Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie dajcie się, ludziska, oszwabić

30-03-2016 22:12 | Autor: Tadeusz Porębski
W grudniu 2014 r. weszła w życie ustawa z dnia 30 maja 2014 r. "O prawach konsumenta" (Dz. U. z 2014 r., poz. 827). Był to wymóg UE i kolejny krok w procedurze dostosowywania polskiego prawa do przepisów unijnych i jednocześnie zwiększenie ochrony konsumentów przed produkowaną masowo tandetą sprzedawaną nam za duże pieniądze.

Zagraniczni bankierzy w prywatnych rozmowach przyznają, że absolutnie nie są w stanie zrozumieć jak można dać się tak rżnąc jak Polacy, przy pełnej akceptacji najwyższych czynników państwowych od premiera, prezydenta, po urzędy skarbowe – twierdzi ekonomista Janusz Szewczak w rozmowie z miesięcznikiem „WPIS”. To smutne, ale niestety prawdziwe.

Świadomość praw i obowiązków konsumenckich ogólnie jest nikła, a w Polsce prawie zerowa. Konsumenci często dysponują nieaktualną wiedzą o swoich prawach, na przykład nie rozróżniają dwóch różnych trybów reklamacji, czyli niezgodności towaru z umową i z tytułu gwarancji. Nie są również świadomi, że dokonując zakupu zawierają ze sprzedawcą umowę, nie czytają umów przed ich podpisaniem, często też nie przechowują dowodu zakupu. Jednak największym nieszczęściem polskiego konsumenta jest bezwolne poddawanie się agresywnej reklamie w mediach. Wystarczyło stworzyć firmę Amber Gold i sfinansować agresywną kampanię medialną, w której przekonywano, że inwestycja w kruszec(!) przyniesie zysk rzędu 14 proc., by znaleźć kilkanaście tysięcy pazernych frajerów i zabrać im ponad 800 mln zł. Dzisiaj pazerni frajerzy żądają, by państwo "zrekompensowało im część strat". Po moim trupie. Nie widzę powodów, by rozsądnie myśląca reszta społeczeństwa musiała w jakikolwiek sposób rekompensować tym ludziom poniesione straty.

Podobnie rzecz ma się z tzw. frankowiczami, inaczej mówiąc owieczkami dobrowolnie podążającymi pod nóż bankierów. Oni również chcieli być sprytni i nie zaciągali kredytów w polskiej złotówce, lecz w szwajcarskim franku, bo "było to bardziej opłacalne". Można powiedzieć "było, ale się zmyło". Szwajcarska waluta skoczyła mocno w górę, co nie powinno nikogo dziwić - wszak nawet wioskowy głupek wie, że kursy walut i kruszców są płynne. "Frankowicze" zapomnieli widać niedawne ataki na waluty kilkunastu europejskich krajów. Atak na czeską koronę, węgierskiego forinta i polską złotówkę miał miejsce na początku 2009 r. W dniu 20 lutego 2009 r. Jon Winkelried, wiceprezes i szef operacyjny globalnego banku Goldman Sachs, poinformował media, że bank kończy grę na deprecjację polskiego złotego. Winkelried przyznał, że w wyniku tej spekulacji złoty mocno stracił na wartości, a Goldman Sachs zarobił na osłabianiu polskiej waluty olbrzymie pieniądze.

Nagły wzrost kursu szwajcarskiego franka również nosi znamiona spekulacji. W dzisiejszych czasach tego typu operacje finansowe stały się standardowym narzędziem służącym do strzyżenia milionów frajerów. Każdy, kto decyduje się na kredyt w obcej walucie, MUSI zdawać sobie sprawę z tego, że kurs może nagle ulec zmianie i miesięczna rata zdrożeje. To jest czysty biznes - można zarobić, ale można także stracić. "Frankowicze" świadomie i dobrowolnie weszli w ten interes, a dzisiaj odpowiedzialnością próbują obciążać banki i żądają od państwa finansowego wsparcia. Nie jestem fanem polskich bankierów, a wręcz przeciwnie, lecz bogiem a prawdą - czy to oni wprowadzili kurs franka szwajcarskiego na orbitę okołoziemską? Przyjęcie dzisiaj tzw. kursu sprawiedliwego jest samo w sobie niesprawiedliwe, ponieważ koncepcja ta zakłada zwolnienie banków udzielających przewalutowań z części podatku bankowego. A to będzie generować straty w budżecie państwa, czyli moim i milionów osób, które wykazały się rozwagą i nie pozwoliły złapać się na walutowy kredytowy haczyk. Dlatego jestem zdecydowanym przeciwnikiem ingerowania państwa w konflikt pomiędzy bankami a walutowymi kredytobiorcami.     

