Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Można tylko powspominać…

19-05-2021 20:10 | Autor: Mirosław Miroński
Kilka dni temu postanowiłem obejrzeć film „Kobieta w oknie” (ang. The Woman in the Window) dostępny na kanale Netflix. Jest to trwający 1 godz. 41 minut thriller produkcji amerykańskiej z 2021. Sam film jest dość marny, żeby nie powiedzieć gorzej – bardzo słaby. Sztampowy scenariusz oraz przewidywalna do bólu akcja składają się na byle jaki efekt końcowy. Dodatkowo osłabiają go banalne efekty operatorskie. Krótko mówiąc, całość nie jest warta, aby poświęcić jej wspomnianą już godzinę i 41 minut.

W ogóle, film jest niewiele wart poza grą Amy Lou Adams, która wcieliła się w rolę cierpiącej na agorafobię kobiety (Anny Fox). Odkrywa ona szokujące tajemnice swoich nowych sąsiadów, staje się świadkiem aktów przemocy, a także brutalnej zbrodni. Do obejrzenia filmu zachęciło mnie nazwisko Gary'ego Oldmana w obsadzie, co tłumaczy mnie (mam nadzieję), gdyby ktoś chciał zarzucić mi brak gustu. Reasumując, nikomu nie polecam tego „dzieła”, bo wieje nudą i tandetą. Aż dziw, że znany z całkiem niezłych ról Gary Oldman zdecydował się na udział w czymś takim. A jednak…

Na miano thrillera dla swojego nieudanego dzieła reżyser próbuje zapracować stosując akcje przypominające te z filmu „Krzyk” i tysięcy innych tego typu. Chociaż hałasów w „Kobiecie w oknie” jest wiele, to parafrazując nieco tytuł komedii Williama Szekspira, pt. „Wiele hałasu o nic” – jest to wiele hałasu na nic. Na szczęście, mimo hałasu, przesypiałem niektóre fragmenty. Dzięki temu udało mi się dotrwać do końca. Sam film to porażka, ale nie jedyna. Jeszcze gorszy okazał się lektor, a właściwie lektorka. Być może jestem zbyt wymagający, bo nie byłem w stanie wytrzymać jej wysiłków, polegających jedynie na czytaniu poszczególnych zdań, bez akcentów, bez żadnych emocji. Ot tak, po prostu przeczytane zdania Całość była poszarpana niczym strój stracha na wróble po dekadach niszczenia na polu. Jedyną opcją, aby to znieść, było wyłączenie polskiego głosu i przejście na oryginalny angielski.

Może kogoś zastanawiać – dlaczego piszę o filmie, o którym nie warto mówić, a tym bardziej pisać. Robię to, bo widać tu fragment szerszego zjawiska, z jakim mamy do czynienia w kulturze i w mediach. Mówię o kulturze słowa, a raczej o jej braku, bo poczynając od końca lat 70. o ową kulturę coraz trudniej. Fatalny lektor może popsuć przyjemność oglądania filmu czy słuchania tekstu. Oczywiście, jest też odwrotnie, dobry lektor może podnieść wartość i uatrakcyjnić cały przekaz. Na naszym rynku medialnym jest parę wybijających się nazwisk z krótkiej listy lektorów. Podkreślam, że jest ich naprawdę niewielu, najwyżej kilkoro. Co ciekawe, na czele stawki (w mojej ocenie) znajduje się kobieta. Jest nią znana z rozmaitych mediów lektorka, dziennikarka, prezenterka programów informacyjnych – Krystyna Czubówna. Obdarzona przez naturę głosem, którego chętnie się słucha, mówi pięknie, w dodatku ze zrozumieniem tekstu, a to nie zdarza się zbyt często, zwłaszcza w filmach i filmikach wrzucanych masowo na You Tube lub inne portale filmowe, których jest już trochę w Internecie. Pani Krystyna potrafi podnieść rangę filmów dokumentalnych, najczęściej dokumentalnych, ale też wszelkich innych dodając do obrazu swój niezwykły głos. Pozwala widzowi lub słuchaczowi skupić się na treści, a nie na błędach językowych, jak to ma miejsce nierzadko w przypadku drugorzędnych, nie najlepszych lektorów. Żeby być sprawiedliwym trzeba zauważyć, że mężczyźni też mają swoje zasługi, jeśli chodzi o użyczanie głosu w radiu, TV, czy w filmach. Na czele męskiej stawki umieściłbym aktora filmowego, teatralnego, predestynowanego do wszelkiego rodzaju dubbingu – Krzysztofa Gosztyłę. To w ogóle jeden z najlepszych głosów męskich pojawiających się w mediach.

Ostatnio coraz większą popularność zdobywają e-booki, a tu od lektora zależy bardzo wiele. Niestety, lista osób potrafiących przeczytać tekst w interesujący sposób jest krótka.

Należę do pokolenia, które wychowało się w czasach, kiedy w mediach, w teatrze, w kinie w telewizji i w radiu można było posłuchać całej plejady znakomitych aktorów, pisarzy, publicystów, dziennikarzy, prezenterów etc. Były to wielkie indywidualności, które na długie lata zapadły w pamięci społecznej. Gdzie dziś znaleźć takie postaci jak: Bohdan Tomaszewski – dziennikarz, komentator sportowy, tenisista, autor książek i scenariuszy filmowych czy Jan Ciszewski. Jego charakterystyczny głos zapewne pamiętają wszyscy, którzy go chociaż raz usłyszeli. To legendy polskiego dziennikarstwa sportowego i nie tylko.

W mediach pojawiali się znakomici gawędziarze, mistrzowie słowa jak: jedyny w swoim rodzaju Jerzy Waldorff – kompozytor, prozaik, publicysta; Wiktor Zin – architekt, profesor Politechniki Krakowskiej, generalny konserwator zabytków, prezes Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa; Szymon Kobyliński - popularyzator wiedzy o sztuce, felietonista, autor telewizyjnego programu „Piórkiem i węglem”; Stefan Kisielewski (ps. Kisiel) – kompozytor, krytyk muzyczny, prozaik, publicysta, pedagog; Melchior Wańkowicz – pisarz, dziennikarz, reportażysta i publicysta, autor wielu książek poświęconych losom żołnierza w czasie II wojny światowej, korespondent wojenny przy II Korpusie Polskim. Jest autorem znanej książki – „Bitwa o Monte Cassino”, opisującej zwycięską bitwę żołnierzy II Korpusu Polskiego pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Dzieło to warto przypomnieć w mijającą właśnie 76. rocznicę bitwy o Monte Cassino.

Eh! Można tylko powspominać…

Wróć