Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Na Ursynowie też mamy mistrzów...

07-03-2018 21:59 | Autor: Maciej Petruczenko
Naszymi sąsiadami są bowiem 87-letni Zbigniew Makomaski i 63-letni Jerzy Pietrzyk, którzy specjalnie dla „Passy” wspominają dawne czasy i komentują ostatni wyczyn reprezentacyjnej sztafety 4 x 400 m.

Jak wiadomo, w Birmingham rozegrano Halowe Mistrzostwa Świata w lekkoatletyce, a w ostatniej z rozegranych tam konkurencji czwórka Karol Zalewski – Rafał Omelko – Łukasz Krawczuk – Jakuba Krzewina pokonała niespodziewanie faworyzowanych Amerykanów i sięgnęła po złoty medal, ustanawiając przy tym rekord świata 3:01.77. Transmisja telewizyjna i internetowa poszła na wszystkie kontynenty, więc sukces podopiecznych trenera Józefa Lisowskiego doprawdy trudno przecenić. Przy okazji jednak warto przypomnieć, że nasi dwaj sąsiedzi również nie byli od macochy.

Zbigniew Makomaski należał do grona gwiazd lekkoatletycznego Wunderteamu lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku i gdyby nie odniesiona tuż prze odlotem na Igrzyska Olimpijskie w Melbourne kontuzja mięśnia dwugłowego uda, pewnie wróciłby stamtąd z olimpijskim medalem na dystansie 800 metrów.

– Krótko przed igrzyskami wygrałem prestiżowy bieg w Szkocji, rozegrany na trawie, i czułem, że jestem w życiowej formie. Niestety, naciągnięcie dwugłowego wiązało się z co najmniej trzytygodniową przerwą w bieganiu i moja olimpijska szansa została zmarnowana. A nie była to mała szansa, bo w następnym sezonie pokonałem w Modesto niemal wszystkich uczestników finału w Melbourne – wzdycha wciąż utrzymujący się w świetnej formie dawny biegacz, który w roku 1958 podczas meczu lekkoatletycznego Polska – USA odniósł przy stutysięcznej widowni na warszawskim Stadionie Dziesięciolecia historyczne zwycięstwo nad ówczesnym mistrzem olimpijskim Tomem Courtneyem, ustanawiając rekord Polski 1:46.7.

Makomaski występował w barwach Spójni Warszawa, gdzie trenował wspólnie z późniejszym gwiazdorem Telewizji Polskiej Tomaszem Hopferem, znakomicie łącząc bieganie na dwóch dystansach: 400 m i 800 m. W obu biegach ustanowił rekordy Polski, podobnie jak w sztafecie 4 x 400 m, w której w roku 1957 doszedł do wyniku 3:08.7 wraz z Gerardem Machem, Tadeuszem Kaźmierskim i Wernerem Proske.

– Nigdy nie zapomnę, jak w 1955 na mistrzostwach Polski w Łodzi nadrobiłem na ostatnim odcinku sztafety 4 x 400 m aż 25 metrów do najlepszego wówczas czterystumetrowca Polski Stanisława Swatowskiego z Legii i to nie piekielnie mocna Legia, ale moja Spójnia zdobyła tytuł – rozrzewnia się nieco pan Zbigniew, którego nietrudno spotkać – chociażby w kawiarni Bliklego na Kabatach.

W 1958 reprezentacyjna sztafeta 4 x 400 m w składzie Swatowski - Jacek Jakubowski - Kaźmierski - Makomaski zajęła szóste miejsce w Mistrzostwach Europy w Sztokholmie, a „Mahometowi” (jak go nazywali koledzy) udało się jeszcze wywalczyć czwartą lokatę na 800 m.

– No cóż, dziś moje serce raduje się jeszcze bardziej, gdy widzę, jak wspaniale biegają moi następcy na dystansie 400 metrów, a ich rekord świata w halowym biegu sztafetowym to po prostu coś niewyobrażalnego – ocenia pan Zbigniew, kiedyś kierownik Studium Wychowania Fizycznego i Sportu w SGGW, obecnie namiętny brydżysta, stały bywalec teatru Wielkiego i Filharmonii, z pochodzenia szlachcic, który część majątku odziedziczonego po przodkach oddał pod budowę boiska typu Orlik.

