Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Mokotowski monarcha i mieszkaniec – żebrak

04-04-2018 21:37 | Autor: Tadeusz Porębski
Ostatnio sejmowa komisja weryfikacyjna przesłuchała Ewę Malinowską – Grupińską, przewodniczącą Rady Warszawy. Dla mnie interesujące było odniesienie się pani przewodniczącej do kwestii (nie)inwestowania przez miasto w remonty i modernizacje budynków objętych roszczeniem.

Zapytana czemu miasto zadecydowało o przeniesieniu cieszącego się znakomitą opinią gimnazjum nr 42 z ul. Twardej 8/12 na Mokotów odpowiedziała mniej więcej w takiej tonacji: "Budynek gimnazjum przy Twardej 8/12 od dawna objęty był roszczeniem, a miasto nie jest zainteresowane remontowaniem takich nieruchomości. Budynek ulegał więc degradacji i przeniesienie gimnazjum w inne miejsce stało się koniecznością".

Podobną opinię dwukrotnie wygłosił były dyrektor stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami Marcin Bajko. Po raz pierwszy w Sejmie podczas przesłuchania przed komisją weryfikacyjną, po raz drugi na spotkaniu promującym książkę "Reprywatyzacja warszawska. Byli urzędnicy przerywają milczenie", której jest współautorem. Powyższe oświadczenia wydane przez –

Minęły trzy lata od pierwszej publikacji w "Passie" opisującej podejrzaną reprywatyzację kamienicy przy ul. Narbutta 60 na Starym Mokotowie. W maju 2014 r. BGN wydało decyzję o sprywatyzowaniu tej nieruchomości. Podstawą decyzji jest akt notarialny ze stycznia 1947 r. sporządzony w suterenie jednej ze zrujnowanych mokotowskich kamienic przez osobnika podającego się za zastępcę notariusza. Decyzja zawiera dane niezgodne ze stanem faktycznym. Urzędnicy BGN wydali nieruchomość osobom prywatnym nie zadając sobie trudu sprawdzenia, czy podający się za zastępcę notariusza Zygmunt Anyżewski rzeczywiście istniał w latach powojennych na obszarze sądowniczo–notarialnym i czy był uprawniony do sporządzania aktów notarialnych poza kancelarią.

W maju 2016 r. rzecznik ministerstwa sprawiedliwości odpowiedział nam, że w archiwach resortu nie odnaleziono teczki osobowej Zygmunta Anyżewskiego, w związku z czym przekazano nasze pytanie prezesowi sądu apelacyjnego i prezesowi Izby Notarialnej. Wkrótce okazało się, że, owszem, takie nazwisko figuruje w spisie, ale nie notariuszy czy asesorów, lecz... członków przedwojennego związku pracowników hipotek. Prawie pewne zatem jest, że znający dobrze notarialne ścieżki zwykły gryzipiórek Anyżewski podszywał się pod osobę uprawnioną do sporządzania aktów notarialnych i uczynił z nielegalnej działalności dochodowy biznes. W archiwum w Milanówku znajduje się bowiem więcej aktów z podpisem Anyżewskiego jako zastępcy notariusza.

Po dwóch latach boju zdołaliśmy doprowadzić do wstrzymania reprywatyzacji nieruchomości Narbutta 60. Bez wsparcia mokotowskich organów ścigania, które bardziej nam przeszkadzały w dochodzeniu do prawdy, niż pomagały. Po zmianie władzy w państwie sprawę Narbutta 60 odebrano dzielnym stróżom prawa z Mokotowa i przekazano do prowadzenia Prokuratorze Regionalnej we Wrocławiu.

Decyzja reprywatyzacyjna dotycząca budynku Narbutta 60 czeka na unieważnienie przez komisję weryfikacyjną, ale pozostaje kwestia udziału w tej brudnej sprawie urzędników dzielnicy Mokotów.

Zarzuciliśmy im niczym nieuzasadnione przeznaczenie blisko ćwierci miliona publicznych złotówek na modernizację objętej roszczeniem nieruchomości. Od 1999 r w mokotowskim urzędzie wiedziano, że spadkobiercy byłego właściciela ubiegają się o jej zwrot. Mimo to ładowano w kamienicę setki tysięcy złotych. W odpowiedzi na postawione przez "Passę" zarzuty mokotowski urząd zaczął rozpowszechniać kłamliwe informacje, że w budynku Narbutta 60 wyremontowano jedynie okna. Prawda zaś jest taka, że wymienione zostały także parapety, drzwi wejściowe na klatkę schodową, instalacja elektryczna, przeprowadzono kompleksowy remont dachu, wymieniono rynny, rury kanalizacyjne i piony, położono gładzie gipsowe na klatce schodowej, wykonano nową elewację od strony ul. Narbutta, a od podwórka termoizolację, wspólnie z firmą Dalkia zmodernizowano węzeł cieplny.

Jak ta dobroczynna (dla spadkobierców byłego właściciela) działalność mokotowskich włodarzy ma się do wypowiedzi przewodniczącej Rady Warszawy i byłego dyrektora BGN? Nijak. Brednie wygłaszane przez mokotowskich urzędników, jakoby koszty remontu miały być doliczone spadkobiercom podczas transakcji sprzedaży na ich rzecz 10. mieszkań komunalnych, należy między bajki włożyć. Zamrożono bowiem na całe lata ćwierć miliona złotych z publicznej kasy, które powinny być sukcesywnie przeznaczane na poprawę warunków życia lokatorów budynków komunalnych znajdujących się w zasobach ZGN i będących w całości własnością miasta. Wiele z nich wymaga generalnego remontu.

