Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Mamy już niezbite dowody na próbę przekrętu związanego z reprywatyzacją nieruchomości przy ul. Narbutta 60

10-08-2016 21:47 | Autor: Tadeusz Porębski
Trwające od ponad dwóch lat dziennikarskie śledztwo w sprawie podejrzanej reprywatyzacji kamienicy przy ul. Narbutta 60 na Mokotowie zostało zakończone. Zdobyliśmy niezbity dowód na niedopełnienie obowiązków służbowych przez urzędników stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami. Dzisiaj przekazujemy pałeczkę prokuraturze.

Przypomnijmy w skrócie sprawę budynku przy ul. Narbutta 60. otóż w maju 2014 r. Jerzy Mrygoń, zastępca dyrektora stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami, wydał decyzję o zwrocie (przekazaniu w użytkowanie wieczyste) działki o pow. 325 mkw. przy ul. Narbutta 60, na której w 1955 r. wybudowano ze środków skarbu państwa budynek mieszkalny z czternastoma lokalami. Dziesięć mieszkań jest własnością miasta stołecznego Warszawa, cztery zostały wykupione przez najemców. Podstawą decyzji reprywatyzacyjnej jest akt notarialny ze stycznia 1947 r. sporządzony poza kancelarią, w suterenie jednej ze zrujnowanych mokotowskich kamienic. Akt ten sporządził jakoby niejaki Zygmunt Anyżewski podającegy się za zastępcę notariusza Bronisława Czernica, mającego wówczas kancelarię przy ul. Kapucyńskiej 6 w Warszawie.

Urzędnicy BGN wydali nieruchomość osobom prywatnym nie sprawdzając, czy osobnik podający się za zastępcę notariusza istniał w latach powojennych w obszarze sądowniczo - notarialnym i czy był uprawniony do sporządzania aktów notarialnych. Decyzja podpisana przez Mrygonia zawiera ponadto dane niezgodne ze stanem faktycznym i prawdopodobnie obarczona jest wadą.

Roszczenie datuje się od 1999 r., mimo to mokotowski ZGN pompował w remont budynku setki tysięcy złotych z funduszy komunalnych, nie biorąc pod uwagę, że nieruchomość ma być reprywatyzowana. Mało tego, do zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej Narbutta 60 powołano... osoby ubiegające się o zwrot tej nieruchomości. Urzędnik mokotowskiej delegatury BGN wydał fałszywy dokument poświadczając, że budynek Narbutta 60 powstał przed 1945 r., podczas gdy wszystkie źródła mówią, iż wybudowano go w 1955 r. Gdyby BGN oparł się na tym dokumencie, a chyba o to w zamierzeniu chodziło, spadkobiercy byłych właścicieli nie musieliby wykupywać od miasta dziesięciu mieszkań komunalnych, bowiem otrzymaliby je gratis. Dostali oni od urzędników dodatkowy bonus w postaci operatu szacunkowego, w którym pani rzeczoznawca Wiesława Rejment - Zajączkowska wyceniła metr kwadratowy mieszkania w wyremontowanym budynku, zlokalizowanym w jednym z najbardziej prestiżowych miejsc w stolicy, na... 4 tys. złotych.

Prawdopodobnie taki był mechanizm owego „dealu”: wyremontować budynek za publiczne pieniądze, przejąć od miasta 10 mieszkań o łącznej powierzchni 466 mkw po 4 tys. za mkw. i na pniu sprzedać je po 8 - 9 tys. zł za metr (to minimalna cena w tym rejonie) zarabiając bez wysiłku ponad 2 miliony. Jednocześnie na taką właśnie sumę zubożałoby miasto stołeczne Warszawa.

