Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nasza niezgoda na upodlenie

28-09-2016 22:12 | Autor: Andrzej Celiński
Nie palcie komitetów, organizujcie się w komitety to wyrażona przez Jacka Kuronia w reakcji na wydarzenia radomskie 1976 najgłębsza treścią i najprostsza formą suma filozofii i praktyki obywatelskiej w odpowiedzi na upodlenie, jakie zgotowali robotnikom i ich rodzinom wielkorządcy tamtego czasu.

W wielkiej i długiej tradycji walki Polaków o własne państwo i o godność było to novum. Zmiana paradygmatu, jak powiedzieliby uczeni. Paradygmat to: wzór, zasada, fundament; coś co tworzy ramy, w tym przypadku – polityki. Ale że była to polityka, okazało się później. Zamiast topić się w żalu i nieszczęściu, szukać winnych, tworzyć legendy i mity, zamiast rozrywających wszystkich i wszystko kłótni – konkretnie wyznaczony cel, rozumny rachunek przeszkód i szans, określenie wspólnego mianownika dla największej liczby ludzi skupionych wokół tego celu, wyciszenie tego co mniej istotne, a co mogłoby dzielić. Samoorganizacja dla dobrych rzeczy, zachęta dla wahających się, unikanie niepotrzebnych animozji, nienawiści. Odpowiedzialność.

Zewnętrzne okoliczności były przyjazne, o czym za chwilę. Ale to my, nasze pokolenie, zmieniliśmy ten paradygmat i my zwyciężyliśmy. W tamtej walce. To, że dzisiaj Polska znów się marginalizuje, a Polacy kłócą się nieprzytomnie, bez nadziei na jakiekolwiek porozumienie, to naprawdę już nie jest KOR-u wina.

Zacząć należy od Jałty. Aż do końca 1987 żaden liczący się polityk, żaden komentator, tym bardziej żaden uczony sowietolog nie zaprzeczył, jak idzie o granice, zdaniu,  że co wojną stanowione, wojna jedynie może zmienić. Jałta zdawała się być wieczna. Równowaga sił, podział stref wpływów to ówczesny kanon europejskiej i euroatlantyckiej polityki. Na każdą stłumioną przez Moskwę albo jej popleczników, ale zawsze z moskiewską groźbą za plecami próbę uzyskania jakiegoś skrawka wolności, większej suwerenności (Berlin 1953, Budapeszt i Warszawa 1956, Czechosłowacja 1968, „Solidarność” 1980/81) – odpowiedź była jedna, a wyrażano ją pytaniem: chcecie wojny?

W połowie lat 70-tych XX wieku powstały jednak rysy w skale niemożliwego. Równolegle w Polsce i w Europie.

Ale najpierw było doświadczenie Grudnia 1970 roku, krew na Wybrzeżu i pamięć o niej tak pośród tych, do których strzelano, jak i tych, którzy strzelać kazali. Żadnej więcej krwi na ulicach. Dla rządzących w obronie ich władzy – represje: rewizje, areszty, nękania, bicie, gnębienie, straszenie – tak. Ale bez trupów. W raporcie partyjnej komisji powołanej dla zbadania okoliczności grudniowych wydarzeń pośród rekomendacji dla rządu znalazły się postulaty wyposażenia sił bezpieczeństwa wewnętrznego: milicji, ZOMO (dla młodych: zmotoryzowane odwody milicji obywatelskiej – formacja policyjna używana w PRL przeciwko niepożądanym przez władzę demonstracjom, a także na stadionach) w taką broń i inne środki, które, w zasadzie, nie zabijają. Przedtem milicja wyposażona była tak, jak wojsko – w  karabiny Kałasznikowa, które musiały zabijać.

Piszę o takich okropnych szczegółach, bo z prac Instytutu Pamięci Narodowej tego się, młodzi, nie dowiecie. IPN nie jest od wiedzy. IPN jest od bieżącej polityki nacjonalistycznej i pseudokatolickiej prawicy. Nie jest celem IPN wyposażać ludzi w instrumenty samodzielnego myślenia. Celem IPN jest ludzi ogłupiać. Ogłupionymi łatwiej się manipuluje.

Robotnicy po tym doświadczeniu grudniowym też już wiedzą – nie wychodzić z zakładów na ulice. Siedzieć w znanej sobie zamkniętej przestrzeni. Pośród swoich, żeby żaden prowokator bezkarnie nie mógł realizować poleceń swych mocodawców. Wystawić straże. Zorganizować się. Kilka lat później, już po powstaniu KOR, wydawany w jego kręgu „Robotnik” instruował jak strajkować, jak tworzyć komitety, jak spisywać postulaty, jak wyłaniać reprezentację, jak negocjować.

1976 rok, Czerwiec. Ursus, Radom i mniej znany Płock. Represje. Prawie dwa tysiące aresztowanych.

Było już po kretyńskiej akcji PZPR , czyli podjętej przez partię zmianie Konstytucji. A członkami tej partii byli wówczas tacy ludzie, jak: dzisiejszy prezes ORLENU Wojciech Jasiński, jak sędzia, wiceminister sprawiedliwości u Lecha Kaczyńskiego i u Ziobry – Andrzej Kryże, jak prokurator i dzisiejszy poseł zaangażowany w złamanie porządku konstytucyjnego – Stanisław Piotrowicz.

