Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Legislacyjni inkwizytorzy katem wyścigów?

28-02-2024 20:28 | Autor: Tadeusz Porębski
Zamiast na wyścigach konnych zarabiać, jak to jest w wielu krajach, kombinujemy niczym – nomen omen – koń pod górę, jak je utrzymywać przy życiu. To takie nasze, polskie… Patologie widać na każdym kroku – w zarządzaniu wyścigami, w legislacji, jak również w decyzjach personalnych. Od czasów niezapomnianych Leszka Gniazdowskiego i Andrzeja Ryńcy, wieloletnich dyrektorów Państwowych Torów Wyścigów Konnych, oglądamy na polskich torach wyścigowych amatorszczyznę i korowód nieudaczników, o zgrozo – często niechętnych wyścigom konnym. Obecny prezes Polskiego Klubu Wyścigów Konnych (polski jockey club) dał wyraz swojej niechęci do wyścigów podczas zeszłorocznego bicia piany we Wrocławiu pod hasłem „Przyszłość wyścigów konnych”. Ponarzekali i sobie poszli. Ostatnio wiceprzewodniczący Rady PKWK nazwał w Senacie polskie wyścigi konne „trupem, który powinien zostać odłączony od respiratora”.

Dyrektor oddziału Służewiec – Wyścigi Konne Totalizatora Sportowego, który organizuje gonitwy na Służewcu, pełni jednocześnie funkcję prezesa spółki „Traf” – podmiotu przyjmującego zakłady wzajemne, zawierane na torach w Warszawie, we Wrocławiu i latem w Sopocie. Przez kilka lat nikt jakoś nie dostrzegał, że jest to klasyczny konflikt interesów, jak również kompetencyjny.

Tu należy zatrzymać się na dłużej. Spółka „Traf” należy do Grupy Kapitałowej TS, więc służewiecki oddział i ”Traf” podlegają zarządowi TS, tworząc zamknięty trójkąt, w którym przepływają państwowe pieniądze. Będąc zatem dyrektorem oddziału TS i jednocześnie prezesem „Traf”, siedzi się na dwóch stołkach, można pobierać z kasy spółki dwie miesięczne pensje za dyrektorowanie i prezesowanie, samemu ze sobą korespondować, samemu ze sobą podpisywać faktury, jeździć dwoma służbowymi pojazdami, bo należą się one i dyrektorowi, i prezesowi, jak również mieć po dwa służbowe telefony, iPhone'y, tablety oraz laptopy. Kiedy w minioną środę minister aktywów państwowych powołał nową Radę Nadzorczą w TS, pozwoliłem sobie poinformować przewodniczącego o kilku tego rodzaju patologiach w spółce, tolerowanych przez poprzedni zarząd. Mam nadzieję, że nowym dyrektorem Służewca zostanie osoba kompetentna, empatyczna, potrafiąca rozmawiać ze środowiskiem i zarządzać zabytkowym obiektem w taki sposób, by zarabiać pieniądze dla spółki na wynajmie części toru pod eventy, konferencje i koncerty, ale jednocześnie nie zapominać, że suwerenami na Służewcu są wyścigi konne, właściciele koni, trenerzy, a przede wszystkim gracze, będący solą każdego wyścigowego toru.

Obowiązująca w Polsce od 2010 r. ustawa hazardowa została wprowadzona pośpiesznie, bez konsultacji społecznych, branżowych i bez należytych notyfikacji Unii Europejskiej. Znacznie ograniczyła dostęp do gier hazardowych, co natychmiast odbiło się czkawką, bo setki tysięcy ludzi zaprzestały gry przez Internet w zagranicznych firmach bukmacherskich. Jak to w Polsce bywa, wylano dziecko z kąpielą i polski rynek gier hazardowych, a przede wszystkim zakładów wzajemnych, zszedł na dziady. Nie mogło być inaczej, skoro wprowadzono bardzo wysokie podatki dla firm hazardowych oraz graczy – 12 proc. od obrotu (nie zysku!) dla zakładów bukmacherskich, 25 proc. od wygranej w turnieju pokerowym, 50 proc. od wygranej na automacie. Ponadto wprowadzono całkowity zakaz reklamy gier hazardowych, zakaz obstawiania w Internecie u bukmacherów nieposiadających licencji oraz drakońskie kary pieniężne za łamanie zapisów ustawy. Zagraniczni internetowi bukmacherzy nie zdecydowali się na zakup licencji i opłatę 12-procentowego podatku od gier od każdego zawartego na ich stronie zakładu bukmacherskiego, więc pule zakładów zawieranych na Służewcu zaczęły ostro pikować w dół, a dzisiaj ich wysokość może tylko śmieszyć. Na wrocławskich Partynicach jest jeszcze śmieszniej. I tu leży pies pogrzebany.

