Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Medialne narzędzie manipulacji

03-02-2016 21:30 | Autor: Maciej Topolewski
Mała ustawa medialna' stanowi wielki krok w przeprowadzeniu daleko idących reform w obszarze mediów publicznych. Póki co, nowe przepisy mówią o znaczącym ograniczeniu roli KRRiT, zrewolucjonizowaniu kadr rad nadzorczych i zarządów oraz – co najważniejsze – przeniesieniu kompetencji powoływania składu owych rad na ministra skarbu państwa.

Fakt, że tzw. media publiczne nie wywiązują się z powierzonej im roli, to znaczy krzewienia postaw prospołecznych, przekazywania szerokiej wiedzy pozwalającej zrozumieć podstawowe mechanizmy polityczne, społeczne, ekonomiczne i kulturowe, czy zapewnienia neutralnego pola do debaty społecznej, wydaje się niepodważalny. O ich marnej jakości i już nie tylko politycznej, ale wręcz propagandowej funkcji mogliśmy się przekonać, śledząc przez lata poczynania prezesów i samych dziennikarzy, którzy kompletnie lekceważąc zasadę pluralizmu, dzielnie wspierali obozy różnych partii rządzących. Tak było, gdy 10 lat temu władzę przejęło Prawo i Sprawiedliwość, tak było przez osiem lat rządów Platformy Obywatelskiej i wszystko wskazuje na to, że tak niestety będzie podczas obecnie trwającej kadencji partii Jarosława Kaczyńskiego, która zamiast uzdrowić media publiczne, jeszcze silniej pogrąży ją w chorobie interesu partyjnego.

Warto pamiętać, że ''media publiczne'' są nimi tylko z nazwy, bowiem ani nie pełnią funkcji publicznej, ani nie świecą przykładem obiektywizmu i etosu dziennikarskiego, a do tego co kilka lat przy okazji zmiany u szczytów władzy stają się narzędziem w politycznej awanturze. W roku 2005, kiedy partia Kaczyńskich po raz pierwszy przejęła władzę, nie tylko w niemalże stalinowskim stylu wyczyściła struktury zarządów i rad z elementów antypisowskich, ale również dokonała niekonstytucyjnej próby wymiany wszystkich członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Za rządów Platformy Obywatelskiej byliśmy za to świadkami heroicznego wsparcia dla nieudolnej kampanii Bronisława Komorowskiego, a później Ewy Kopacz, czego najlepszym dowodem są statystki mówiące o czasie antenowym w mediach publicznych dla poszczególnych partii w trakcie kampanii oraz brak dziennikarskiego obiektywizmu zarzucany chociażby (nieważne już, słusznie czy niesłusznie) Tomaszowi Lisowi, któremu w tym roku Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich przyznało niechlubny tytuł ''Hieny roku''.

Wszelkie te działania partii politycznych, chcących za wszelką cenę przejąć kontrolę nad mediami publicznymi, uprawniają do postawienia pytania o sens istnienia państwowej telewizji i państwowego radia i zmuszają do rozgraniczenia terminologicznego między ''mediami publicznymi'' a ''mediami państwowymi''. W obecnym wymiarze media publiczne niczym nie zasłużyły sobie na miano ''publicznych'', bowiem ani nie działają pro publico bono, ani nie pośredniczą w wyrażaniu opinii całego zróżnicowanego poglądowo społeczeństwa. Służą za to partyjnym interesom do forsowania chwalebnych zdań na temat działań przez nie podejmowanych, bądź – w łagodniejszym wymiarze – dają szerokie pole medialnej wypowiedzi wyłącznie wybranym. Są więc bardziej państwowe niż publiczne, bo uzależnione od Skarbu Państwa, który z kolei trawiony jest przez władzę skupioną bardziej na osiągnięciu własnych celów niż działaniu prawdziwie prospołecznym. Czy istnieje więc jakikolwiek sposób na uzdrowienie mediów publicznych?

Wydaje się, że złotego środka nie ma, nie tylko ze względu na szereg zależności finansowych między strukturami państwa a wszelkimi inicjatywami ''publicznymi'', ale także na trudności zapewnienia tzw. rzetelnej i obiektywnej informacji, której zawsze nie sposób odgraniczyć od subiektywnej oceny podmiotu oceniającego. Rozwiązania tego konfliktu doszukiwać należałoby się w całkowitym odpaństwowieniu telewizji lub radia publicznego, które siłą rzeczy musiałyby trafić w ręce prywatnych udziałowców i tym samym stałyby się konkurencją dla innych firm reprezentujących różne wizje różnych ludzi. Tylko przez odebranie politykom narzędzia propagandy w postaci mediów państwowych można uniezależnić się od wpływów manipulacji władzy poprzez radio i telewizję.

Na to jednak nie ma co liczyć, dopóki obecny system pozwala utrzymywać, a nawet jeszcze bardziej pogłębiać upartyjnienie mediów. PiS bez skrupułów wykorzystał większość parlamentarną oraz komfort manipulowania mediami publicznymi i upolitycznia je jeszcze bardziej. Oznacza to, że zamiast słabej jakości nieobiektywnych mediów sympatyzujących z koalicją PO-PSL będziemy mieli jeszcze bardziej upolitycznione, czyli jeszcze gorsze media publiczne, prowadzone przez ludzi związanych z obozem PiS.

(Autor, mieszkaniec Ursynowa, jest studentem warszawskiej AWF i wydziału filozofii Uniwersytetu Warszawskiego)

Wróć