Przez dwa lata robiliśmy wszystko, by zainteresować tą mocno podejrzaną reprywatyzacją organy ścigania, ale bezskutecznie. Albo odmawiano wszczęcia postępowania, albo też szybko je umarzano. Policjantka z wydziału dochodzeniowo - śledczego mokotowskiej komendy policji umorzyła śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez urzędników BGN. Postanowienie o umorzeniu zatwierdziła mokotowska prokurator Katarzyna Kalinowska - Rinas. Mieszkańcy Narbutta 60 zaskarżyli postanowienie do sądu i wygrali. Sędzia nakazała prokuraturze podjęcie postępowania na nowo. Inna policjantka z tego wydziału pospiesznie umorzyła dochodzenie w sprawie wystawienia przez urzędnika BGN dokumentu urzędowego, w którym w sposób ewidentny poświadczył nieprawdę. Uznała, że dochodzenie należy umorzyć "wobec braku danych dostatecznie uzasadniających popełnienie czynu zabronionego". Pani, za przeproszeniem, śledcza miała przed nosem "fałszywkę", którą jej osobiście dostarczyłem. Mimo to nie dopatrzyła się "danych dostatecznie uzasadniających...". Być może ta kobieta ma coś ze wzrokiem, skoro nie dostrzegła w aktach twardego dowodu na popełnienie czynu zabronionego? Prawda jest taka, że policjantka bezzasadnie umorzyła dochodzenie nie zadając sobie nawet trudu napisania uzasadnienia. Nadzorująca dochodzenie prokurator z Mokotowa zignorowała fakt, że funkcjonariuszka pominęła wiele czynności, które mogły być pomocne w wyjaśnieniu okoliczności poświadczenia przez urzędnika nieprawdy.

Najlepszym dowodem na to, że mokotowska prokuratura nie była zainteresowana wyjaśnieniem podejrzanej reprywatyzacji może być odpowiedź byłego zastępcy tamtejszego prokuratora rejonowego Pawła Szpringera na nasze pytanie zadane w trybie ustawy Prawo Prasowe, dlaczego poddawana z naszej strony ciągłej krytyce prokuratura uporczywie nie reaguje na sygnały prasowe o możliwości popełnienia przestępstwa przez urzędników miasta stołecznego Warszawy. Oto ta odpowiedź, tu cytat:

"Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów nie miała obowiązku odnoszenia się do krytyki zawartej w artykule prasowym...". To wielka bezczelność ze strony prokuratora, ponieważ udzielając tak sformułowanej odpowiedzi stawia on instytucję, w której pełni służbę, ponad prawem. Art. 6, pkt. 2 ustawy Prawo Prasowe wręcz nakazuje mu odniesienie się do krytyki prasowej: "Organy państwowe, przedsiębiorstwa państwowe i inne państwowe jednostki organizacyjne oraz organizacje spółdzielcze są obowiązane do udzielenia odpowiedzi na przekazaną im krytykę prasową bez zbędnej zwłoki, nie później jednak niż w ciągu miesiąca". Przekazywaliśmy prokuraturze nasze krytyczne publikacje przez ponad rok.  Nie było żadnej reakcji. Ciekawostką jest, to że ten mający sobie za nic ustawowy zapis prokurator ponoć awansował.

"Urzędnicy dzielnicy Mokotów nie przekroczyli uprawnień w sprawie sprzedaży budynku przy ul. Narbutta 60 spadkobiercom byłych właścicieli oraz udzielenia im pełnomocnictwa do reprezentowania m. st. Warszawy w tamtejszej wspólnocie mieszkaniowej" – takie postanowienie wydała w dniu 2 października 2015 r. wspomniana wyżej mokotowska prokurator Katarzyna Kalinowska - Rinas, umarzając tym samym śledztwo 6 Ds. 235/15/IV w sprawie z art. 231 kk. Jeśli weźmie się pod uwagę błahy z pozoru fakt, że mokotowska prokurator Rinas jest żoną mokotowskiego wiceburmistrza Krzysztofa Rinasa, który nadzoruje prace wydziałów zawiązanych z architekturą oraz obrotem i gospodarką gruntami, można nabrać podejrzeń, że nie wszystko było tak, jak być powinno. Prokurator Rinas nie powinna uczestniczyć w postępowaniach dotyczących pracowników urzędu, w którym jednym z szefów jest jej małżonek.

W sprawie Narbutta 60 ktoś wszystko drobiazgowo obmyślił i zaplanował. Zbyt dużo bowiem elementów zazębia się tworząc jedną całość. To nie może być dziełem przypadku. Mamy ogromny żal do mokotowskich organów ścigania, których niektórzy przedstawiciele miast służyć prasie pomocą w wyjaśnieniu podejrzanej, ważącej miliony publicznych złotych reprywatyzacji, wręcz utrudniali dotarcie do prawdy. M. in. bezprawnie odmówiono dziennikarzowi donoszącemu o podejrzeniu popełnienia przestępstwa urzędniczego uznania go za stronę w postępowaniu, co uniemożliwiło mu przejrzenie akt i wniesienie zażalenia na postanowienie o umorzeniu dochodzenia. Stosowano najróżniejsze sztuczki, aby tylko rozwodnić sprawę - wydawano niezasadne i przedwczesne decyzje, pomijano wykonanie szeregu czynności procesowych służących wyjaśnieniu okoliczności sprawy, nie przyjmowano ustnych zawiadomień o przestępstwie, umarzano postępowania i podejmowano je na nowo, by ponownie umarzać (w tym celu taśmowo przywoływano - często niezasadnie - art. 17 kpk). Sprawa reprywatyzacji nieruchomości przy ul. Narbutta 60 z pewnością nie przynosi chluby mokotowskim stróżom prawa. 