Mamy kolejny kamyk do ogródka mokotowskiej władzy. Dzielnica zleciła wykonanie operatu szacunkowego dla 10 mieszkań komunalnych z 14 znajdujących się w budynku Narbutta 60 (4 zostały wcześniej wykupione przez najemców). Spadkobiercy po przejęciu gruntu pod budynkiem mieli odkupić od miasta owe 10 komunalnych lokali o powierzchniach od 38,4 do 51,6 mkw. Z punktu widzenia kamienicznika jest to sam miód – 10 mieszkań o średnim metrażu w jednej z najbardziej atrakcyjnych lokalizacji stolicy państwa. Najęta przez mokotowski urząd pani rzeczoznawca wyceniła 1 metr kwadratowy mieszkania w kompleksowo wyremontowanym budynku, w jednej z najlepszych lokalizacji stolicy, na... 4 tys. zł. Takich cen nie ma nawet na głębokich peryferiach Warszawy. Mokotowski urząd przyjął operat, uznając tym samym wycenę za prawidłową.

Na tym właśnie polegał deal: wpierw wyremontować budynek za, w większej części, publiczne pieniądze, a potem wykupić go od miasta za bezcen. Gdybyśmy nie zablokowali złotego biznesu ktoś kupiłby 466 mkw. na prestiżowym Starym Mokotowie po 4 tys. zł za metr (ok. 1,8 mln zł) i na pniu sprzedał po 10 tys. zł (takie są ceny mieszkań w tym rejonie) zarabiając bez żadnego wysiłku prawie trzy miliony zł. Pani rzeczoznawca nie siedzi, choć za wykonanie tak błyskotliwej wyceny powinna oglądać świat zza krat, podobnie jak jej kolega po fachu z Nidzicy, który w 2012 r. wycenił całkowicie sprawnego opla zafirę na 142 zł, a motorower na... 0 zł.

Zgodnie z polityką miasta (jak wyżej) w budynkach objętych roszczeniem powinny być dokonywane wyłącznie bieżące naprawy. Natomiast remonty tylko w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia tamtejszych mieszkańców. Tak powinien podchodzić do rzeczy urzędnik samorządowy dbający o publiczny grosz. Natomiast urzędnik, który toleruje pompowanie w budynek objęty roszczeniem setek tysięcy złotych z budżetu dzielnicy, to żaden gospodarz – to zwykły szkodnik. Są gospodarze i gospodarze. Mokotów nie ma takiego szczęścia jak na przykład Rzeszów, którym od 2002 r. rządzi Tadeusz Ferenc. Wygrywa kolejne wybory bez najmniejszego wysiłku, ale codziennie rano udaje się do urzędu pieszo i codziennie inną trasą. W swoim kapowniku zapisuje napotkane usterki, a w pamięci kolejne plany inwestycyjne, które posłużą unowocześnianiu miejskiej infrastruktury.

A włodarz Mokotowa Bogdan Olesiński? Kilka dni temu siłą i w ostrych słowach pogonił z sekretariatu mieszkańca ul. Narbutta, który zjawił się u niego z dramatycznym apelem o uniemożliwienie wjazdu na Skwer im. Słonimskiego dostawczym ciężarówkom dewastującym tę zieloną perełkę Mokotowa. Chodzi o zamontowanie 12 słupków bądź postawienie 6 betonowych donic z kwiatami, które uniemożliwiłyby zmotoryzowanej dziczy niszczenie wspólnego majątku. Ostatnio na skwerku parkowało aż 7 ciężarówek dostarczających zaopatrzenie i sprzęt na organizowane w pobliskim kinie "Iluzjon" huczne imprezy, które stają się zmorą okolicznych mieszkańców. Burmistrz Olesiński od wczesnej jesieni nie może sobie poradzić (a może po prostu nie chce) z tak błahym problemem.

Kiedy patrzę na mój rodzinny Mokotów nie mam żadnych wątpliwości, że dzielnica jest fatalnie zarządzana. Nie widzę żadnych inicjatyw, króluje biurokracja i nieróbstwo. Tam się nic nie dzieje, poza administrowaniem. Nieudolnym zresztą. Większość warszawskich dzielnic wybudowało nowoczesne ratusze, natomiast największa, jaką jest Mokotów, ma bodajże cztery lub nawet pięć "ratuszów" – klitek bez wind z wąskimi schodami, będących zmorą dla osób niepełnosprawnych. Załatwienie najbardziej błahej sprawy w mokotowskim urzędzie jest problemem. Jedynymi wydziałami godnymi dużej europejskiej metropolii są WOM oraz wydział komunikacji.

Wypędzenie z gabinetu mieszkańca żebrzącego o pomoc w ratowaniu wspólnego dobra świadczy o pysze burmistrza Mokotowa Bogdana Olesińskiego. Jest butny, nieudolny i nie potrafi słuchać vox populi. Takie jest moje zdanie, które jako dziennikarz i od 1993 r. wnikliwy obserwator samorządowego życia na południu Warszawy, mam prawo publicznie artykułować. Ten urzędnik chluby Platformie Obywatelskiej na pewno nie przynosi.

Wróć