Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nawet cmentarze do dziś oszukują...

16-01-2019 21:08 | Autor: Prof. dr hab. Lech Królikowski
Do 1991 r. data: „17 Stycznia” była świętem Warszawy. Datę tę upamiętniono, m. in. nadając jednej z dróg rokadowych (przebiegających prostopadle do linii działania wojsk) na Okęciu właśnie taką nazwę. Zgodnie z ustawą dekomunizującą z kwietnia 2016 r., wojewoda mazowiecki zastąpił ją inną, kreując tam ulicę Komitetu Obrony Robotników, ale w grudniu 2018 r. NSA unieważnił decyzję wojewody. Co dalej – zobaczymy!

W Warszawie na Rakowcu, przy ul. Żwirki i Wigury, znajduje się monumentalne „Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich”(19,2 ha), na którym pochowano 21 468 żołnierzy Armii Czerwonej. Autorem projektu nekropolii jest Bohdan Lachert. Cmentarz usytuowany został przy głównej – a przez kilkadziesiąt lat, jedynej – trasie komunikacyjnej łączącej centrum Warszawy z międzynarodowym portem lotniczym na Okęciu. Każdy, a przez lata dotyczyło to głównie ważnych osób przybywający do stolicy Polski, niejako automatycznie zapoznawał się z wkładem Sowietów w wyzwolenie stolicy Rzeczypospolitej. Cmentarz został uroczyście „otwarty” 9 maja 1950 r., w piątą rocznicę kapitulacji Niemiec.

Istota sprawy sprowadza się jednak do faktu, iż wyzwolenie stolicy Polski odbyło się praktycznie bez ofiar, albowiem Niemcy – w obawie przed okrążeniem – opuścili miasto. Istotne jest także to, że 17 stycznia 1945 r. do Warszawy wkroczyły pododdziały ludowego Wojska Polskiego, walczącego u boku żołnierzy „Kraju Rad”. Złożone w Warszawie prochy pochodzą natomiast z różnych terenów Polski, gdzie były pochowane na lokalnych cmentarzach. Jak widać, ze względów czysto propagandowych, prochy czerwonoarmistów przeniesiono na honorowe miejsce w stolicy Polski. Trzeba przy okazji zauważyć, iż polscy żołnierze (ok. 8 tys.) którzy polegli 25 lutego 1831 r. pod Olszynką Grochowską (w granicach stolicy od 1951 r.), do dnia dzisiejszego nie uzyskali godnego upamiętnienia, np. w formie kurhanu, pod który w latach międzywojennych wmurowany został akt erekcyjny. Trzeba dodać, że przez cały okres Polski Ludowej władze robiły wszystko, aby to miejsce (Olszynka) było zapomniane. Grzechem poległych było to, że walcząc o wolność Polski, polegli w bitwie z Moskwą.

Na Rakowcu tymczasem ponad 90% pochowanych to żołnierze nieznani. Stalin wydał w czasie wojny rozkaz, na mocy którego żołnierze pozbawieni zostali tzw. nieśmiertelników. Po wojnie zidentyfikowano pewną liczbę poległych oficerów i tych żołnierzy, którzy gdzieś w mundurze ukryli skrawek papieru z nazwiskiem. Reszta, tj. kilka milionów, zginęła bezimiennie. W ostatnich latach przy bezimiennych mogiłach pojawiło się trochę różnego rodzaju znaków pamięci, najwyraźniej osób, które prywatnie przyjechały do Warszawy, w poszukiwaniu swoich przodków. Od 1939 r. do Armii Czerwonej wcielano wszystkich mężczyzn od 18-go roku życia. Wcielano także naszych rodaków zamieszkałych nie tylko na dawnych terenach Rzeczypospolitej Szlacheckiej, ale także z terenów przejętych w 1939 roku. Śmierć każdego człowieka jest tragedią. Dlatego uważam, że trzeba rozróżniać żołnierzy z oddziałów czołowych, którzy płacili nieprawdopodobną daninę krwi – od oddziałów drugiego rzutu, wojsk NKWD, oddziałów „trofiejnych”, a przede wszystkim od całego pionu politycznego i władz sowieckiego imperium. Piszę o tym wszystkim, albowiem cmentarz na Rakowcu jest jednoznacznym narzędziem polityczno-propagandowym, chociaż pochowani tam żołnierze byli zwykłymi ludźmi, często przyjaznymi Polakom.

