Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Ministerstwo Sprawiedliwości wykazuje, że na Narbutta 60 jest przekręt...

20-04-2016 21:52 | Autor: Tadeusz Porębski
Po osiemnastu miesiącach dziennikarskiego śledztwa i użerania się z prokuraturami różnego szczebla uzyskaliśmy wreszcie dowód, że decyzja stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami o zwrocie spadkobiercom byłych właścicieli nieruchomości przy ul. Narbutta 60 oparta jest na sfałszowanym akcie notarialnym.

Sprawa jest bardzo poważna, ponieważ dotyczy mienia komunalnego dużej wartości. W dniu 26 maja 2014 r. zastępca dyrektora stołecznego BGN Jerzy Mrygoń wydał decyzję, która skutkuje zwrotem (przekazaniem w użytkowanie wieczyste) spadkobiercom byłego właściciela działki budowlanej przy ul. Narbutta 60. Na działce stoi wybudowany w 1955 r. pięciokondygnacyjny budynek mieszkalny. Decyzja owocuje tym, że zwrot działki ma nastąpić z równoczesną sprzedażą przez miasto nowemu właścicielowi części tego budynku. Ta część to 10 lokali mieszkalnych będących własnością miasta o łącznej powierzchni 466 metrów kwadratowych. Cztery pozostałe lokale zostały wcześniej  wykupione i nie będą przedmiotem transakcji. W BGN zadbano, by nowy właściciel odkupił od miasta owych 10 mieszkań po maksymalnie niskiej cenie. Sporządzony w 2013 r. operat szacunkowy wycenia metr kwadratowy mieszkania w jednej z najbardziej prestiżowych lokalizacji stolicy, w kompletnie wyremontowanym za publiczne pieniądze budynku, na... 4 tys. złotych. Tymczasem prawda jest taka, że na wolnym rynku metr kwadratowy mieszkania w tym rejonie trudno kupić poniżej 10 tysięcy.  

Podstawą roszczenia jest akt notarialny z 11 stycznia 1947 r. – sporządzony w imieniu notariusza Bronisława Czernica urzędującego w tym czasie przy ul. Kapucyńskiej 6. W decyzji podpisanej przez Mrygonia widnieje zapis, że przedmiotowy akt notarialny "został zeznany w kancelarii notarialnej przy ul. Kapucyńskiej 6", co można uznać jako poświadczenie nieprawdy w dokumencie urzędowym. W rzeczywistości bowiem akt ten został sporządzony poza kancelarią, w suterenie zrujnowanego budynku przy ul. Narbutta 58. Mało tego, dokumentu nie sporządził notariusz Bronisław Czernic, lecz niejaki Zygmunt Anyżewski podający się za jego zastępcę. Kilkakrotnie zadawaliśmy na łamach pytanie: czemu zadano sobie trud sporządzania ważnego dokumentu w piwnicy zrujnowanego domu, a nie dokonano tej czynności w ciepłej wygodnej kancelarii w śródmieściu stolicy? Wszak droga z mokotowskich gruzów na Kapucyńską i z Kapucyńskiej w gruzy była dokładnie taka sama.

Ta kwestia nie zainteresowała ani BGN, ani prezydent Hannę Gronkiewicz - Waltz, ani też stojącej na straży prawa i porządku prokuratury. Trzy nasze wnioski do HGW o wstrzymanie wykonania decyzji BGN pozostały bez odpowiedzi. To swego rodzaju tradycja w naszym mieście. Nasze doniesienie do Prokuratury Rejonowej Śródmieście – Północ o możliwości popełnienia przez Mrygonia przestępstwa z art. 231 kk (niedopełnienie obowiązków służbowych) szefowa tej jednostki Agnieszka Muł przekazała do realizacji młodemu asesorowi Mateuszowi Kopciałowi, który odmówił wszczęcia śledztwa, nie zagłębiając się specjalnie w szczegóły sprawy.

