Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Lem to przewidział...

25-11-2020 20:50 | Autor: Tadeusz Porębski
Nad Polską zawisło największe niebezpieczeństwo od 1939 r. Znów chcą nam odebrać suwerenność uderzając jednocześnie w narodową tożsamość. Kto jest podstępnym wrogiem? Niemcy – któż by inny. Od wieków nas nękają, a to Krzyżacy, a to elektorscy Prusacy, a to hitlerowcy. Ale znalazł się wreszcie rząd, który potrafi potraktować podstępnego wroga żelazną pięścią i pokazać mu, gdzie raki zimują. Ta żelazna pięść to weto zapowiedziane przez naszego premiera, który nie boi się Niemca i w ogóle nikogo na świecie. Kanclerska głowa, mąż stanu po prostu. To weto, to ono jest przeciwko uzależnieniu wypłat z Unii Europejskiej od stanu praworządności w krajach członkowskich.

Hola, hola, nie będą biurokraci z Brukseli walić po głowie Polaków i Polski propagandową pałką. „Dobrze znamy z czasów PZPR, z czasów komunistycznych użycie tych pałek propagandowych” – zadał bobu amatorom naszej suwerenności pan premier Mateusz Morawiecki w swoim sejmowym wystąpieniu. Zniewolić by nas chcieli, naszą ziemię wykupić, rządzić u nas, wprowadzić te swoje lewackie, łajdackie prawa i obyczaje – bez Kościoła, bez Boga, bez patriotyzmu, za to z pedalskimi flagami w dłoniach. Niedoczekanie.

Taka mniej więcej jest retoryka partyjnych czynowników z tak zwanej zjednoczonej prawicy, jak również polskiego rządu – „Boso, ale w ostrogach”, „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. Należy dodać, że jesteśmy obok Węgier jedynym członkiem UE, który boi się powiązania wypłat z unijnych funduszy z przestrzeganiem prawa i praworządności w państwie. Reszta naszych partnerów z UE, czyli 25 krajów nie obawia się takiego powiązania. Co bardzo istotne, nie obawiają się tego rządy państw wchodzących kiedyś w skład tzw. bloku sowieckiego, czyli Estonia, Łotwa, Litwa, Słowacja, Czechy, Rumunia czy Bułgaria, choć są mniejsze od Polski. Dlaczego rządy 25 państw nie obawiają się utraty suwerenności, a Polska i Węgry, gdzie obywatelom sukcesywnie dokręca się śrubę, podnoszą larum?

To pytanie powinno być zadawane każdemu politykowi tzw. zjednoczonej prawicy, występującemu w niezależnych mediach. Niestety, pada ono bardzo rzadko.

Od gości zapraszanych do telewizyjnych studiów, coraz częściej kontestujących naszą przynależność do UE, bądź wręcz sugerujących wyjście Polski ze wspólnoty, nie wymaga się także udzielenia odpowiedzi na inne, równie ważne pytanie. Czy osoby o poglądach antyunijnych marzą o powrocie do przeszłości, czyli dziadowaniu pod ambasadami z wnioskami o wydanie wizy, kiedy chce się zobaczyć kawałek świata oraz o wprowadzeniu ceł na towary importowane i eksportowane? Czynownicy czujnie nie wspominają o ponad 163 miliardach euro, które do połowy 2019 r. Polska dostała z UE. W tym samym czasie do unijnego budżetu wpłaciliśmy 53 miliardy, co oznacza, że dzięki członkostwu w UE wzbogaciliśmy się o 110 mld euro, czyli około pół biliona złotych. Bilans jest dla nas korzystny, ponieważ mamy w UE status beneficjenta, a nie płatnika netto, jak zamożne kraje zachodniej Europy.

Płatnicy netto mają prawo do kontrolowania przepływu wspólnych pieniędzy, m.in. do kas członków – beneficjentów. Mają też prawo do uzależnienia transferu od stanu praworządności w państwie, które jest beneficjentem unijnych środków. Chodzi o to, by europejska demokracja nie finansowała rządów nieprzestrzegających unijnych wartości, takich jak niezależność sądów, publicznych mediów i organów ścigania. Tak zwanej zjednoczonej prawicy należy nieustannie przypominać, że zgodę na przestrzeganie tych wartości oraz unijnych reguł wyraził w imieniu Polaków i polskiego parlamentu nie kto inny, jak prezydent Lech Kaczyński, podpisując w październiku 2009 r. Traktat Lizboński. Gwoli przypomnienia, także naszym Czytelnikom, przytoczę kilka zapisów Traktatu: „Prawo przyjęte przez Unię ma pierwszeństwo przed prawem państw członkowskich”, „Wszystkie organy państw członkowskich są zobowiązane dostosować prawo krajowe do prawa Unii Europejskiej”, „Jeśli zachodzi kolizja prawa krajowego z prawem Unii, to prawo Unii stosuje się bezpośrednio”.

