Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Mniejszość ma ogromną przewagę nad... większością

30-01-2019 21:38 | Autor: Tadeusz Porębski
Panuje przekonanie, że ewentualna zagłada ludzkości przyjdzie z kosmosu (meteoryt) lub z głębi ziemi (wulkan gigant). Coraz częściej jednakże przewija się teza, iż kataklizm wywołają sami ludzie. I nie chodzi bynajmniej o to, że któryś z szefów światowych mocarstw naciśnie czerwony guzik wywołujący nuklearny grzyb. To mało prawdopodobne ze względu na systemy zabezpieczeń, które uniemożliwiają odpalenie rakiet z ładunkiem jądrowym po tak zwanym uważaniu.

Coraz mocniej forsuje się tezę o globalnym kryzysie gospodarczym mogącym mieć katastrofalny wpływ na losy ludzkości. Faktycznie, jeśli zniszczy się gospodarkę, zniszczy się także społeczeństwo. Po raz pierwszy w dziejach ludzkości 1 procent najbogatszych ludzi na świecie posiada większy majątek niż pozostałe 99 proc. populacji, a to daje dużo do myślenia. Eksperci wyliczyli, że 62 osoby posiadają tyle, co reszta świata. Dla porównania pięć lat temu było to 338 osób.

Tak szybki postęp w bogaceniu się nielicznych źle wróży światu. Ludzie pragną przede wszystkim stabilizacji, a kiedy zaczynają ją tracić i nie wystarcza do pierwszego, może zdarzyć się wszystko. W przeszłości wszystkie banki centralne regulowały rynek kredytów bezpośrednio. Bank centralny określał docelowo stopę wzrostu PKB brutto i wyliczał sumę kredytów niezbędną do jej osiągnięcia. Następnie upoważniał banki komercyjne do udzielania kredytów konkretnym sektorom gospodarki. Kredyty nieprzeznaczone na cele produkcyjne były eliminowane. W praktyce nie było możliwości uzyskiwania miliardowych kredytów na cele spekulacyjne, jak to się dzieje dzisiaj w przypadku funduszy hedgingowych obficie finansowanych przez komercyjne banki.

Co to jest fundusz hedgingowy? To produkt wymyślony w celu zarabiania wielkich pieniędzy bez względu na to, czy na rynku panuje bessa, czy hossa. Słowo "hedge" oznacza m. in. „zabezpieczać”, co sugeruje, iż fundusze hedgingowe inwestują ostrożnie i bezpiecznie. To pułapka. W rzeczywistości produkty nazywane hedge należą do najbardziej ryzykownych. Większość funduszy hedgingowych zarejestrowanych jest w tzw. rajach podatkowych. Dzięki temu ich działalność w ogóle nie jest kontrolowana. Wybitny ekonomista Edward Chancellor nazwał fundusze hedgingowe najbardziej spekulacyjnymi narzędziami inwestycyjnymi w historii światowych finansów. Postawił zarzut, że walnie przyczyniły się one do destabilizacji systemu finansowego w 2008 r. Warren Buffett określił instrumenty pochodne, którymi fundusze obracają, „finansową bronią masowego rażenia”. Inwestycje funduszy hedgingowych przybrały tak monstrualne rozmiary, że jeśli nastąpi jakiekolwiek "tąpnięcie", narażone zostanie bezpieczeństwo światowego systemu bankowego i powstanie realne zagrożenie dla finansowej struktury społeczeństwa.

Co wtedy? Najlepiej wiedzą Grecy. Nowożytna tragedia grecka zaczęła się w 2001 r. Wtedy to grecki rząd wszedł w konszachty z potężnym amerykańskim bankiem inwestycyjnym Goldman Sachs. Dzięki niejawnym pożyczkom Grecja mogła spełnić unijne wymogi i rok później wejść do strefy euro. Umowy z Goldman Sachs były tak skomplikowane i niekorzystne, że już w dniu podpisania umowy w 2001 r. zadłużenie Grecji wobec tego banku wzrosło z 2,8 mld euro do 3,4 mld. Od tego momentu cena transakcji prawie podwoiła się do 5,1 mld euro. Goldman Sachs zrobił interes życia, Grecja zaś znalazła się na równi pochyłej. Kontrakt pozwolił jednak greckiemu rządowi zamaskować rosnące zadłużenie publiczne i wykazać przed Unią Europejską, że kraj spełnia wymogi budżetowe.

Umowy z wielkimi instytucjami finansowymi są tak sprytnie skonstruowane, by nie od razu pokazywać, o co w nich tak naprawdę chodzi, a pożyczkodawcy zawsze bezwstydnie zapewniają, że ich zyski są tylko polubowne. To DNA tego typu transakcji. Skomplikowany mechanizm finansowy, wykorzystany w niejawnej transakcji, zamienił zadłużenie Grecji wyrażone w dolarach i jenach na euro, wykorzystując historyczną stopę procentową. Skala i złożoność umowy dawała bankowi możliwość nałożenia proporcjonalnie wyższych prowizji niż w przypadku standardowych umów. Tak czy owak, dla Goldman Sachs była to wyjątkowo lukratywna umowa, a Grecja została do cna oskubana. Kiedy mleko się rozlało, bank Goldman Sachs dyskretnie wycofał się do swojej siedziby w USA. Kto musiał wyciągać Grecję z niebytu? Unia Europejska miliardami euro pochodzącymi m. in. z podatków obywateli krajów zrzeszonych we Wspólnocie.

