Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Lepsza reprezentacja wyzwaniowa czy wyznaniowa?

21-10-2015 22:58 | Autor: Maciej Petruczenko
No to mamy w decydującym momencie selekcjonowania reprezentacji narodowej najróżniejsze kiwki i w prawo, i w lewo. Obok mocno wysłużonego libero Janusza Korwina-Mikkego pojawili się na boisku nowi zawodnicy – grający wprost śpiewająco, acz strzelający trochę na oślep Paweł Kukiz i będący najświeższym odkryciem zdecydowany zwolennik gry zespołowej Adrian Zandberg, który wprowadził właśnie swój klub Razem do ekstraklasy.

W ostatnim turnieju kwalifikacyjnym dosyć bezbarwnie zaprezentowała się lewoskrzydłowa Barbara Nowacka. Mało skutecznie zagrały Ewa Kopacz na środku i Beata Szydło na prawej stronie. Nieprzekonujący byli stary wyjadacz boiskowy Janusz Piechociński i wystawiony w ostatniej chwili do gry Ryszard Petru.

W tej sytuacji selekcjonerzy reprezentacji będą 25 października w nie lada kłopocie. Z których zawodników bowiem zestawić drużynę na najbliższe czterolecie, żeby na koniec nie została przez publiczność wygwizdana? A przecież wszyscy mają w tyle głowy powiedzenie wytrawnego praktyka Leszka Millera: nie po tym się poznaje gracza, jak zaczyna mecz, tylko jak kończy. Z kolei sam Miller, nasz sąsiad z Ursynowa, zdążył się już przekonać, że niczego się nie wygra wyłącznie na piękne oczy.

Będący skrajnym indywidualistą i siejący zamęt w każdej drużynie wieczny pyskacz Korwin-Mikke uważa, że czas popędzić oficjalnego trenera i grę reprezentacji puścić po prostu na żywioł, a zaraz będą tego dobre efekty. – Niech się nikt nie wtrąca, tylko pozwoli nam grać tak jak chcemy – powiada i po kolejnych klęskach zespołu reprezentacyjnego przypomina nie bez Schadenfreude: a nie mówiłem. W kadrze narodowej Korwin uchodzi za wariata, którego nie warto słuchać, ale publiczność go lubi. Panuje nawet opinia, że w tym gronie to obok Beaty Szydło jedyny chłop z jajami, który w razie czego potrafi nawet przeciwnika walnąć w ryj. Bitny więc Janusz jest na pewno i to go wyraźnie odróżnia od reszty kandydatów do reprezentacji. Dla nich ewentualne powołanie oznacza: być albo nie być, dla niego zaś: bić albo nie bić.

Jakoś nie pchają się do pierwszego składu wciąż pozostający w szerokiej kadrze weterani Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz, którzy już z niejednego pieca chleb jedli i nie na jednym froncie zdążyli polec. A przecież wiadomo, że Jarek to skądinąd pierwszorzędny rozgrywający, a Macierewicza nadal porównuje się z dawnym środkowym napastnikiem Andrzejem Szarmachem, który nosił pseudo „Diabeł”. Czy jednak Antoni będzie jeszcze zdolny zabijać przeciwników samym diabelskim spojrzeniem?

Pytań, jak widać, pojawia się coraz więcej. Co ciekawe, dotyczą one nawet strojów reprezentacyjnych graczy. Dyktatorzy sportowej mody forsują ostatnio nowy model kostiumów, sugerując, że zamiast w krępujących ruchy koszulkach i gaciach zawodnicy powinni grać w przewiewnych sutannach, a jeszcze lepiej, gdyby wzorem naszej pierwszej mistrzyni olimpijskiej Haliny Konopackiej zakładali jeszcze na głowy czerwone bereciki.

Wszystko to jest przedmiotem gorących sporów w kadrze narodowej. Przy okazji zawodniczka Szydło zdobyła się na szczere wyznanie, komunikując, że chętnie jeździ nawet po największych zadupiach, żeby spotykać się z klubami kibiców, którzy wszędzie zwierzają się jej z najgłębszych trosk o grę reprezentacji. Na takie dictum Beaty broniąca zaciekle swojej pozycji w drużynie Ewa Kopacz zauważa, że jej ewentualna następczyni chciałaby grać w reprezentacji mającej charakter wyznaniowy, podczas gdy ją akurat bardziej pociąga wyzwanie niż wyznanie. No i masz babo placek! Która z tych dwu kandydatek zyska lepszą ocenę ze strony selekcjonerów? Beata jest zdania, że – niczym Paryż przed laty – drużyna narodowa warta jest mszy, a do każdego meczu należy podchodzić jak do wyprawy krzyżowej. Ewa natomiast sądzi, że niekoniecznie. W tej sytuacji doprawdy już nie wiadomo, kogo się dla dobra drużyny poświęci, a kogo prześwięci. Wiadomo jednak, że główne kryterium selekcji będzie się stosować przed każdym meczem: kto się nie przeżegna, tego się pożegna.

Gusta selekcjonerów nie są jednakowe, a tu jak na złość nadchodzi trudny okres, w którym robienie dobrej miny do złej gry na pewno nie wystarczy. Przede wszystkim rodzi się pytanie, w jakim systemie drużyna ma być ustawiona. Kiedyś – obok systemu WM – stosowało się system PZPR, zamieniony potem na NSZZ, AWS i parę innych. Teraz wybiera się na ogół jedno z dwu ustawień (ustawek?): albo PiS, albo PO. Choć zdaniem niektórych można to porównać do wyboru pomiędzy dżumą a cholerą, inaczej grać dziś podobno się nie da. W praktyce ma być zastosowany system mieszany, czyli do PO albo PiS dołoży się jakąś nowinkę. Dalsze ustawianie graczy w systemie mieszanym PO – PSL za bardzo się już nie sprawdza, bo to tylko destrukcyjne catenaccio – jak twierdzą eksperci. A reprezentacji bardzo przydałaby się umiejętność przechodzenia do ofensywy, zwłaszcza lewym skrzydłem. Na tej pozycji wciąż niewykorzystany pozostaje chociażby Andrzej Celiński, który od 35 lat utrzymuje się w wysokiej formie, ale jakoś nie ma szczęścia u selekcjonerów.

Na szczęście rasowych prawoskrzydłowych mamy pod dostatkiem.  Cieszy to, że po dłuższej chorobie zdołał stanąć na nogach Artur Górski i jest od pewnego czasu do dyspozycji, chociaż o miejsce w reprezentacji przyjdzie mu zapewne rywalizować z Jarosławem Gowinem. Aktualną formę tego drugiego ciężko ocenić, ponieważ ostatnio zmienia on kluby jak rękawiczki. Na szczęście w bramce sytuacja jest całkowicie jasna: Jan Tomaszewski jest golkiperem nie do zastąpienia, niezależnie od tego, w którym zespole klubowym przychodzi mu grać.

Wróć