Dwa zapisy, które wkurzały każdego, kto miał choć kawałek serca nie zajętego własną karierą: dozgonna więź ze Związkiem Radzieckim i kierownicza rola PZPR wobec wszystkich, też i tych, którzy do niej nie chcieli należeć.

To był wielki błąd komuny. Wystąpili, niemądrzy, z tym projektem w czasie apogeum negocjacji w ramach KBWE (Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie). Objaśniając najprościej temu, kto nie wie – w tym KBWE Kremlowi chodziło o to by, w obliczu porażki (z uwagi na reperkusje interwencji sowieckiej i m. in. też i polskiej w Czechosłowacji w 1968) poprzedniego planu rozbicia jedności Zachodu poprzez dywersję ze strony partii komunistycznych korzystających z wolności organizowania się ludzi na Zachodzie – wprowadzić Zachód we wspólną ze Związkiem Radzieckim i jego satelitami organizację, właśnie KBWE (ściślej – komitet mający badać przestrzeganie zapisów Konferencji). Tym razem, wielkie zdziwienie, Zachód przechytrzył Wschód i związał mu po trosze ręce w sprawach humanitarnych i wolnościowych. Dla władz PRL było to szczególnie dokuczliwe ze względu na zewnętrzny dług dewizowy i trudności z jego spłatą, a więc koniecznością jego nieustannego „rolowania”. KBWE spętała trochę ręce komunie wobec takich, jak ci, którzy w Polsce utworzyli Komitet Obrony Robotników. Zmiana Konstytucji poderwała opozycję inteligencką. Dziesiątki listów zbiorowych – ich redagowanie, zbieranie podpisów, wysyłanie do władz, przełamanie lęku przed represjami w momencie ujawnienia nazwiska – wszystko to stworzyło fundament demokratycznej opozycji.

Dla nas 1976 rok, to przełamanie zaklętych kręgów. Z jednej strony bunty intelektualistów i studentów przeciw ograniczaniu wolności (1957, 1968), albo dla jej rozszerzenia (1956, 1975). Z drugiej strony bunty klasy robotniczej – za lepszymi warunkami życia: bezpieczniejszą pracą, lepszymi warunkami mieszkaniowymi, lepszym jedzeniem, znośniejszym klimatem w relacjach pracownik – kierownik, sprawiedliwością. Jedni sobie i drudzy sobie. Rozdzieleni szklaną ścianą. Aż przyszedł ów1976 rok.

We wrześniu 1976 – powstaje KOR na bazie podjętej już w lipcu przez Antoniego Macierewicza, Piotra Naimskiego, Jana Józefa Lipskiego i ich przyjaciół akcji pomocy strajkującym i demonstrującym w czerwcu robotnikom Ursusa i Radomia. KOR (od 1977 KSS „KOR”) to odruch intelektualistów – pomóc pognębionym, osamotnionym, zaszczutym. Zwłaszcza w Radomiu. Kto nie jeździł wtedy do Radomia, nie może sobie wyobrazić, jak partia nazywająca się robotniczą traktowała robotników. KOR inicjują ludzie związani z kręgiem studentów i młodych inteligentów wywodzących się na ogół z I Warszawskiej Drużyny Harcerzy im. Romualda Traugutta „Czarna Jedynka”. To środowisko działało od kilku lat pod formalną „przykrywką” starszoharcerskiego kręgu „Gromada”. Piotr Naimski i Antoni Macierewicz, za pośrednictwem Jana Józefa Lipskiego, nawiązują kontakt ze środowiskiem tzw. komandosów (nazwa, wymyślona zresztą przez SB, od taktyki przyjętej przez to środowisko w połowie lat 60-tych do walki z komuną na Uniwersytecie Warszawskim): Jackiem Kuroniem, Adamem Michnikiem, Janem Lityńskim, Sewerynem Blumsztajnem, ze środowiskiem AK-owskim (m. in. ks. Jan Zieja, Józef Rybicki), z wybitnymi uczonymi i pisarzami (Jerzy Andrzejewski, Leszek Kołakowski, Jan Kielanowski, Edward Lipiński) oraz takimi autorytetami, jak mecenas Aniela Steinsbergowa, Ludwik Cohn, Adam Szczypiorski. Dołączają inni, jak np. Anka Kowalska, Zofia i Zbigniew Romaszewscy, Mirosław Chojecki, Konrad Bieliński. Za granicą wspomagają ich bracia Aleksander i Eugeniusz Smolarowie, paryska „Kultura”, polska sekcja Radia Wolna Europa.