Przez cały okres Polski Ludowej, z okazji 17 stycznia, przekonywano nas nie tylko o wyzwoleniu naszego kraju spod hitlerowskiej okupacji, ale także o pomocy radzieckich specjalistów w uruchamianiu polskich zakładów pracy, elektrowni, wodociągów itp., jak również o pomocy żywnościowej, której udzielał nam ZSRR. W tym kontekście warto zapoznać się z pracą naukową prof. Bogdana Musiała pt. „Wojna Stalina 1939-1945. Terror, grabież, demontaże” (Wyd. Zysk i S-ka, Poznań), opracowanej na podstawie dopiero ostatnio dostępnych archiwaliów z Rosji, Polski i Niemiec. Prof. Musiał podał w niej szczegóły, od których włosy stają dęba na głowie. Okazuje się, że w lutym 1945 r. – tj. w czasie gdy dogasały pożary polskich miast i wsi, a ludzie umierali z głodu – polskie władze zobowiązały się dostarczyć Armii Czerwonej: 150 tys. ton zboża, 250 tys. ton ziemniaków, 100 tys. ton słomy i siana oraz 25 tys. ton mięsa. Była to nasza oficjalna danina na rzecz 1,5 miliona sowieckich żołnierzy na naszym terytorium, bo i tak krasnoarmiejcy brali wszystko, co wpadło im w ręce. Prof. Musiał podał także, że według danych Centralnego Urzędu Statystycznego Sowieci zdemontowali w granicach dzisiejszej Polski łącznie 1119 przedsiębiorstwa. Podpisane 6 marca 1945 r. przez Stalina rozporządzenia (nr 16) Państwowego Komitetu Obrony w sprawie demontażu fabryk, obejmowały m. in. Bydgoszcz, Chojnice, Chorzów, Chrzanów, Częstochowę, Dąbrowę Górniczą, Dziedzice, Grudziądz, Katowice, Oświęcim, Poznań, Siemianowice, Sosnowiec i Zgodę. „Na ogólną liczbę 170 bydgoskich przedsiębiorstw władze sowieckie przejęły między 1 a 7 kwietnia 1945 roku 40 z tych, które zostały już uruchomione przez Polaków”. Sowieci zabierali wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Oprócz maszyn i innych dóbr inwestycyjnych rekwirowano płody rolne, artykuły spożywcze, w tym sól (9 tys. ton z Inowrocławia), a z Torunia wywieziono nawet 8 miejskich śmieciarek. W Oświęcimiu „Sowieci zdemontowali część baraków, wyposażenie pralni, rzeźni, kuchni dla esesmanów, stacji transformatorów i kotłowni zakładów zbrojeniowych „Union Werke”, położonych na terenie obozu. Nawet słynny napis „Arbeit macht Frei” był już przygotowany do wywozu”. Dla sowieckiej propagandy szczególnie trudne było uzasadnienie (głównie dla Zachodu) tych grabieży, albowiem byliśmy sojusznikiem ZSRR, a wojnę z Rzeszą prowadziliśmy prawie dwa lata dłużej. Być może właśnie dlatego Sowieci w pierwszej kolejności (jeszcze w trakcie działań wojennych) grabili terytoria polskie, a dopiero później tereny byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Chodziło o stworzenie sytuacji, w której dokonane zniszczenia mogłyby być zarówno efektem działalności wycofujących się Niemców, jak też wynikiem działań wojennych. Takie prawdopodobieństwo zwiększał fakt podpalenia przez czerwonoarmistów wielu ograbionych obiektów.