Dociekliwość i determinacja w dążeniu do poznania prawdy tak nasza, jak i czworga mieszkańców budynku Narbutta 60 z panem Sławomirem Jabłońskim na czele, przyniosły w końcu oczekiwany efekt. Na początku sierpnia br. Wojciech Sołdaczuk, zastępca Prokuratora Okręgowego w Warszawie, pismem PO VI 6 Dsn 257.2016 poinformował mieszkańców, że "wydane w tych sprawach decyzje merytoryczne uznane zostały za niezasadne, w związku z czym polecono Prokuratorowi Rejonowemu Warszawa Mokotów podjąć na nowo przedmiotowe postępowania i połączyć je do wspólnego prowadzenia ze względu na tożsamość przedmiotową". Jednocześnie uprzejmie poinformował, że Prokuratorowi Rejonowemu Warszawa Mokotów zwrócono uwagę na stwierdzone w tych postępowaniach uchybienia. Wszystko wskazuje na to, że próby rozwodnienia tej sprawy spalą na panewce. Scalone w jedno postępowanie poprowadzi Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Warszawie. 

Doczekaliśmy się również odpowiedzi z Ministerstwa Sprawiedliwości na nasze pytanie, czy Zygmunt Anyżewski znajduje się w powojennym spisie asesorów bądź aplikantów, ponieważ ustawowo tylko osoba z tego grona mogła być umocowana jako zastępca notariusza (po powiadomieniu i uzyskaniu zgody prezesów sądu okręgowego oraz Izby Notarialnej). Z odpowiedzi rzecznika prasowego resortu sprawiedliwości wynika (patrz ramka), że asesora Anyżewskiego nie odnaleziono ani w zasobach ministerstwa, ani w zasobach Archiwum Państwowego, ani w archiwach sądu apelacyjnego, ani też, co najważniejsze, w archiwach Izby Notarialnej.

Jest to naszym zdaniem ostateczny dowód na to, że Zygmunt Anyżewski nie posiadał uprawnień do sporządzania aktów notarialnych, w szczególności poza kancelarią notarialną. W związku z tym akt notarialny ze stycznia 1947 r., który stanowi podstawę roszczenia, jak również wydanej przez BGN decyzji reprywatyzacyjnej, ma wartość, delikatnie rzecz ujmując, rolki papieru toaletowego. To z kolei powinno stanowić dla prokuratury impuls do podjęcia stosownych kroków mających na celu unieważnienie decyzji BGN  nr 197/GK/DW/2014 z dnia 26.05. 2014 r.

W dwóch audycjach na antenie Radia dla Ciebie dyrektor Jerzy Mrygoń zapewniał, że w aktach sprawy znajduje się kserokopia oryginału aktu notarialnego ze stycznia 1947 r. To nieprawda, w książce wpisów w archiwum w Milanówku nie ma żadnego śladu potwierdzającego, by jakikolwiek urzędnik stołecznego magistratu zapoznawał się z oryginałem. Gdyby porównano oryginał z wypisem natychmiast zauważono by, iż dokumenty różnią się od siebie (dopiski). Ponadto Mrygoń jako koronny argument przedstawiał świadectwo z 13 listopada 1947 r., stwierdzające, że w tym dniu do Wydziału Hipotecznego Sądu Okręgowego wpłynął wniosek o wpisanie Jerzego R. jako właściciela działki budowlanej z obecnym adresem Narbutta 60. Tymczasem nie świadczy to o niczym. Każdy z nas warszawiaków może bowiem złożyć gdziekolwiek dowolny wniosek, na przykład o wpisanie go jako właściciela PKiN. Przyjmą, ponieważ urzędnik w biurze podawczym nie weryfikuje treści składanych podań i wniosków, tylko przybija pieczątkę z datą.

