Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Między Lemingradem a Mordorem

06-06-2018 21:26 | Autor: Maciej Petruczenko
Chociaż publikowane ostatnio rankingi komfortu zamieszkania w poszczególnych dzielnicach Warszawy różnią się w zależności od tego, jakie kryterium jest dla kogoś decydujące, to jednak w większości tych zestawień przodują Wilanów i Ursynów. Obie dzielnice w największym stopniu łączą bowiem łatwość dojazdu do centrum z oparciem o tereny zielone.

Ursynów mógł być z tego względu liderem na przełomie XX i XXI wieku, mając już bardzo dobrze ukształtowaną infrastrukturę, a przede wszystkim taki skarb jak metro oraz największe skupisko hipermarketów i banków, teraz jednak minimalnie przegrywa z niemającym wprawdzie tak dobrej palety transportu publicznego Wilanowem, a przede wszystkim z Miasteczkiem Wilanów, na które jest moda.

Nim do głosu doszło Miasteczko, najmodniejsze były ursynowskie Kabaty, gdzie zamieszkało mnóstwo osób z pierwszych stron gazet: politycy, biznesmeni, artyści, dziennikarze. Co ciekawe jednak, w obu liderujących dzielnicach mieszka stosunkowo niewiele gwiazd sportu, ale tylko dlatego, że Warszawa położyła sport wyczynowy na łopatki i wielkich mistrzów w naszym mieście można policzyć na palcach jednej ręki, a są to przede wszystkim sprowadzeni z innych miejscowości lekkoatleci: Anita Włodarczyk, Tomasz Majewski, Piotr Małachowski... To już nie te czasy, gdy stolica pozostawała największą sportową potęgą w kraju, a sama Legia była największym klubem na świecie, przewyższającym nawet moskiewskiego giganta – CSKA. Dziś, owszem, mamy bardzo wielu piłkarzy Legii mieszkających na Ursynowie, ale nie są to na pewno gwiazdy futbolu. Z dawnej armii sportu wyczynowego, skumulowanego w klubie przy Łazienkowskiej, spotyka się jeszcze piłkarza Lucjana Brychczego, koszykarza Andrzeja Pstrokońskiego i paru innych. Spośród sportowych sław z lat pięćdziesiątych – akurat na Ursynowie – znajdzie się legendarnego ośmiusetmetrowca Zbigniewa Makomaskiego.

W procesie zabudowywania Warszawy obiekty sportowe dla wyczynowców zaczęły być stopniowo wypierane przez falę biurowców i apartamentowców. Klasycznym tego przykładem jest likwidacja kompleksu Gwardii, który kiedyś miał połączyć się jednym ciągiem boisk i hal z kompleksem Skry. Dziś miejsce sportowców zajęły przy Racławickiej służby bezpieczeństwa, a Skra dogorywa z powodu wieloletniego niedoinwestowania. Zresztą, cały Mokotów, największa z dzielnic, jakoś nie ma szczęścia do racjonalnego zagospodarowania. Wciąż brak tam nowoczesnego ratusza, który skupiłby wszystkie wydziały dzielnicowego urzędu w jednym miejscu, a już to, co zrobiono z dawnym Służewcem Przemysłowym, po prostu woła o pomstę do nieba. Sam dobrze pamiętam, jak powstał tam pierwszy szklany biurowiec – Curtis Plaza – zbudowany na rogu Wołoskiej i Domaniewskiej przez Zbigniewa Niemczyckiego, z którym los zetknął mnie przypadkowo w jednej firmie. Obecnie ta firma znalazła lokalizację niedaleko od Curtis Plazy, w obrębie wielkiego zagłębia biurowego, ironicznie nazwanego Mordorem, na podobieństwo krainy opisanej w tolkienowskim „Władcy Pierścieni”. W Mordorze stłoczono sto tysięcy pracowników korporacji, którzy rano mają olbrzymie problemy z dojazdem, a po południu z wyjazdem z tego komunikacyjnego kotła w rejonie Domaniewska/Postępu, tym bardziej, że przedłuża się remont Marynarskiej. Wprawdzie w tej chwili funkcję Mordoru zaczyna przejmować „Isengard”, czyli zagłębie biurowe w okolicy Ronda Daszyńskiego, ale do odkorkowania Służewca jeszcze daleka droga.

Tymczasem wielu mieszkańców Miasteczka Wilanów – zwanego złośliwie Lemingradem od momentu, gdy mieszkającą tam, największą w stolicy grupę poparcia Platformy Obywatelskiej określono mianem lemingów – jeździ do pracy właśnie do biur w Mordorze, tworząc w godzinach szczytu korki w alei Wilanowskiej. Nadzieję na lepszy wyjazd autem z Miasteczka daje niby perspektywa ukończenia obwodnicy S-2, którą pociągnie się od Ursynowa przez Wawer do węzła Lubelska, ale czy będzie łatwo wskoczyć na obwodnicę, nie wiadomo. Już teraz widać, jak duże korki tworzą się przy zjeździe z S-2 na Puławską.

No cóż, życie w wielkim mieście, gdzie najłatwiej znaleźć pracę, ma jednak swoje minusy. Gdy S-2 ruszy już pełną parą tuż obok Miasteczka Wilanów, ekologiczny walor zamieszkiwania tamże na pewno się zmniejszy z powodu wyziewów z tysięcy silników samochodowych. Do tego dojdzie jeszcze zwiększony ruch przy planowanym – bardzo potrzebnym skądinąd – połączeniu z Ursynowem poprzez przedłużenie ulicy Ciszewskiego. Miasteczko, do tej pory walczące głównie o szkoły, przedszkola i żłobki, zacznie mieć nowe problemy. Już teraz, gdy umawiam się na spotkanie z którymś z mieszkańców tego kilkutysięcznego osiedla, z uwagi na kłopot z zaparkowaniem auta, wybieramy miejsce poza Miasteczkiem, w restauracji obok domu kultury, gdzie jest obszerny płatny parking.

Tendencja do bezładnego zabudowywania każdego metra kwadratowego w Warszawie i przeciągania debaty nad miejscowymi planami zagospodarowania przestrzennego w nieskończoność wydaje się zjawiskiem trwałym niezależnie od politycznej konfiguracji w samorządzie. Politycy poszczególnych partii zawsze obiecują warszawiakom przed wyborami prawdziwy raj. Co warte są jednak nawet same deklaracje ideowe polityków, pokazał nam właśnie świętoszkowaty poseł Stanisław Pięta, który całkiem niedawno wytykał innemu wybrańcowi ludu, Ryszardowi Petru z Ursynowa zdradę małżeńską, a teraz wyszło na jaw, że sam się jej dopuszczał, w dodatku narażając na szwank interesy służb specjalnych państwa oraz partii Prawo i Sprawiedliwość. No i partia zawiesiła go w prawach członka, który nie tylko na polu stosunków męsko-damskich posunął się co najmniej o jeden ruch za daleko...

Kto zatem wierzy politykom, może się na tym nieźle przejechać. W obliczu wyborów prezydenckich w stolicy kreujący się na wzór cnót i krynicę mądrości święty Stanisław Pięta – chcąc nie chcąc – strzelił swojej drużynie samobója i znacznie pomniejszył szanse kandydata PiS Patryka Jakiego. Diabeł podkusił tego Piętę, czy co?

Wróć