Na przełomie 1944 i 1945 r., wobec przekraczania przez sowieckie armie przedwojennych granic Rzeszy, władze radzieckie stworzyły „państwowe” ramy grabieży. „prawdę mówiąc, zmierzając do Niemiec przez Polskę, Czechosłowację i Węgry, nie zawsze miały one (oddziały radzieckie – przyp. LK) jasne wyobrażenie o tym, gdzie właściwie zaczynają się Niemcy”. Siemion Timoszenko – Ludowy Komisarz Obrony ZSRR, w grudniu 1944 r. „zezwolił całemu personelowi wojskowemu na wysyłanie do domu świątecznych paczek. Ograniczenie wynosiło 16 kilogramów miesięcznie dla generała, 10 kilogramów dla oficerów niższych rang oraz 5 kilogramów dla szeregowych żołnierzy. Praktycznie rzecz biorąc, było to oficjalne zezwolenie na grabież”. Utworzono wówczas także rozbudowany, państwowy system grabieży. Szefem Głównego Zarządu Zdobyczy Wojennych przy Sztabie Generalnym Armii Czerwonej został gen. dyw. Fiodor Wachitow. Gen. Nikołaj Bułganin – zastępca ludowego komisarza obrony – wydał rozkaz, w którym doprecyzował, co należy rozumieć pod pojęciem „zdobyczy wojennych”. Są to następujące obiekty i dobra: „zakłady, majątki ziemskie, dwory, magazyny, spichlerze, sklepy z wszelkim asortymentem, maszyny rolnicze, artykuły spożywcze, paliwo, pasza, bydło, porzucony sprzęt gospodarstwa domowego i inne przedmioty, które nasze wojska zdobyły w miastach, wsiach i centrach przemysłowych znajdujących się na terytorium nieprzyjaciela”. Celem pozyskania i przemieszczenia „zdobyczy wojennych” na terytorium ZSRR, 29 stycznia 1945 r. Bułganin wydał rozkaz o utworzeniu batalionów robotników i grup poganiaczy bydła. Bydło, owce i konie pędzone były przez „poganiaczy bydła” przez terytorium Polski do Związku Radzieckiego (487 tys. sztuk bydła, 100 tys. owiec, 10 tys. koni).

Wyjątkowo chętnie Sowieci demontowali browary i gorzelnie oraz rekwirowali ich wyroby gotowe. Wynikało to m. in. z faktu, iż każdemu żołnierzowi służącemu w oddziałach frontowych przysługiwało dziennie 100 gramów wódki, pozostałym – po 50 gramów. Jak podaje prof. Bogdan Musiał, już pod koniec lutego 1945 r. w oddziałach „trofiejnych” Armii Czerwonej służyło 80 tys. osób. Do tego należy doliczyć jeńców oraz cywilną ludność niemiecką, ale także polską, którą zmuszano do prac rozbiórkowych. Demontowano elektrownie (np. w Zabrzu), co często wstrzymywało produkcję w okolicznych fabrykach i kopalniach. Rabowano wszelkiego rodzaju obrabiarki (do listopada 1946 r. – 40  971 obrabiarek skrawających) oraz silniki elektryczne (66  127) i spalinowe. Demontowano linie kolejowe, lub systemy trakcji elektrycznych tych linii, czego przykładem jest linia kolejowa z Wrocławia, przez Jelenią Górę do Szklarskiej Poręby i Zgorzelca (decyzja Stalina z 8 lipca 1945 r.). Łącznie Sowieci na terenach w granicach obecnej Polski zdemontowali ok. 5500 km linii normalnotorowych oraz 310 km linii wąskotorowych. Największym jednak zainteresowaniem cieszyły się niemieckie zakłady produkcji syntetycznych paliw w Blachowni Śląskiej, Zdzieszowicach i Policach. Podczas czterech miesięcy demontażu Blachowni, trofiejne oddziały wywiozły stamtąd 164  400 ton materiałów i urządzeń na 9723 wagonach. Z Polic Sowieci wywieźli 180 tys. ton na 13  856 wagonach. Profesor Bogdan Musiał ustalił, że to, co Sowieci wywieźli z Blachowni i Polic, przewyższało ilość „wyposażenia, które sowieckie komanda zdemontowały na Węgrzech (2800 wagonów) i w Czechosłowacji (6500 wagonów)”. Zdemontowane fabryki i zagrabiony sprzęt techniczny wywożone były do Związku Radzieckiego. Trafiały na tereny zniszczone działaniami wojennymi, lub dalej na wschód. Ze względu na zniszczenia wojenne, brak ludzi do pracy, brak sprzętu technicznego do wyładunku, brak dokumentacji technicznej – przywiezione dobra bardzo często po prostu zrzucano z wagonów kolejowych, gdzie leżały pod gołym niebem bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. Znaczna część zrabowanych dóbr nie została nigdy spożytkowana zgodnie z przeznaczeniem. Tym niemniej „ogromne łupy wojenne w postaci nowoczesnych maszyn i technologii umożliwiły temu krajowi (ZSRR – przyp. LK) gruntowną modernizację i znaczącą rozbudowę gospodarki – przede wszystkim przemysłu zbrojeniowego”.

