Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Miarka – nie tylko Jarka

02-12-2020 20:51 | Autor: Maciej Petruczenko
Adresując nasze teksty do czytelnika aglomeracji warszawskiej z naciskiem na najbliższy nam Ursynów, zdajemy sobie sprawę, że: po pierwsze – wiele osób wciąż nie zauważa, iż od dawien dawna można nas czytać w pełnym wydaniu w wersji elektronicznej – bez uganiania się za tradycyjnym wydaniem papierowym; po drugie – od początku uruchomienia „Passy” jesteśmy bardziej gazetą światopoglądową niż informacyjną; po trzecie zaś – szanujemy każdego czytelnika, niezależnie od tego, jaki jest jego punkt widzenia, zapatrywania polityczne, religijne czy też status socjalny. Stąd nie należy się dziwić, że w gronie naszych felietonistów napotka się czasem skrajnie różne zapatrywania na dzisiejszą rzeczywistość. Ale to rzecz normalna i pokazujemy to – choć może zbyt rzadko – będąc gazetą sąsiedzką.

Trudno mi zaprzeczyć, jako redaktorowi naczelnemu, że pisząc artykuły do przeczytania przez ludzi żyjących w XXI wieku, nie możemy trzymać się średniowiecznych wzorów, a tym bardziej trudno nam w pełni akceptować tradycje i mroczną spuściznę feudalizmu, którą wciąż proponuje nam – skądinąd tak bardzo zasłużony dla podtrzymania ciągłości narodowej – Kościół Rzymskokatolicki. Wieu jego skromnych przedstawicieli wypada cenić, zżymając się jednocześnie na wstecznictwo i pychę hierarchów. Niesłychanie smutną rzeczą jest to, że właśnie wszechobecne kręgi kościelne, niebywale mocno i koniunkturalnie wspierane przez obecną władzę państwową – doprowadziły do głębokiego kryzysu społecznego. Jego wyrazem jest – najbardziej wprawdzie widoczny w Warszawie – ale przecież noszący ogólnopolski charakter potężny strajk kobiet, który próbuje się wziąć sprytnie na przeczekanie.

Kościół zapomina o tym, że moralność wynikająca z dekalogu nie powstała ni stąd, ni zowąd – za sprawą chrześcijan. I że zaproponowany nam wzór wyznaniowy był znany pokoleniom jeszcze przed narodzeniem Chrystusa. Nade wszystko zaś zwyczajnie oszukuje, iż tylko on bezwzględnie pilnuje przykazania „nie zabijaj”. Jakby nigdy nie popierał idei „wojny sprawiedliwej”, jakby nie nawracał „pogan” ogniem i mieczem, najzwyczajniej mordując miliony ludzi; jakby nie wszczynał wojen krzyżowych ani nie stworzył świętej inkwizycji, nie palił i nie topił „czarownic” oraz nie prześladował ludzi torujących drogę postępowi, a przeciwstawiającym się narzucanym przez samozwańczych przedstawicieli Pana Boga dogmatom. W kazanich z ambony nie podkreśla się, że dopiero Jan Paweł II zrehabilitował po kilkuset latach wyklętego przez kościelny Ciemnogród Galileusza.

Kościół nie zapoznaje też młodzieży z ponurą historią papiestwa, które w większym stopniu cechował syndrom Sodomy i Gomory niż niebiańskiego raju. Nie wytyka palcem własnych grzeszników, nie przyznaje się do hołubienia zgrai zboczeńców i wydrwigroszy, nazwanych przez odważnego księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego „Lawendową Mafią”. I co najgorsze – sam faktycznie nie klęka do spowiedzi, acz jego funkcjonariusze nie są bynajmniej bezgrzeszni.

Kościół polski nie wyciąga wniosków z tego, co stało się chociażby w Irlandii, nie utożsamia się z naukami obecnego papieża Franciszka i zamiast wspomagać społeczeństwo w trudnym okresie pandemii koronawirusowej – terroryzuje je swoimi wymaganiami etycznymi. Nie licząc się przy tym z dzisiejszą rzeczywistością, nie dbając o to, że wpędza wiernych w nieszczęścia, narzucając jednocześnie imaginowaną „klauzulę sumienia”, której samemu mu brakowało przez wieki.

Nic dziwnego, że czerpiące wiedzę nie z lekcji religii, lecz z Internetu młode pokolenie Polaków, a przede wszystkim Polek – zamiast wciąż pokornie słuchać Kościoła, brutalnie powiada mu „paszoł won”, wyrażając to zresztą daleko bardziej wulgarnym słowem. Szkoda więc, że władza państwowa, która zawarła sojusz z najbardziej niewiarygodnymi celebrytami w sutannach, zdaje się nie pamiętać, iż głos ludu jest głosem Boga i miast wysłuchać, co lud ma do powiedzenia, wysyła przeciwko niemu swoich hoplitów. A mając dziś niebywałe wydatki oraz jawnie nadużywając sił policyjnych i „prewencyjnych”, państwo szuka kolejnych przychodów w wymyślnych podatkach i grzywnach. Nie zdziwię się wcale, jeśli od potraktowanej gazem pieprzowym posłanki Barbary Nowackiej zażąda się – niczym w znanym tragikomicznym dowcipie – żeby zapłaciła za gaz...

Nie ulega wątpliwości, że nadszedł u nas czas społecznego, a w szczególności cywilizacyjnego przełomu. Moje pokolenie, doskonale pamiętające bezwzględne zachowania władzy państwowej w 1956, 1970, 1976 i 1981, a w szczególności hołubiące ideały Solidarności przez duże „S” – własnym oczom nie wierzy, patrząc na to, co się dzieje na ulicach Warszawy i widząc jak działają opanowane przez partyjną nomenklaturę agendy wymiaru sprawiedliwości, jawnie już przywracające znane z czasów sowieckiego terroru hasło: paragaf jest, gołowa najdiotsia.

Całkiem niedawno udałem się do Strasburga, by jako delegat środowiska polskiej prasy lokalnej walczyć o nasze rynkowe prawa na forum Parlamentu Europejskiego. Znalazłem pełne zrozumienie kolegów po fachu z wielu innych krajów, poczuwszy międzynarodową solidarność w zawodzie. Jakże ja teraz mam spojrzeć w oczy tym ludziom, gdy nasz rząd robi wszystko, żeby wyprowadzić Polskę z Unii? Peerelowska władza również powoływała się na to, że ma pełne poparcie w narodzie i w jego imieniu może robić co chce. Aż okazało się, że z tym poparciem coś nie tak. Dobrze byłoby zatem uświadomić sobie, że pałkami, kulami gumowymi i gazem łzawiącym nie załatwi się głosów elektoratu. A tym bardziej wyzwiskami, rzucanymi w Sejmie przez naczelnika Polski, wstępującego na mównicę „bez żadnego trybu”. Tak samo zresztą, jak wstępował – łamiąc zasady bezpieczeństwa w czasie pandemii – na cmentarz...

Wróć