Z kolei prokuraturze mokotowskiej donieśliśmy o możliwości popełnienia przestępstwa przez urzędnika delegatury BGN Waldemara Gieryszewskiego, który poświadczył nieprawdę w dokumencie urzędowym (art. 271 kk) zamieszczając w nim informację, że budynek przy ul. Narbutta 60 został wybudowany przed 1945 r., podczas gdy faktycznie powstał on dopiero 10 lat po zakończeniu działań wojennych. To niebywale ważny element – gdyby organ wydający decyzję zwrotową przyjął, że budynek powstał przed wojną, nowi właściciele nie musieliby wykupować 10. lokali komunalnych. Otrzymaliby je za darmo. Szefowa prokuratury rejonowej na Mokotowie Małgorzata Szeroczyńska zleciła prowadzenie dochodzenia w tej sprawie starszej sierżant z KRP Warszawa Mokotów. Pani sierżant, osoba chyba bez wyższego wykształcenia (gdy je posiadała, miałaby stopień oficerski), więc nie obeznana w przepisach prawa szybko umorzyła dochodzenie, informując redakcję Passy, że "nie dopatrzyła się w tej sprawie znamion czynu zabronionego". Wtedy również zadaliśmy na łamach pytanie: przekazujemy organom ścigania sfałszowany dokument, w którym urzędnik expressis verbis poświadcza nieprawdę, mimo to organy nie dopatrują się popełnienia czynu zabronionego. Jakiż więc jeszcze dowód mamy dostarczyć, by prowadzący dochodzenie mógł postawić urzędnikowi konkretny zarzut? Chyba tylko notarialnie poświadczone przyznanie się Gieryszewskiego do winy.

Naszym zdaniem akt notarialny ze stycznia 1947 r. został sporządzony w tak niejasnych i podejrzanych okolicznościach, że wręcz prosiło się, by odesłać spadkobierców byłych właścicieli do sądu. Jerzy Mrygoń uznał jednak w sposób arbitralny, iż wszystko jest lege artis i roszczenie jest uzasadnione oraz z urzędowego punktu widzenia kryształowo czyste. Rażąco uchybił w ten sposób nie tylko art. 231 kk, ale również zapisom art. art. 77§1 i 80 kpa, które zobowiązują urzędnika do rzetelnego przeprowadzenia postępowania dowodowego w sprawie. Bo gdyby rzetelnie zbadał roszczenie, musiałby dopatrzyć się kantu, a mianowicie tego, czego dopatrzyliśmy się po osiemnastu miesiącach dziennikarskiego śledztwa my, dziennikarze lokalnej gazety. Otóż Zygmunt Anyżewski nigdy nie funkcjonował w polskiej przestrzeni sądowniczej i notarialnej. Sporządzony więc przez niego w styczniu 1947 r. akt notarialny, który był dla dyrektora Mrygonia podstawą do uznania roszczenia, jest fałszywką i ten, za przeproszeniem, dokument dawno już powinien wylądować na śmietniku.

W dniu 14 kwietnia 2016 r. Departament Zawodów Prawniczych i Dostępu do Pomocy Prawnej Wydziału Notariatu poinformował nas, że "w zasobach Ministerstwa Sprawiedliwości nie odnaleziono akt osobowych Zygmunta Anyżewskiego, nie jest zatem możliwe ustalenie jaką funkcję pełnił oraz potwierdzenie, czy w styczniu 1947 r. posiadał uprawnienia do sporządzania aktów notarialnych". Gdyby rzecz dotyczyła okresu przedwojennego, można by spekulować, że w pożodze wojennej akta osobowe mogły zaginąć, ulec spaleniu, zniszczeniu, etc. Jednakże po wojnie urzędowe dokumenty już nie ginęły, funkcjonowały archiwa, działał notariat, więc musiałby pozostać jakikolwiek ślad po zastępcy warszawskiego notariusza w postaci kilku (kilkunastu, kilkudziesięciu, kilkuset?) sporządzonych aktów notarialnych. Tymczasem okazuje się, że pan Zygmunt Anyżewski (o ile w ogóle taki człowiek w ogóle istniał) sporządził w swoim życiu... tylko jeden tego rodzaju dokument, do tego poza kancelarią notarialną, w piwnicy zrujnowanego budynku na Mokotowie.