Aby pokazać w całej okazałości zasługi Goldman Sachs, JP Morgan i innych finansowych rekinów, wśród których rej wodzą fundusze hedgingowe, w skubaniu poszczególnych państw, należy przypomnieć ataki na waluty kilkunastu europejskich krajów. Atak na czeską koronę, węgierskiego forinta i polską złotówkę miał miejsce na początku 2009 r. W dniu 20 lutego 2009 r. Jon Winkelried, wiceprezes i szef operacyjny Goldman Sachs, poinformował media, że bank kończy grę na deprecjację polskiego złotego. Winkelried przyznał, że w wyniku tej spekulacji złoty mocno stracił na wartości, a Goldman Sachs zarobił na osłabianiu polskiej waluty olbrzymie pieniądze.

Powyższy opis jest zaledwie jednym z wielu dowodów na to, że los całych już państw znalazł się w rękach szefów wielkich instytucji finansowych, podmiotów, które nic nie produkują i zajmują się wyłącznie spekulacją na gigantyczną skalę oraz sprzedawaniem marzeń. Idąc ulicami Warszawy, co rusz natykamy się na szklane biurowce. Jest ich coraz więcej i wciąż powstają nowe. Kto je zaludnia? W większości suto opłacani spece od wymyślania kolejnych "instrumentów" mających na celu skubanie klientów.

Prestiżowy magazyn "Forbes" opublikował w swoim czasie listę pięciu najważniejszych i najbardziej wpływowych ludzi naszego globu. Pięć twarzy: z lewej Władimir Putin, z prawej Barack Obama, na dole Dalajlama i Angela Merkel. Trzy osoby reprezentują światowe mocarstwa, czwarta jest uznawanym na całym świecie autorytetem moralnym, więc na razie wszystko jest ok. Ale kim jest piąta osoba umieszczona przez naczelnego redaktora "Forbesa" pomiędzy Merkel i Dalajlamą? Na 1000 Polaków 999 nie ma prawdopodobnie bladego pojęcia czyja to podobizna. To Lloyd C. Blankfein, prezes Goldman Sachs, którego roczne wynagrodzenie w 2011 r. wyniosło ledwie 16,2 miliona USD. Tak wysoka pozycja tego człowieka chyba powinna uciąć dywagacje, kto dzisiaj tak naprawdę rządzi światem.

Według teorii spiskowych Grupa Bilderberg, składająca się z osób ze świata polityki i gospodarki, premierów, ministrów, przedstawicieli monarchii, członków zarządów wielkich instytucji międzynarodowych, znaczących fundacji, banków oraz korporacji o globalnym zasięgu i wpływie, pracuje nad utworzeniem nieformalnego rządu światowego. Niejawność corocznych spotkań, w których uczestniczy około 130 osób, powoduje, że stowarzyszenie to otacza nimb tajemniczości. Organizacja składa się z Komitetu Sterującego, który każdego roku wybiera uczestników niejawnych spotkań. Rzecznik prasowy Bilderberg nie jest ujawniany z imienia i nazwiska, ponieważ praktycznie nie ma formalnych kontaktów z mediami. Coraz częściej mówi się, że ta tajemnicza organizacja dąży do utworzenia jednego światowego rządu, mianowanego, a nie wybieranego, do wprowadzenia uniwersalnej religii oraz utworzenia jednego globalnego rynku, którego fundamentem byłyby finanse regulowane przez "Bank Światowy" za pomocą jednej światowej waluty.

Zwolennicy spiskowej teorii dziejów twierdzą, iż "sztucznie wywoływane kryzysy spowodują w społeczeństwie ciągły stan przymusu – fizycznego, umysłowego i emocjonalnego – co pozwoli utrzymać je w stanie permanentnego braku równowagi. Ludzie zbyt zmęczeni, by decydować o swoim losie, zostaną zdemoralizowani i ogłupieni do tego stopnia, że przeważy apatia na masową skalę". Nie chcę tego komentować, ale rozlewające się po Europie protesty społeczne, czy exodus młodzieży z Półwyspu Iberyjskiego do Mozambiku i Angoli w poszukiwaniu pracy przeczą teorii o masowej apatii. Jedni emigrują, inni natomiast coraz głośniej mówią o rewolucji. Europa zaczyna płacić wysoką cenę za przeniesienie produkcji do Azji. Na Starym Kontynencie produkuje się coraz mniej, a to oznacza wzrost bezrobocia i w efekcie niepokoje na coraz większą skalę. I tylko produkcja marzeń w rozsianych po całym świecie filiach fabryki Lloyda Blankfeina, jak również jego kolegów z branży, idzie pełną parą. Ale do czasu.

Wróć