Powyższe przypadki to dobry przykład na to, że świadomość praw, ale także obowiązków konsumenckich ma w Polsce zastraszająco niski poziom. Pozwalamy sobą manipulować bezkrytycznie wierząc reklamom, nie czytamy umów i w następstwie ronimy krokodyle łzy oskarżając kogo tylko się da, z wyłączeniem samego siebie. A przecież już Juliusz Cezar mawiał: "Wina nie leży w gwiazdach, Brutusie, lecz w nas". Oszuści od wieków grają na ludzkiej pazerności i nieświadomości - zwykle z powodzeniem. Ciekawy jestem, ilu Czytelników zna zapisy niebywale ważnej dla obywateli, wspomnianej na wstępie felietonu, ustawy o  prawach konsumentów z maja 2014 r.? Podejrzewam, że większość nawet nie wie o istnieniu tego aktu prawnego. W związku z tym nie ma bladego pojęcia o swoich prawach. W trakcie procedowania w sejmie ustawy dyspozycyjne ogólnopolskie media wyły z rozpaczy, bynajmniej nie nad losem konsumentów. Chroniły szeroko rozumiany "biznes", któremu nowe prawo miało przynieść miliardowe straty.

Oto próbka radosnej twórczości pewnych dziennikarzy: "Resort sprawiedliwości "uszczęśliwił" firmy obowiązkiem zwrotu gotówki za sprzęt dwukrotnie zepsuty w okresie gwarancji. W tej sytuacji produkcja pralek, lodówek, komputerów czy samochodów stanie się działalnością wysoce ryzykowną. Prognozuje się, że automatyczny zwrot pieniędzy za zakupione urządzenie, gdy to zepsuje się więcej niż jeden raz w ciągu dwóch lat od daty zakupu, podobnie jak wymiana na nowy egzemplarz, wygenerują w branży motoryzacyjnej 300 mln zł dodatkowych kosztów. Zaś w branży AGD będzie to 100 mln zł rocznie" (Puls Biznesu). "Ministerstwo sprawiedliwości, nie słuchając głosów biznesu, przeprowadziło przez Sejm ustawę o prawach konsumentów (Polskie Radio).  - Pojęcie "darmowa wymiana sprzętu przy drugiej istotnej wadzie" jest bardzo nieostre. Za istotną wadę może bowiem być uznana każda awaria, która uniemożliwia używanie pralki czy lodówki. Otwiera to drzwi do żądania zwrotu pieniędzy - surowo objawia Wojciech Konecki, dyrektor generalny CECED Polska, skupiającej producentów AGD w Polsce.

Zaraz szlag mnie trafi na taką bezczelność, tym bardziej że sam stałem się ostatnio ofiarą tandeciarzy. W czerwcu 2014 r. nabyłem za 299 zł żelazko firmy Bosch. Służyło mi tylko 11 miesięcy. Zareklamowałem i dano mi nowe, takie samo, ponieważ zepsutego nie dało się naprawić. Nowe służyło mi jedynie 8 miesięcy i padło. Powołałem się na wspomnianą wyżej ustawę i na piśmie zażądałem zwrotu gotówki, bowiem z firmą Bosch nie chcę już mieć nic wspólnego. Wniosek przyjęto i czekam na odpowiedź. Jeśli będzie negatywna, idę do sądu. Pismakom publicznie kontestującym fakt wprowadzenia w życie nowych przepisów chroniących konsumenta odpowiem na swój sposób: powinniście zapaść się ze wstydu pod ziemię. Za pieniądze tandeciarzy sprzeniewierzacie się zasadom dziennikarskiej etyki. Zamiast bronić oszustów żądajcie od nich, by po prostu sprzedawali nam  pełnowartościowy produkt, a nie bubel, który już po roku nadaje się do śmieci. Wtedy branża, o której interes tak bardzo dbacie, nie będzie generowała strat, ponieważ nie będzie reklamacji. Czy to jest proste i zrozumiałe? Zaś Czytelników Passy zachęcam do zapoznania się z zapisami nowej ustawy, bo dzięki zdobytej w ten sposób wiedzy nie pozwolą wodzić się za nos producentom wszechobecnej tandety, jak również grasującym w Internecie wydrwigroszom.

Wróć