Sklecając na chybcika ustawę hazardową, sejmowi inkwizytorzy wszystko wrzucili do jednego wora. Oficjalnym celem ustawy miała być ochrona społeczeństwa przed zgubnym wpływem hazardu. Szkoda, że dobroczyńcy nie wykazali takiej troski w eliminowaniu dużo większych zagrożeń. Z powodu nadużywania alkoholu rocznie umiera ponad 20 tysięcy Polaków, mniej więcej tyle samo palaczy idzie do piachu. Natomiast z powodu uzależnienia od hazardu średnio umierają 3 osoby rocznie. Inkwizytorzy w ogóle nie wzięli pod uwagę, że hazard dzieli się na twardy i miękki. Wyścigi konne nie są typowym twardym hazardem, jak na przykład ruletka czy automaty, bardziej grą wiedzy. Owszem, obstawia się gonitwy w totalizatorze, ale nie ślepo, jak na rulecie bądź przy automacie, gdzie decyduje los. Koński zakład wzajemny to rywalizacja i próba dzielności koni. Obstawianie gonitw zawsze poprzedzone jest analizą programu wyścigowego, wywiadem w stajni o formie konia oraz eksterierem uczestników gonitwy prezentowanych na padoku. Wyścigi konne to królewska dyscyplina sportu – od pałacu Buckingham, po pałace Arabii Saudyjskiej, Kataru i królewskie stajnie Jordanii. Dodając do siebie nieudaczników robiących za „promotorów” wyścigów w Polsce i kompletnie pozbawionych wyobraźni oraz fachowej wiedzy sejmowych legislatorów, mamy na polskich torach to, co mamy – brud, smród, nędzę i ubóstwo, a państwo zamiast zarabiać traci.

Budżet państwa może zarabiać na zakładach wzajemnych górę pieniędzy, bez obaw o zdrowie psychiczne graczy. Historia świata dowodzi, że zakazy przynoszą odwrotny efekt. Co zatem możemy zrobić zgodnie z prawem dla polskich wyścigów konnych? Czynnik ludzki to jedno. Czy mamy w Polsce menedżerów od zarządzania i specjalistów od końskiego totalizatora? Oczywiście, że mamy. Nie potrzeba ich daleko szukać, ci ostatni pracują w strukturach Totalizatora Sportowego i należy ich po prostu dostrzec. Co dalej? W wywiadzie udzielonym portalowi wyścigowemu Jerzy Engel twierdzi, że wystarczy wyjąć wyścigi konne z ustawy hazardowej, by nad Służewcem zaświeciło słońce. A Jurek Engel to poważny gość, były selekcjoner narodowej kadry futbolistów, obecnie znany komentator telewizyjny. Uważam, że jego teza wytycza słuszny kierunek, ale nie ma szans na skonsumowanie w całości. Jakby bowiem wyścigów konnych nie nazywać, one były, są i będą formą hazardu, tyle że miękkiego. Dlatego nie da się ich, ot tak po prostu, wyjąć z ustawy o hazardzie. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, uniemożliwią to przepisy unijne.

Ale można podejść do zagadnienia z innej strony, gdzie unijne przepisy wręcz zachęcają do ich zastosowania. Na wzór Francji, Szwecji, a ostatnio małych Węgier zredukujmy mordercze podatki dla firm hazardowych, które odstraszają zagranicznych internetowych bukmacherów od zakupu licencji na polski rynek. Zezwólmy na włączenie zakładów wzajemnych, zawieranych na terenie kraju, do sieci europejskiej, wprowadzając jednakowoż obowiązkowy odpis od każdej puli minimum 4 proc. dla organizacji państwowych (PKWK), z przeznaczeniem na wsparcie rodzimej hodowli koni wyścigowych. To podniosłoby wysokość pul w zakładach wzajemnych końskiego totalizatora zawieranych na terenie Polski do nawet kilkuset tysięcy złotych i pozwoliło wyjść z impasu polskim hodowcom, zaś właścicieli zachęciło do zakupu koni hodowli krajowej, a nie tylko za granicą.

Dobry grosz zarobiłby także organizator gonitw. To da się zrobić, potrzebna jest jednak wola plus inicjatywa skierowana do ministrów rolnictwa oraz finansów. Inicjatywa powinna wyjść z gabinetów prezesa PKWK i członka zarządu TS nadzorującego oddział spółki Służewiec, natomiast wola zależy od środowiska wyścigowego. Tu widzę wiodącą rolę dla Jurka Engela, szanowanego przez środowisko właściciela koni wyścigowych i prezesa stowarzyszenia Turf Club na Służewcu. To on ma największe szanse na stworzenie szerokiego frontu, którego oddech będą czuć na plecach decydenci z PKWK i TS.

Głosem wyścigów konnych w Sejmie jest poseł Michał Szczerba, przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Wyścigów Konnych i Jeździectwa. To znakomity parlamentarzysta, którego od lat promujemy w „Passie” z uwagi na jego pracowitość, skuteczność, jak również kulturę osobistą. Obecnie jest posłem wpływowym i mocno zapracowanym, m. in. przewodniczy sejmowej komisji śledczej ds. afery wizowej, ale w rozmowie ze mną potwierdził, że nadal chce być głosem wyścigów konnych w parlamencie. Można więc będzie prosić go o wsparcie w dążeniu do znowelizowania fatalnej ustawy hazardowej, co pozwoliłoby wyciągnąć wyścigi konne w Polsce z wieloletniej niszy.

Wróć