czy inny mecenat. Czasem sprzyjał on określonej grupie artystów, wspomagał poszczególnej dzieła. Nie powstałaby sztuka dworska bez pieniędzy płynących z kieszeni arystokracji i zamożnej szlachty. To samo dotyczy sztuki sakralnej. Bez mecenatu Kościoła nie moglibyśmy podziwiać wybitnych dzieł twórców renesansu, takich jak: Leonardo da Vinci, Michał Anioł Buonarotti, Rafael Santi, który nie namalowałby słynnej Madonny Sykstyńskiej, gdyby nie zamówienie papieża Juliusza II. Nie powstałyby wspaniałe katedry zachwycające swym rozmachem i pięknem, które możemy podziwiać w wielu miastach Europy, nie stworzono by też tysięcy znakomitych rzeźb, witraży, fresków, posągów, obrazów, czy też ponadczasowych dzieł muzycznych i literackich.

Nie zachęcam wcale do zorganizowania się pod hasłem „więcej pieniędzy dla artystów”, ale pragnę uświadomić rządzącym oczywisty fakt, że żadne społeczeństwo bez szeroko rozumianej sztuki i inwestowania w nią nie może istnieć. Ktoś, kto myśli inaczej, głęboko się myli. Rozumiem argumenty w rodzaju: najpierw należy zaspokoić potrzeby grup najbardziej potrzebujących, czy najuboższych, a jeśli coś zostanie, można będzie przeznaczyć to na sztukę i kulturę, jednak się z takim podejściem nie zgadzam. Kraj bez własnej sztuki i kultury jest pozbawiony tożsamości. To one bowiem stają się wizytówką każdego kraju. To one pozwalają jednoczyć się wokół określonych wartości, kodów myślowych które odróżniają poszczególne zbiorowości od innych. Bogactwo narodowych kultur składa się na globalny obraz kultury w ogóle. Każde społeczeństwo dokłada do kulturowego tygla własną cegiełkę. To sprawia, że świat jest znacznie ciekawszy, niż gdyby zunifikowana papka kulturowa była narzucana słabszym gospodarczo krajom przez dominujące gospodarki. Każdy z nas zapewne chętnie zje sushi pałeczkami, ale nie chcielibyśmy, aby stało się to narzuconą normą.

Warto odpowiedzieć sobie, czy mecenat w sztuce jest konieczny? Czy bez tego artyści nie wzniosą się na wyżyny geniuszu? Czy może sczezną, jak w tytule pamiętnego przedstawienia Tadeusza Kantora „Niech sczezną artyści” – parodii rewii z buntem poniżanych twórców w tle.

Truizmem jest stwierdzenie, że sztuka musi kosztować. Niezależnie od tego, czy mówimy o kulturze wysublimowanej, przeznaczonej dla znawców, czy też kulturze masowej. Czy ona też musi kosztować? Odpowiedź jest prosta – tak. Twórca też człowiek. Musi z czegoś żyć. Podobnie jak górnicy, pielęgniarki, transportowcy, kierowcy autobusów, kolejarze czy lekarze. Żyje on ze swej twórczości. Ma taki sam żołądek jak inni. Musi stale doskonalić swoje umiejętności, poszerzać wiedzę, rozwijać się. A to kosztuje.

Wróć