Z własnej i nieprzymuszonej woli zdecydowaliśmy się przystąpić do wspólnoty europejskiej, m.in. po to, by po pięciu dekadach komuny i izolacji, które uczyniły Polaków dziadami Europy, na powrót uzyskać status pełnoprawnych Europejczyków. I tak się stało. Nie musimy już żebrać u władzy o wydanie paszportu, a w ambasadach obcych państw o wydanie wizy na 3 miesiące, nie musimy robić na Zachodzie za parobków i pracować „na czarno”, stać nas na podróże do dalekich krajów. Nasza młodzież może bez przeszkód studiować na najlepszych europejskich uczelniach. Ale wspólnota to także obowiązek przestrzegania zasad ustalonych przez większość. Według dynamicznej teorii wspólnoty jest to ekskluzywna zbiorowość ludzka, którą łączy jakaś trwała więź, także duchowa. I faktycznie, Unia Europejska ma w sobie pierwiastek ekskluzywności, bo dla ponad połowy świata kojarzy się z Edenem, biblijnym rajem stworzonym przez Boga dla pierwszych ludzi. Stąd szturm na UE milionów ludzi z różnych zakątków świata.

Tymczasem grupa polityków trapionych przez fobie i własne ambicje nie chce poddać się „dyktatowi” Brukseli, który żadnym dyktatem nie jest. Rzekomy dyktat to wyłącznie próba wyegzekwowania od Polski poszanowania zapisów Traktatu Lizbońskiego, który przecież ratyfikowaliśmy. Zapisy te nie są w Polsce przestrzegane, czego dowodem jest zdemolowanie sądownictwa oraz upolitycznienie organów ścigania i publicznych mediów. Rząd tzw. zjednoczonej prawicy wetuje więc unijny projekt z obawy o ewentualne konsekwencje finansowe. Swoje weto tradycyjnie podlewa coraz cięższym do strawienia patriotycznym sosem, bredząc o rzekomym zagrożeniu naszej suwerenności, a nawet państwowości. Pisałem w poprzednim felietonie, że stawiam butlę markowego koniaku przeciwko flaszce „jagodzianki”, iż cwany premier Węgier szybko dogada się z UE i pozostaniemy jako te wioskowe głupki na pośmiewisko Europy. Chyba przeczucie mnie nie myliło, bo ostatnio stanowisko Węgier stało się dziwnie elastyczne.

Viktor Orbán, cokolwiek o nim powiedzieć, to Europejczyk pełną gębą, który w Brukseli czuje się jak u siebie w domu – tego poklepie po plecach, innemu rzuci komplement, nie obraża się, nie pajacuje i do końca nie domyka furtki do negocjacji. To pierwszorzędny negocjator, polityk przewidywalny i choć Bruksela często gani go za uprawianie w swoim kraju zawoalowanego zamordyzmu, to jednak zarzuty po jakimś czasie przysychają i Orbán znów na Węgrzech robi swoje. W odróżnieniu od przewodniczącego partii Fidesz, prezes partii Prawo i Sprawiedliwość nie jest wzorem Europejczyka. Nie wyjeżdża poza granice kraju, ponieważ źle czuje się na salonach. Woli samotność w towarzystwie kocicy Fiony i kocura Czarusia. Jest bezżenny, bezdzietny, niepijący, nie posiada stałej partnerki, ponoć nie ma też konta bankowego, w co nie bardzo wierzę. Ponoć nie toleruje sprzeciwu, ubiera się siermiężnie, lubi grillowane mięsiwo, schaboszczaka z kapustą, jajecznicę i naleśniki, ale bez wkładu. Nie można dziwić się, że tego typu człowiek, tkwiący we własnym kokonie, nie utożsamia się z UE.

Prezes i jego dwór trapią fobie o spisku Brukseli przeciwko Polsce i rzekomym knowaniom w celu ograniczenia nam bądź odebrania niepodległości. Ci ludzie chcieliby rządzić na wzór białoruski – pałką, strachem i prowokacją. Dokonali podziału Polaków na dobrych, czyli popierających PiS i jego silne związki z katolickim klerem, i tych złych – środowisko LGBT, laicką lewicę, sejmową opozycję „mającą krew na rękach” oraz miliony innych „zdrajców”, sprzeciwiających się ideologii podziału społeczeństwa prezentowanej przez PiS. Tego rodzaju retorykę o tych dobrych i tych złych do odstrzału (LGBT to nie ludzie) należy nazwać po imieniu – to otwieranie drzwi dla faszyzmu. Stanisław Lem, zmarły w 2006 r. znany na całym świecie pisarz gatunku science fiction, powiedział po wejściu Polski do UE: „Wkrótce Europa przekona się, i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy oraz historyczne bóle fantomowe”. I tym razem ten genialny futurolog bezbłędnie przewidział przyszłość.

Wróć