Reasumując, Jerzy Mrygoń podpisał decyzję administracyjną skutkującą wydaniem prywatnym osobom mienia komunalnego milionowej wartości nie poddając weryfikacji kluczowego dokumentu, jakim jest akt notarialny kupna - sprzedaży z 1947 r. Tym samym nie dopełnił naszym zdaniem obowiązków służbowych i powinien ponieść za to odpowiedzialność karną. Podobnie jak Waldemar Gieryszewski, starszy specjalista w mokotowskiej delegaturze BGN, który w sposób ewidentny poświadczył nieprawdę w dokumencie urzędowym. Fakt, że poprzednie kierownictwo Prokuratury Rejonowej Warszawa Mokotów tolerowało patologię w postaci przekazywania prokurator Katarzynie Kalinowskiej - Rinas do nadzorowania i prowadzenia postępowań dotyczących urzędników miasta stołecznego Warszawa, w sytuacji kiedy pani prokurator jest żoną urzędującego wysokiego rangą urzędnika miasta stołecznego Warszawy, pozostawiamy bez komentarza.

Czy znajdzie się w kodeksie karnym artykuł, który pozwoli na ukaranie urzędnika ZGN mającego na sumieniu powołanie do zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej Narbutta 60 trzech osób ubiegających się o zwrot tej nieruchomości? Czas pokaże. Czy decydentowi z mokotowskiego ZGN, który obficie sypał publicznym groszem na realizację uchwał o remontach budynku Narbutta 60, taśmowo podejmowanych przez spadkobierców byłego właściciela nieruchomości, ujdzie to na sucho? Byłoby to sprzeczne z poczuciem społecznej sprawiedliwości.   

Jak to z Narbutta 60 było? Skupmy się na faktach. Prawdopodobne są dwie wersje powstania w styczniu 1947 r.  aktu notarialnego kupna - sprzedaży działki nr 4 przy Narbutta 60.

Wersja pierwsza: Anyżewski wykonał tę czynność za cichą zgodą notariusza Bronisława Czernica,  choć nie miał uprawnień. Notariusz pozwolił mu zabrać z kancelarii swoją pieczęć, pójść do sutereny zrujnowanego budynku Narbutta 58, sporządzić akt i zainkasować sute honorarium, którym panowie zapewne się podzielili. Za tą wersją przemawia niezbyt kryształowa przeszłość notariusza Czernica.

Urodzony w 1889 r. w Elizawetpolu na Zakaukaziu ukończył w 1913 r. wydział prawny w Kijowie. Od 1914 do 1924 r. był kolejno aplikantem sądowym w Warszawie i pomocnikiem adwokata, referentem sądowym w Poskale (Turcja), sędzią śledczym w Tyflisie (dzisiaj Gruzja) i podprokuratorem w Łodzi. Jednak po kilku miesiącach zwolniono go z powodu braku kompetencji i zesłano do Łęczycy jako podprokuratora komisoryjnego. Szybko zrezygnował z państwowej posady i został adwokatem w Łęczycy, a następnie kierownikiem młyna wodnego w Mroczy. W 1924 r. dzięki referencjom od gen. Edwarda Szpakowskiego Ministerstwo Sprawiedliwości oddelegowało go do Tucholi jako notariusza.

W dniu 17 kwietnia 1928 r. Ministerstwo Skarbu poinformowało ministra sprawiedliwości, że "Bronisław Czernic, notariusz w Tucholi, sporządził 25 lutego 1928 r. dwa akty notarialne (tu nazwiska zbywców oraz kupujących). Od tych aktów, zarejestrowanych pod nr 119 i 120, notariusz wymierzył opłaty stemplowe, ale tych opłat nie pobrał". Chodziło o kupno - sprzedaż domu towarowego, więc opłata stemplowa musiała być wysoka. Urzędnik Ministerstwa Skarbu przytacza pokrętne wyjaśnienia Czernica i nie zostawia na nich suchej nitki (dokument jest w posiadaniu redakcji). Przez rok prowadzone było przeciwko Czernicowi postępowanie dyscyplinarne, ale zdołał się jakoś  wymigać. Jednak nie otrzymał posady w Warszawie, o którą od lat mocno zabiegał. Dopiero władza ludowa, która po wojnie mocno odczuwała brak osób z prawniczym wykształceniem, przywróciła mu uprawnienia notariusza. W styczniu 1947 r. Czernic poświadczył w repertorium nr 2250/47, że akt notarialny kupna - sprzedaży nieruchomości Narbutta 60 został zeznany w jego kancelarii, co jest nieprawdą. W wypisie z aktu notarialnego (repertorium nr 27/47) podpisanym przez Anyżewskiego stoi bowiem jak wół, że został on zeznany w lokalu Mariana Lewandowskiego przy ul. Narbutta 58.