Jest rzeczą niepokojącą, że w państwie prawa dziennikarze lokalnej gazety muszą zastępować wysokich rangą urzędników samorządowych oraz funkcjonariuszy organów ścigania i na własną rękę prowadzić stricte detektywistyczną robotę, mającą na celu ujawnienie kantu i ratowanie publicznego mienia milionowej wartości. To nie przynosi chluby administracji rządowej ani samorządowej w stolicy państwa.  

W związku z powyższym domagamy się od prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz - Waltz, w imieniu której wydana została decyzja nr 197/GK/DW/2014 z dnia 26.05.2014 r., wszczęcia bez zbędnej zwłoki procedury jej unieważnienia, ponieważ decyzja oparta jest na sfałszowanym akcie notarialnym. Domagamy się również od kierownictwa Prokuratury Rejonowej Śródmieście - Północ wzruszenia wydanego w dniu 23.10.2014 r. postanowienia o odmowie wszczęcia śledztwa przeciwko Jerzemu Mrygoniowi z art. 231 kk. Wspomniany dokument z Ministerstwa Sprawiedliwości w sposób jednoznaczny świadczy o tym, że spisujący w styczniu 1947 r. akt notarialny o sprzedaży - kupnie nieruchomości przy ul. Narbutta 60 Zygmunt Anyżewski nie istniał w przestrzeni sądowniczej, więc nie mógł posiadać uprawnień do dokonywania czynności notarialnych. Można to było sprawdzić, wysyłając stosowne zapytanie do Ministerstwa Sprawiedliwości, co było obowiązkiem Jerzego Mrygonia wynikającym z zapisów art. art. 77§1 i 80 kpa. Nie przeprowadzając rzetelnego postępowania dowodowego w postępowaniu administracyjnym dotyczącym zwrotu osobom prywatnym majątku komunalnego wielkiej wartości, urzędnik ten, naszym zdaniem, dopuścił się popełnienia czynu zabronionego.           

W Polsce można mieć rację i przegrać z urzędem. Na prokuraturę nie ma co liczyć, mimo że "jest to urząd państwowy powołany do stania na straży praworządności. Zazwyczaj swój cel prokuratura realizuje poprzez zaskarżanie do sądów decyzji niezgodnych z prawem...". Decyzja w sprawie zwrotu nieruchomości przy ul. Narbutta 60 zawiera dane sprzeczne ze stanem faktycznym, ponadto akt notarialny został sporządzony przez osobę do tego nieuprawnioną, poświadczono też nieprawdę w dokumencie urzędowym, mimo to śródmiejscy i mokotowscy prokuratorzy umyli ręce niczym Piłat Poncjusz.

Sprawa zwrotu nieruchomości przy ul. Narbutta 60, którą opisujemy od ponad półtora roku, to dla dziennikarzy naszej redakcji zupełnie nowe doświadczenie. Przekonaliśmy się bowiem, że w życie weszła nowa formuła działania prokuratury. Na doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez urzędników nie odpowiada prokurator lub jego zastępca, lecz szeregowy referent. Po wtóre, nie otrzymuje się postanowienia o odmowie wszczęcia dochodzenia, lecz zawiadomienie. Różnica jest taka, że postanowienie musi zawierać informację o możliwości odwołania się do wyższej instancji, a zwykłe zawiadomienie takiego info nie zawiera. Po trzecie, prokurator informuje, że urzędnik wydając decyzję nie musi dokonywać weryfikacji dokumentów, na podstawie których decyzję podpisuje i wydaje. To wierutna bzdura, wystarczy dokładnie przeczytać  . art. 77§1 i 80 kpa.

Ujmując rzecz w sposób kolokwialny, zastępca dyrektora stołecznego BGN Jerzy Mrygoń nawet  nie mrygnął w sprawie gdzie w grę wchodzą publiczne miliony. Może po zmianie władzy w państwie i roszadach personalnych w prokuraturach wreszcie mrygnie do pana dyrektora Temida, choć trudno na to liczyć – wszak bogini ma oczy przesłonięte opaską.

Wróć