„Szeregowi sowieccy żołnierze mieli obsesję na punkcie zegarków i rowerów, których nigdy nie mieli u siebie w domu. Sowieccy oficerowie lubili ubrania dobrej jakości, samochody, biżuterię; wkrótce też ruszyły na wschód pociągi pełne fortepianów”. „… na jednej tylko stacji końcowej sowieckiej kolei, w Kursku, powstał zator złożony z 87 000 paczek. W połowie maja 1945 roku na rozładunek czekało już 20 000 wagonów wypełnionych zrabowanymi dobrami”.

Dariusz Kaliński (książka pt.: Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie Polski? Wydawnictwo „Ciekawostki Historyczne Pl.”, Kraków 2017), kolejny badacz tego problemu, napisał m. in.: „Zwłaszcza wiosną 1945 roku doszło do licznych aktów przemocy wobec naszych rodaków ze strony żołnierzy sowieckich. Napadano na pociągi, domy prywatne, rabowano całe wsie. Na ziemiach wyzwolonych osadnicy porzucali przyznane im poniemieckie domostwa i uciekali w popłochu do centralnej Polski. W skrajnych przypadkach dochodziło do masowej paniki, jak na przykład w Toruniu w czerwcu 1945 roku”. (…) „Relacje z Sandomierza zdradzają, że po zdobyciu miasta czerwonoarmiści masowo „rekwirowali” przechodniom na ulicach zegarki. Kiedy Polacy zorientowali się, że lepiej ukrywać ich posiadanie, żołnierze z niewinnymi minami zaczęli dopytywać się o godzinę. Kto dał się w ten sposób podejść i uprzejmie wyciągał swój czasomierz – natychmiast go tracił”. (…) „Do dramatycznych wydarzeń doszło w powiecie łódzkim. Na początku lipca 1945 roku bandyckie hordy krasnoarmiejców z dwóch pociągów mających postój na stacji Olechów dokonały zbrojnej napaści na pobliskie wsie: Zalesie, Feliksin, Hutę Szklaną oraz sam Olechów. Ich łupem padł dobytek polskich chłopów, którzy w panice opuścili swoje domostwa i schronili się w pobliskich lasach”.

Zniesienie cenzury w Polsce oraz demokratyzacja w całym bloku wschodnim spowodowały, ze na jaw wychodzą ciemne strony „wyzwolenia”. Coraz więcej argumentów przemawia za tezą, że okupację niemiecką zamieniliśmy na sowiecką. Warto o tym pamiętać w kolejną rocznicę „wyzwolenia” Warszawy.

Powyższy tekst składa się z wybranych fragmentów książki Lecha Królikowskiego pod tytułem „Moskwa nad Wisłą”, której wydanie planowane jest na wiosnę bieżącego roku przez Oficynę Wydawniczą ASPRA-JR.

Wróć