Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nadchodzą pory na wybory

29-08-2018 21:06 | Autor: Maciej Petruczenko
Tyle, ile ja ci obiecam, to ci nikt nie da – ten stary żart powtarzają teraz warszawiacy, słuchając deklaracji osób pragnących zdobyć jak największą liczbę głosów w czekających nas wkrótce wyborach samorządowych, które premier wyznaczył na 21 października, wskazując 4 listopada jako termin ewentualnej drugiej tury.

Swoje rozporządzenie Mateusz Morawiecki opatrzył niezbyt zręcznym od strony językowej komentarzem: „Polacy zdecydują, kto będzie r z ą d z i ł w samo r z ą d a c h. Niech rozpoczynająca się kampania wyborcza będzie uczciwą konkurencją na dobre propozycje dla Polaków!” – jeśli wolno mi zacytować prezesa Rady Ministrów, któremu ostatnio zawracają głowę bardzo niezadowoleni związkowcy ze służb mundurowych. Oniż to – podobnie jak osoby startujące w wyborach – również coś obiecują. W tym wypadku obietnica jest dosyć prosta. Otóż zamiast niewielkiej grupy delegatów wzburzonej mundurówki ma ich się pojawić pod drzwiami premiera – kilka lub nawet kilkanaście tysięcy. Trochę trudno sobie taki protest wyobrazić. No bo jeśli przyjdzie tam armia uzbrojonych co najmniej w pały policjantów, to czy inni policjanci zechcą interweniować w razie zakłócenia porządku?

W okresie międzywojennym władze się nie opierniczały i kazano policji wielokrotnie strzelać do strajkujących. Jak podają wnikliwi statystycy, tylko w latach 1932-1937 zabito aż 818 osób, a mnóstwo innych osób zostało rannych. Szczególnie dramatyczne były starcia z policją w 1936 w Krakowie i Lwowie. W kierowanym przez późniejszego premiera na uchodźstwie Stanisława Mikołajczyka wielkim strajku chłopskim w roku 1937 śmiertelnymi ofiarami interwencji policji było 44 uczestników dokonanej przez zdesperowanych wieśniaków blokady dróg, a bodaj pięć tysięcy osób aresztowano. Stronnictwo Ludowe wykrzykiwało wówczas i dziś dobrze znane nam hasło: K O N S T Y T U C J A! Tylko wtedy chodziło o przywrócenie konstytucji marcowej z 1921 roku.

Na strzelanie do niezadowolonego tłumu pozwalały potem władze PRL, czego tragiczne przykłady mieliśmy w 1956 w Poznaniu (57 zabitych), w 1970 w Trójmieście (zginęło 145 osób) i w 1981 w kopalni Wujek w Katowicach, gdzie ZOMO położyło trupem 9 górników. Jak widać, demokracja może bardzo łatwo przeobrazić się w krwawą łaźnię. Zwłaszcza wtedy, gdy ktoś zapowie, że „władzy raz zdobytej już nie oddamy”. Biorąc wspomniane zaszłości pod uwagę, można się teraz pocieszać, że na zlecenie obecnej władzy – zbierających się tu i ówdzie, zresztą niezbyt tłumnie, demonstrantów policja wprawdzie wynosi nogami do przodu – ale całych i żywych.

Tak się składa, że czekające nas nie tylko w tym roku głosowania będą miały szczególny charakter, bowiem obywatele RP staną przed wyborem nie tylko personalnym, lecz także moralnym, decydując – jaki rodzaj sprawowania władzy bardziej im się podoba: czy „rozpasany” do niedawna liberalizm, czy raczej zarządzanie autorytarne, cofające nas poniekąd do czasów już jakby zapomnianej „Polski Ludowej”. Czy ona naprawdę została zapomniana, można wątpić, skoro tylu trybunów ludowych wyrasta nagle w obecnej rzeczywistości.

Przeciętny wyborca może się czuć ogłupiony, skoro dzisiejszy dominator tytułuje go uniżenie suwerenem, serwuje mu pięćset plus, oferuje dopłaty mieszkaniowe i wręcza broń, żeby sobie postrzelał pod szyldem Wojsk Obrony Terytorialnej, a tymczasem pogrobowcy ancien régime’u krzyczą o naruszaniu trójpodziału władzy, łamaniu konstytucji i o coraz większym izolowaniu Polski od Unii Europejskiej. Ten ostatni wątek przewija się nawet w wystąpieniach kandydującego na prezydenta Warszawy z ramienia Koalicji Obywatelskiej (PO i Nowoczesna) ursynowianina Rafała Trzaskowskiego, a Trzaskowski akurat w tej materii na pewno wie co mówi, bo się dobrze przetarł na strasburskich i brukselskich salonach.

Jego rywal Patryk Jaki, reprezentujący w gruncie rzeczy partię Prawo i Sprawiedliwość, chociaż pod szyldem Zjednoczonej Prawicy, zręcznie gra kwestią lewej reprywatyzacji, której obecna prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz (PO) zaczęła się sprzeciwiać stanowczo za późno. Uczeni w piśmie zwracają jednak uwagę, że na rozplenienie lewizny reprywatyzacyjnej już wcześniej pozwoliło w Warszawie wiele partii. Nawet członkowie PiS też mają co nieco brudu za paznokciami. Tylko że Jaki jest od swoich krytyków o wiele bardziej słyszalny jako wiceminister sprawiedliwości, a jednocześnie szef komisji weryfikującej decyzje związane z reprywatyzacją. Zagmatwania prawnego, do jakiego doprowadził ten ostatni proces, nie da się oczywiście do końca rozsupłać, ale dziwi mnie trochę, że z odpowiedzialnymi bezpośrednio za czynienie lewizny urzędnikami rozwiązanego już Biura Gospodarki Nieruchomościami komisja Jakiego nie pojechała dotychczas równo z trawą. Może zrobią to wreszcie prokuratorzy.

Jeśli zastanawiać się, co najbardziej może wpłynąć najpierw na wyniki wyborów samorządowych, potem zaś parlamentarnych oraz na wynik elekcji kolejnego prezydenta RP, to nietrudno wskazać podstawowe elementy: po pierwsze to, co potencjalny elekt lub cała jego partia mogą nam konkretnie załatwić, a zwłaszcza czy nam dosypią kasy, czy z kieszeni ujmą; po drugie – stosunek emocjonalny do kandydata i reprezentowanego przezeń ugrupowania; po trzecie – medialne nagłośnienie jego nazwiska.

Poza tym może się pojawić w najbliższych wyborach okoliczność nowa. Niektórzy uznali otóż, że ostatnie wybory samorządowe sfałszowano (zadziwiał znakomity wynik PSL). Teraz więc wszyscy wszystkim będą patrzyli na ręce. W jaki sposób – to się dopiero okaże.

Wróć