Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Ludzie w to wierzą, ludzie to kupią...

15-04-2020 21:11 | Autor: Maciej Petruczenko
Tak jakoś się porobiło, że w staraniach o dotarcie do opinii publicznej nawet religię pomieszano u nas z polityką i w wielu wypadkach trudno odróżnić antenę telewizyjną od ambony. W tym wszystkim gubi się zasadnicza funkcja państwa. Jej znaczenie bodaj najlepiej uosabiał podczas drugiej wojny światowej premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, który od końca XIX wieku do połowy następnego stulecia przewinął się przez całą serię wojen – w Indiach, Południowej Afryce, Egipcie, Sudanie i wreszcie w Europie, a to w swoistej roli komandosa, a to dowódcy wysokiego szczebla. W czasie pierwszej światówki stanął na czele marynarki wojennej Zjednoczonego Królestwa, ale już wtedy wykazał się przyszłościowym myśleniem , tworząc Królewskie Siły Powietrzne (RAF). I to go może najbardziej różniło od innych wojskowych tamtego okresu, a ich ocenę zawarł potem w ironicznym stwierdzeniu, że „generałowie zawsze przygotowują się do poprzedniej wojny”.

Churchill, który spędził niemałą część życia, włócząc się po różnych niebezpiecznych miejscach jako korespondent prasowy, zdobył się też na jeszcze jedno trafne spostrzeżenie. Jego zdaniem otóż, „różnica między działaczem państwowym a politykiem polega na tym, że polityk myśli o następnych wyborach, a działacz państwowy – o następnym pokoleniu”.

Te słowa człowieka, którego przeciętny Polak zna głównie jako miłośnika cygar i whisky, powinny być wyryte u wejścia do Sejmu Rzeczypospolitej, gdzie ostatnio nie dyskutuje się o zaradzeniu pandemii koronawirusa, ratowaniu gospodarki i miejsc pracy ani o dramatycznych skutkach suszy czy też czekającym nas w dalszej perspektywie braku pieniędzy na wypłatę emerytur. Jak na ironię, leitmotywem sejmowych obrad stały się bowiem mające w tym kontekście trzeciorzędne znaczenie – wybory prezydenta RP albo kontrowersyjna kwestia aborcyjna. Dla walczącej zaciekle o władzę zgrai wybrańców ludu nie patria (ojczyzna) bynajmniej jest ważna, tylko partia. Choćby dlatego, że to ta druga rozdaje lukratywne posady.

O tym, że i nasi współcześni generałowie przygotowują się do poprzedniej wojny, przekonaliśmy się, gdy trzeba było zacząć walkę z koronawirusem. W tamtym momencie okazało się, że wojskowi spece, wysługujący się politykom, doradzali przede wszystkim potwornie obciążające budżet państwa wydatki na zbrojenia, które i tak – wobec przewidywanego teoretycznie ataku ze strony Rosji – kompletnie nic by nam nie dały. Tymczasem, jak wyszło na jaw, na ewentualny atak biologiczny (nie mówiąc już o cyberataku) nie byliśmy w ogóle przygotowani. Gdy więc władze państwa odkryły brak podstawowych środków higienicznych i zabezpieczających, od razu popędzono ze stanowiska – być może Bogu ducha winnego – szefa Agencji Rezerw Materiałowych.

Teraz nastąpił w końcu właściwy, bardzo potrzebny ruch, czyli sprowadzenie potężnego zapasu tych materiałów z Chin, co mogliśmy oglądać na własne oczy, gdy na warszawskim lotnisku Chopina usiadł najpotężniejszy transportowiec świata – Antonow 225 Mrija z Ukraińskich Linii Lotniczych. Przy okazji ci kanapowi bohaterowie, którzy chcą jeszcze dzisiaj walczyć z Ukraińską Powstańczą Armią, nagle przymknęli dziób i przestali nawet narzekać, że Ukraińcy zabierają Polakom miejsca pracy. Może więc – idąc już tokiem współczesnego myślenia – przestaną również urągać dzisiejszym Rosjanom i obciążać ich in gremio za zbrodnie Lenina i Stalina. O potrzebie odizolowanego od polityki podchodzenia do braci Słowian mówił tydzień temu w wywiadzie dla „Passy”, słynny podróżnik, obywatel Polski i Włoch – Jacek Pałkiewicz, skądinąd wróg wszelkiego rodzaju fanatyzmów politycznych i religijnych, zagorzały przeciwnik jawnej inwazji Europy przez nieliczący się z naszą kulturą islam.

Jak na ironię jednak, polityczni kombinatorzy już od dziesięciu lat lansują w Polsce i upowszechniaja z wielką skutecznością – swoistą religię smoleńską, wydając ciężkie miliony złotych na propagowanie mitu wokół tragedii, jaką była katastrofa rządowego tupolewa, w której śmierć poniosło 96 przedstawicieli elity państwowej i społecznej – z prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego wspaniałą małżonką włącznie. Bałaganiarstwo i całkowitą nieodpowiedzialność organizatorów tamtej tragicznej wyprawy upamiętnia się pomnikami i celebrami, które wydają się jawnym naigrawaniem z pamięci blisko stu ofiar domniemanego zamachu, a także z pamięci 21 000 ofiar mordu katyńskiego – chociaż lot do Smoleńska odbył się właśnie po to, żeby te drugie godnie uczcić.

Mądrząc się w kwestiach ogólnych, nie zapominam oczywiście, że wciąż – podobnie jak reszta świata – musimy trwać w niezbędnej kwarantannie. I na przykład trzeba współczuć 37 pensjonariuszom Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego przy Bobrowieckiej na Czerniakowie, bo po odkryciu koronawirusa w tej placówce niemal cały personel stamtąd po prostu zbiegł i dopiero mający odpowiednie kompetencje w tym zakresie wojewoda Konstanty Radziwiłł zorganizował tam jakie takie posiłki kadrowe, a wobec ogromnego nagłośnienia medialnego zgłosili się do pomocy wolontariusze.

Nie ukrywam, że sprawa Bobrowieckiej jest mi szczególnie bliska, ponieważ jednym z pozostających w tym zakładzie pensjonariuszy jest mój brat. Tym bardziej więc oburza mnie postawa obecnego prezydenta RP Andrzeja Dudy, który – zamiast dążyć do maksymalnego zabezpieczenia społeczeństwa przed skutkami zarazy, głosi, że planowane już w maju ponowne wybory na to stanowisko to taka sama bagatelka jak pójście do sklepu. A przecież nawet kodeks karny przewiduje bardzo poważne sankcje „za sprowadzanie niebezpieczeństwa powszechnego”, w tym zagrożenia epidemiologicznego lub szerzenia choroby zakaźnej. Nieprawdaż?

Wróć