Z biegiem czasu powstają inne inicjatywy bardziej lub mniej ściśle powiązane z KOR-em, ale w przestrzeni wolności wytworzonej przez KOR, np.:  pismo „Robotnik”, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Latające Uniwersytety z „przykrywką” w postaci Towarzystwa Kursów Naukowych (m. in.: Amsterdamski, Barańczak, Bartoszewski, Bocheński, Brandysowie, Chamcówna, Cywiński, Drawicz, Duda, Filipowicz, Gajewski, Geremek, Głowiński, Goldfinger-Kunicki, Górski, Hartman, o. Hauke-Ligowski, Janion, Jedlicki, Kijowski, Kowalik, Mazowiecki, Strzelecki, Szymborska, Wereszycki). 

W styczniu 1977 urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki obejmuje Jimmy Carter. U jego boku jest niedawny jego mentor wprowadzający prowincjonalnego gubernatora Arkansas w zagadnienia polityki światowej, a wtedy już sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego – Zbigniew Brzeziński. Po raz pierwszy w historii „naszego” świata – cywilizacji euroatlantyckiej – prawa człowieka stają się jednym z najważniejszych kryteriów polityki międzynarodowej. W 1978 papieżem zostaje Karol Wojtyła, kardynał z Krakowa.

Szczegóły działalności KOR i różne okoliczności poznać można z Wikipedii i z książek, przede wszystkim autorstwa: Andrzeja Friszke, Jana Józefa Lipskiego i Jana Skórzyńskiego. Dla czytelników PASSY interesujące może być to, że świeżo wtedy wybudowany Ursynów Północny, okolice ulic: Nutki, Pięciolinii, Puszczyka, Wiolinowej, to – obok Stegien-Rożka i wuesemowskiego Żoliborza – jedno z trzech warszawskich „zagłębi” KOR-u. Tu, chyba w każdej klatce schodowej, a na pewno w każdym bloku, mieszkał ktoś, kto albo drukował, albo oddawał swoje mieszkanie na magazyn podziemnych wydawnictw, albo na wykłady Uniwersytetu Latającego.

Najważniejsze zasługi KOR-u to: wspomniana zmiana paradygmatu walki o wolność, przełamanie strachu innych poprzez ujawnienie nazwisk i adresów tych, którzy najwięcej ryzykowali, przerwanie zaklętego koła inteligenckiego getta i zbudowanie podwalin pod wszystko to, co dobre w czasie szesnastu miesięcy względnej wolności 1980/1981 roku, nadanie tonu wielkiej „Solidarności”, która będąc organizacją dziewięciu i pół miliona Polaków (a więc reprezentatywną dla społeczeństwa) wypracowała sobie (i Polakom) wizerunek ludzi otwartych na świat, racjonalnych w swym postępowaniu w nieznośnych okolicznościach autorytarnej władzy i zewnętrznych uwarunkowań, tolerancyjnych wobec mniejszości, solidarnych wobec słabszych.

Dla mnie najpiękniejsze w kręgu KOR-u i w środowiskach, jakie w wokół tej organizacji się tworzyły, były dwie rzeczy.

Pierwsza, to on sam. Spotkali się i zgodnie współpracowali ludzie tak odmienni swymi biografiami, światopoglądami, wiekiem i doświadczeniem, a nawet ideowymi identyfikacjami, jak: socjaliści (Edward Lipiński, Ludwik Cohn, Wacław Zawadzki „Puchatek”, Adam Szczypiorski, Aniela Steinsbergowa), integralni katolicy (o. Hauke-Ligowski, ks. Jan Zieja), byli komuniści (Jacek Kuroń), byli więźniowie komuny (dr Józef Rybicki), ci, którzy byli antykomunistycznymi socjalistami i więźniami równocześnie (Jan Józef Lipski), starzy (najstarszy, profesor Lipiński miał wtedy 88 lat) i młodzi (najmłodszy, Piotr Naimski, miał lat 25). Pośród wszystkich trzydziestu pięciu w jego historii członków KSS „KOR” byli zarówno wielcy uczeni o międzynarodowej renomie (Kołakowski, Kielanowski, Lipiński) jak i młodziutcy inteligenci, którzy dopiero co pokończyli swoje studia (Naimski, Borusewicz, Śreniowski, Onyszkiewicz, Bieliński). Nie miało znaczenia kto jest, a kto nie jest formalnie członkiem KOR. Myślę, że razem w tym kręgu, do lata 1980 roku, pozostawało kilka tysięcy ludzi.

Druga rzecz, to to, że tam nikt nikogo nie oceniał, nie wywyższał się, nie poniżał. Owszem – bywały spory, bo było o co się kłócić – przede wszystkim o bezpieczeństwo współpracowników, granice ryzyka, koszty dokonywanych wyborów – ale nikt nikomu nie wyrzucał złych intencji. Wszyscy tam wiedzieli, co jest rzeczywistym celem, kto przyjaciel, kto wróg. Nikt z działalności w KOR nie miał osobistych korzyści, było wprost przeciwnie. Czyjekolwiek odejście byłoby porażką wszystkich. Stąd „ucieranie” poglądów zamiast głosowania. Stąd dbałość o relacje z innymi. Mimo różnic wieku, doświadczenia, wiedzy i formalnych godności KOR bardziej przypominał wielopokoleniową rodzinę niż najbardziej znaną od Łaby po Władywostok organizację opozycyjną wobec komunistycznego reżimu.

Wróć