Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Między honorem a honorarium

19-08-2020 21:48 | Autor: Tadeusz Porębski
Ogłaszam wszem i wobec, że od zeszłego piątku mam kierownictwo Platformy Obywatelskiej za nic. Jak można było dopuścić do politycznego dealu z Prawem i Sprawiedliwością w tak wrażliwej kwestii jak apanaże parlamentarzystów i ludzi z rządu w sytuacji, kiedy Polacy zaciskają pasa, a tysiące firm bankrutuje? Trzeba upaść na głowę, by w czasie pandemii zawierać tego rodzaju ciche sojusze. Co gorsza, marszałek Ryszard Terlecki twierdzi, że inicjatorem tematu podwyżek była opozycja, która nalegała, by do ustawy dodać kilka elementów, jak na przykład trzynaste wynagrodzenie. Można oczywiście dowodzić, że Terlecki kłamie, ale coś musi być na rzeczy, skoro większość posłów opozycji poparła ustawę.

Wyłamali się jedynie parlamentarzyści Konfederacji i dziewięciu posłów PO, między innymi komentator sportowy Tomasz Zimoch oraz wybrany do Sejmu głosami mieszkańców Warszawy południowej. Michał Szczerba, którego kandydaturę wspierałem w moich przedwyborczych felietonach. Mam dzisiaj satysfakcję, że poparłem kandydata z mocnym kręgosłupem moralnym. RWE Stowarzyszenie im. Jana Nowaka – Jeziorańskiego donosi, że wyciekły wewnętrzne wytyczne dla parlamentarzystów KO w sprawie poparcia w głosowaniu podwyżek: "Na zarzuty o brak skromności nigdy nie odpowiadajcie nieśmiało, ze wstydem. Musicie pokazać ludziom, że nie chcieliście zrobić tego po cichu i w atmosferze wakacji, ale że to jawny, niezbędny ruch, by skończyć z patologią". W rozmowie z Onetem poseł Tomasz Zimoch stwierdził, że nie ma innego wyjścia dla klubu parlamentarnego Koalicja Obywatelska, niż natychmiastowa dymisja przewodniczącego Borysa Budki.

Tomasz Zimoch – pytany, dlaczego jako jeden z dziewięciu posłów KO zagłosował przeciwko podwyżkom dla klasy politycznej – odparł rezolutnie, że to powinno być oczywiste dla każdego. O ile jasne jest, że istnieje potrzeba podwyższenia pensji politykom, to równie jasne jest również, że nigdy nie powinni oni dostać pieniędzy pierwsi – podsumował swoją wypowiedź. Podpisuję się pod tym obiema rękami. Jest oczywiste, że kilkanaście tysięcy złotych pensji dla premiera rządu dużego kraju zrzeszonego w Unii Europejskiej to jakiś żart, ponieważ byle pętak robiący w korporacji, show biznesie, czy PR zarabia dwa razy tyle. Podwyżki są moim zdaniem uzasadnione i należy je wprowadzić, ale nie w czasie kryzysu, kiedy bankrutują firmy, pracownicy idą na bruk, za rogiem czai się recesja. I nie po cichu, jak złodziej, który wykorzystuje wyjazdy ludzi na długi weekend, by okraść ich domy i napełnić sobie kieszenie. Tak się nie robi, wybrańcy narodu, bo to siarczysty policzek dla milionów tych, którzy codziennie liczą każdy grosz, by godnie go przeżyć i nie chodzić do urzędu po zapomogę.

Jeden policzek widać nie wystarczył, bo grzęznący w ubóstwie posłowie opozycji wymierzyli nam drugi – zawstydzeni gigantycznym oburzeniem w sieci zaczęli się publicznie kajać i przepraszać. To było żenujące. Niektórzy z uporem brnęli w szambo, usiłując w sposób nieudolny i obłudny usprawiedliwiać swoje poparcie dla nieszczęsnej ustawy, co całkowicie pogrążyło ich w oczach elektoratu. Dawno nie czytałem na Facebooku tylu „jobów” na opozycję. Barbara Nowacka, która sprzedała lewicowe idee za pierwsze miejsce na liście do Sejmu liberalnej PO, napisała, że pod jej adresem posypały się obelgi i groźby. "Poparliśmy podwyżki, gdyż uważamy, że zmiany systemowe w wynagradzaniu osób sprawujących funkcje publiczne są niezbędne. Kraj, w którym wiceminister finansów zarabia 7 tys. zł, a firmy mogą sobie kupić dowolnego posła czy radnego za 2 tys. zł miesięcznie, to kraj galopujący w stronę korupcji". Nie dziwię się, że tak bałamutne bredzenie spotkało się z ostrą reakcją Polaków, którzy nie lubią, kiedy uważa się ich za durniów. Wszystkim parlamentarzystom, którzy poparli ustawę o podwyżkach w czasie pandemii, ślę jeden z cytatów marszałka Józefa Piłsudskiego, który zwykł nazywać rzeczy po imieniu: "Jak raz się skurwisz, kurwą pozostaniesz na zawsze".