Wersja druga: Zygmunt Anyżewski kręcił się przed wojną po notariatach. Prawdopodobnie był kancelistą, czyli gryzipiórkiem w zarękawkach, który wykonywał różne prace biurowe. Dowodem na to jest jego obecność w spisie  członków Związku Pracowników Notariatu i Hipoteki z 1937 r. Podkreślam –  związku PRACOWNIKÓW,  a nie w związku notariuszy, asesorów, czy aplikantów. Anyżewski figuruje też w księdze GOŚCI odwiedzających kancelarię Bronisława Czernica, a to mówi wiele. Być może zdołał uzyskać zaufanie notariusza do tego stopnia, że był w stanie "wypożyczyć" sobie na kilka godzin jego pieczęć, wykonać co trzeba w gruzach budynku Narbutta 58, zainkasować gotówkę i schować ją do własnej kieszeni. Jedna z tych wersji jest prawdziwa. Gruntowne przeszukanie na prośbę rzecznika Ministerstwa Sprawiedliwości archiwów własnych resortu, sądu apelacyjnego, Archiwum Państwowego oraz Izby Notarialnej świadczy w sposób niezbity, że Zygmunt Anyżewski nie był formalnie umocowany jako zastępca notariusza, nie miał więc uprawnień do sporządzania aktów notarialnych w ogóle, a poza kancelarią w szczególności.

W tym momencie pojawia się kolejny ważny problem. Jeden z mieszkańców budynku Narbutta 60, któremu udało się przejrzeć zasoby Archiwum Państwowego Dokumentacji Osobowej i Płacowej w Milanówku pod kątem działalności Zygmunta Anyżewskiego, twierdzi, że widział tam kilka aktów notarialnych z okresu powojennego sporządzonych przez tego człowieka. Rzecz wymaga skrupulatnego sprawdzenia, bo skoro Anyżewski nie posiadał stosownych uprawnień sporządzone przez niego akty nie mają żadnej wartości. A jeśli na ich podstawie wydano już osobom prywatnym  mienie komunalne? To dobre pytanie, ale wiążącej odpowiedzi może na nie udzielić wyłącznie prokuratura.

 

Szanowny Panie Redaktorze,

W odpowiedzi na zapytanie uprzejmie informujemy, że postępowanie wyjaśniające prowadzone w tej sprawie nie doprowadziło w chwili obecnej do odnalezienia dokumentów pozwalających ustalić, czy pan Zygmunt Anyżewski w 1947 r. był asesorem notarialnym Izby Notarialnej w Warszawie. Zgodnie z art. 36 rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 27 października 1933 r. Prawo o notariacie, obowiązującego w analizowanym okresie, rada izby notarialnej miała obowiązek, z początkiem każdego roku, przedstawić prezesowi sądu apelacyjnego i prezesom sądów okręgowych, prowadzoną na mocy art. 34 pkt. 9 cytowanego rozporządzenia, listę asesorów i aplikantów notarialnych okręgu sądu apelacyjnego oraz zawiadamiać o wszelkich zmianach zachodzących w tych listach w ciągu roku.

Ponadto, w myśl art. 20 cytowanego rozporządzenia prezes sądu okręgowego był każdorazowo informowany przez notariusza o przerwie w pełnieniu obowiązków, wyznaczonym zastępcy oraz o powrocie do zajęć, a także wyznaczał zastępcę notariusza, w przypadku określonym w art. 20 §4 rozporządzenia. Natomiast w przypadku opróżnienia stanowiska notariusza lub zawieszenia notariusza w czynnościach, prezes sądu apelacyjnego wyznaczał czasowo do pełnienia obowiązków notariusza zastępcę spośród asesorów notarialnych do wykonywania zastępstwa. Nadmienić należy, że obowiązujące w analizowanym okresie przepisy nie przewidywały powoływania na stanowisko asesora notarialnego. Zgodnie z art. 60 §1 rozporządzenia, po złożeniu egzaminu notarialnego aplikant staje się asesorem notarialnym. W odróżnieniu zatem od notariuszy, których mianował minister sprawiedliwości (art. 6 rozporządzenia), aplikant notarialny stawał się z chwilą złożenia z wynikiem pozytywnym egzaminu notarialnego asesorem notarialnym z mocy prawa.