Jerzy Pietrzyk, w 1973 mistrz Europy juniorów w biegu na 400 metrów przez płotki, a potem jeden z najlepszych czterystumetrowców świata, w roku 1976 w Montrealu wywalczył srebrny medal olimpijski w sztafecie 4 x 400 m, biegnąc wraz z Ryszardem Podlasem, Janem Wernerem i Zbigniewem Jaremskim.

– Wiem, że w Birmingham każdy z uczestników sztafety, która ustanowiła rekord świata, uzyskał na swojej zmianie świetny czas, a najlepszy kończący bieg Jakub Krzewina – 45.00. Proszę sobie jednak wyobrazić, że w Montrealu, oczywiście nie na tak ciasnej bieżni jak w hali, Janek Werner wykręcił na drugim odcinku sztafety 44.0, najlepszy wynik ze wszystkich biegnących reprezentantów poszczególnych krajów – powiada Pietrzyk, dziś przedsiębiorca, a poza tym społeczny wiceprezes Akademickiego Klubu Lekkoatletycznego Ursynów.

– Mnie przyszło startować w czasach, kiedy szeroko rozprzestrzeniła się plaga dopingu. I na przykład nasz junior biegający na 400 m mógł się załamać, widząc, jak reprezentantka Niemieckiej Republiki Demokratycznej Marita Koch ustanawia rekord świata 47.60, co dla tego młodego zapaleńca było wynikiem nieosiągalnym. Ja akurat musiałem się ścigać z najlepszym czterystumetrowcem Europy, Brytyjczykiem Davidem Jenkinsem, który potem okazał się skrajnym dopingowiczem, na dodatek handlującym niedozwolonymi środkami. Przypominam o tym, żeby uświadomić dzisiejszej publiczności jak ciężko nam było rywalizować z ówczesnymi koksiarzami. Ja sam miałem zaś takie same problemy z kontuzjami jak Zbigniew Makomaski. Żebym mógł wystartować w Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie, dr Jerzy Sowiński musiał mi zrobić aż osiem blokad. Po wielu latach przychodzi mi leczyć ścięgna Achillesa. Jedno z nich miałem niedawno operowane, bo rozwarstwiło się w 12 miejscach. Drugie już tak pobolewa, że nie mogę biegać dla zdrowia, więc tylko jeżdżę na rowerze – zwierza się wicemistrz olimpijski, który kiedyś startował w barwach MKS Beskidy Bielsko-Biała, Górnika Zabrze i Gwardii Warszawa.

O triumfie swoich następców w Birmingham mówi w nadzwyczaj radosnym tonie:

– Dobrze wiem, co to znaczy pokonać Amerykanów w sztafecie 4 x 400 m. Oni mają zawsze po kilkunastu biegaczy w ścisłej czołówce światowej i wielki wybór do składu sztafetowego. Gdy zobaczyłem więc, jak wyprzedzony na ostatnim odcinku przez Jakuba Krzewinę Vernon Norwood klęczy przed tablicą wyników i własnym oczom nie wierzy, widząc, że to Polacy ustanowili rekord świata – doznałem bodaj największej radości w życiu – wzrusza się Pietrzyk, który od razu po wygranej Polaków w Birmingham zadzwonił do Ryszarda Podlasa i obaj wiwatowali na cześć obecnych reprezentantów.

– Norwood nawet zbiegł na trzeci tor, żeby na finiszowej prostej zablokować Krzewinę, a i tak mu się to nie udało – cieszy się nasz bohater igrzysk w Montrealu. Obaj z Makomaskim wierzą teraz w sukces czterystumetrowców w tegorocznych mistrzostwach Europy w Berlinie i w igrzyskach olimpijskich w Tokio za dwa lata.

– Tymczasem mam satysfakcję, że coraz lepsze wyniki osiąga 200 dzieciaków, trenujących w AKL Ursynów. I tylko serce mi się kraje, że ani w naszej dzielnicy, ani w całej Warszawie nie ma tak naprawdę godnych warunków do treningu lekkoatletycznego dla młodzieży – mówi na koniec Pietrzyk. Może ktoś z odpowiednich władz wreszcie ten niedostatek zauważy?

Wróć