W kontekście społecznego oburzenia na przegłosowanie tak aspołecznej ustawy warto zastanowić się, co niesie najbliższa przyszłość Rafałowi Trzaskowskiemu, którego – podobnie jak Michała Szczerbę – redakcja „Passy” popierała na całym froncie i nadal deklaruje nieustające poparcie. Nie zazdroszczę mu, bo ten znakomicie rokujący polityk nagle znalazł się w pułapce. Tygodnik „Wprost” ujawnił ostatnio, że przywódcy PO nie zgadzają się, by Trzaskowski budował samodzielny ruch obywatelski. Uważają, że to zagraża partii i moim zdaniem, trudno z taką tezą polemizować. Nowe ugrupowanie Trzaskowskiego powstałoby bowiem na gruzach PO, podobnie jak kiedyś Platforma powstała na gruzach Unii Wolności i Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Dlatego kierownictwo partii proponuje Trzaskowskiemu budowę ruchu, ale wokół PO.

Taka opcja byłaby jednak zaprzeczeniem idei głoszonej przez prezydenta Warszawy w kampanii wyborczej, że powstający ruch nie powinien być kojarzony z żadną partią polityczną. Start „Nowej Solidarności” został wyznaczony na 5 września i sprzeniewierzenie się w tym dniu złożonym wcześniej deklaracjom z pewnością spowodowałoby masowy odpływ sympatyków do zdecydowanie apartyjnego ugrupowania Szymona Hołowni „Polska 2050”. Polacy od dawna mają dosyć partii politycznych, a szczególnie oszalałego partyjniactwa. Świadczy o tym nieoczekiwanie wysokie poparcie dla Ruchu Palikota, „Samoobrony” Andrzeja Leppera i „Kukiz15”. Niestety, te obywatelskie ugrupowania nie wytrzymały próby czasu i po ich upadku wytworzyła się próżnia, której – jak powszechnie wiadomo – polityka nie znosi. Może jak to w życiu – do trzech razy sztuka? Może kolejny obywatelski produkt okaże się bardziej trwały?

Tak czy siak, przed Rafałem Trzaskowskim i Szymonem Hołownią pojawiła się szansa wzięcia udziału w rządzeniu państwem po kolejnych wyborach i jest to szansa realna. Moim zdaniem, Trzaskowski jest dużo popularniejszy niż Hołownia i może potężnie zamieszać na naszej scenie politycznej pełnej nieudaczników, oszołomów oraz zasługujących na pogardę miernot, ale musiałby odciąć partyjną pępowinę. A to będzie zadaniem bardzo trudnym, by nie powiedzieć – niewykonalnym. Wiąże się bowiem z gigantycznym ryzykiem, ponieważ jeśli „Nowa Solidarność” okaże się kolejną polityczną efemerydą, czego wykluczyć nie można, Rafał Trzaskowski straci partyjne poparcie i zostanie na scenie sam. Dlatego nie chciałbym znaleźć się dzisiaj w jego skórze. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem byłby sojusz z Szymonem Hołownią i wspólny marsz po władzę, ale jest to mało prawdopodobne ze względu na widoczne aspiracje polityczne Hołowni i wyolbrzymione ego gadającego jak z książki męża pilotki samolotu bojowego Mig-29. Już podczas kampanii wyborczej widać było, że Szymon wyraźnie dystansuje się od Trzaskowskiego.

Wydarzenia, które miały miejsce w Sejmie w feralny piątek 14 sierpnia, spowodowały, że na powrót stałem się polityczną sierotą. Wydaje się, że nie jestem w tym moim sieroctwie odosobniony. Mam serce po lewej stronie i wcale się z tym nie kryję, więc najbardziej spieniła mnie postawa posłów tak zwanej lewicy, a raczej lewizny, bo ludzie w Sejmie tytułujący się lewicą nie mają nic wspólnego z ideami tego nurtu. Oczywiście dla prawicowych wypierdków ktoś taki ja, mający serce po lewej stronie, to albo komuch, albo lewak. Ze mnie ani komuch (nigdy nie należałem do PZPR), ani lewak (nie przyłączyłem się do Baader – Meinhof, Czerwonych Brygad, Prima Linea, czy FARC). Ale ci ze skrajnej prawicy są zbyt prymitywni, by rozróżniać lewaka i komucha od socjalisty. Chcę tylko powiedzieć, że po 14 sierpnia na dobre utrwaliło się we mnie przeświadczenie, że nie doczekam narodzin nowoczesnej polskiej lewicy, co bardzo mnie smuci.

Wróć