Jak już wcześniej informowaliśmy, wystąpiliśmy do  prezesa Sądu Apelacyjnego w Warszawie oraz do prezesa Rady Izby Notarialnej w Warszawie z prośbą o udzielenie informacji, czy na liście asesorów notarialnych Izby Notarialnej w Warszawie w 1947 roku był umieszczony Zygmunt Anyżewski oraz czy styczniu 1947 r. został on wyznaczony zastępcą notariusza Bronisława Czernica, prowadzącego kancelarię notarialną w Warszawie.

Wiceprezes Sądu Apelacyjnego w Warszawie poinformował, że w zasobach archiwalnych tego sądu nie ma dokumentów z okresu poprzedzającego powstanie sądu w roku 1990, z kolei prezes Rady Izby Notarialnej w Warszawie poinformował, że Rada nie dysponuje materiałami archiwalnymi i nie posiada informacji o Zygmuncie Anyżewskim. W toku dalszych wyjaśnień zwróciliśmy się, powołując się na wynikający z art. 36 cytowanego wyżej rozporządzenia obowiązek przekazywania przez radę izby notarialnej listy asesorów i aplikantów notarialnych również prezesowi właściwego sądu okręgowego, do prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie z prośbą o udzielenie informacji, czy na liście asesorów notarialnych Izby Notarialnej w Warszawie w 1947 r. umieszczony był Zygmunt Anyżewski oraz czy w styczniu 1947 r. został on wyznaczony zastępcą notariusza Bronisława Czernica.

Pismem z dnia 29 czerwca 2016 r. prezes Sądu Okręgowego w Warszawie poinformował, że lista asesorów notarialnych z 1947 r. znajduje się w zasobach Archiwum Państwowego w Warszawie. Po uzyskaniu tej informacji zwróciliśmy się do dyrektora Archiwum Państwowego w Warszawie o przesłanie kopii listy asesorów notarialnych Izby Notarialnej w Warszawie z 1947 r. W odpowiedzi z dnia 25 lipca 2016 r., która wpłynęła do nas 1 sierpnia 2016 r., dyrektor poinformował, że Archiwum Państwowe w Warszawie nie posiada w swoim zasobie wyżej wymienionego dokumentu. Z uwagi na powyższe ponownie wystąpiliśmy do prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie o podanie bliższych danych dotyczących przekazania do Archiwum Państwowego poszukiwanego dokumentu (daty przekazania, numeru spisu, itp.), które mogą być pomocne w jego odnalezieniu w zasobach Archiwum Państwowego. Celowe stało się także ponowne wystąpienie do prezesa Rady Izby Notarialnej w Warszawie z prośbą o wskazanie miejsca przechowywania dokumentacji archiwalnej z okresu działania Izby Notarialnej w Warszawie do 1952 r.

Należy zauważyć, że poszukiwane dokumenty pochodzą sprzed ponad 50 lat, od chwili ich sporządzenia kilkakrotnie zmienił się ustrój i organizacja notariatu, jak również organy nadzoru i tym należy tłumaczyć trudności w ich odnalezieniu. Jednocześnie podkreślić należy, że przepisy rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 27 października 1933 r. Prawo o notariacie nie przewidywały uprawnień nadzorczych ministra sprawiedliwości nad asesorami notarialnymi, jak również obowiązku przekazywania ministrowi sprawiedliwości prowadzonych przez właściwe rady notarialne list asesorów notarialnych, czy też informowania o wyznaczeniu asesora notarialnego zastępcą notariusza. Dlatego z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić należy, że takie dokumenty nie mogą znajdować się w zasobach archiwalnych ministerstwa sprawiedliwości, w przeciwieństwie do dokumentów dotyczących notariuszy, stąd też akta osobowe notariusza Bronisława Czernica zostały odnalezione w naszych zasobach archiwalnych.

Niezależnie od powyższego nadmienić należy, że, jak wynika z informacji zwartych w artykule „Z życia organizacyjnego” zamieszczonym w czasopiśmie „Notariat - Hipoteka” (nr 5-6 z 1937 r., str. 56) osoba o nazwisku Zygmunt Anyżewski istniała i w 1937 r. była członkiem Związku Pracowników Notariatu i Hipoteki.

 

Z poważaniem,

Milena Domachowska

Główny Specjalista

Wydział Komunikacji Społecznej i Promocji

Biuro Ministra  

Wróć