Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Lance do boju, szable w dłoń...

19-08-2020 21:47 | Autor: Mirosław Miroński
Sto lat to w życiu pojedynczego człowieka dużo, ale w życiu narodu, czy państwa, to zaledwie chwila. Właśnie mija sto lat od wydarzeń, które zaważyły na naszym losie. Od wydarzeń, które sprawiły, że historia nowo odrodzonej Rzeczypospolitej potoczyła się tak właśnie, a nie inaczej, a nawała bolszewicka, zalewająca nasz kraj, nie zakończyła przedwcześnie jego istnienia. Czerwone hordy nie przeszły „po trupie białej Polski” dalej, na zachód, jak miało to być zgodnie z sowiecką doktryną wojenną.

Radziecki dowódca – marszałek Związku Radzieckiego Michaił Nikołajewicz Tuchaczewski – tak zachęcał czerwonoarmistów do walki z Polakami:

„Bohaterscy żołnierze Armii Czerwonej! Nadszedł czas rozrachunku. Armia Czerwonego Sztandaru oraz armia drapieżnego Białego Orła stanęły naprzeciw siebie przed bojem na śmierć i życie. Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na zachód!”.

Przez lata okupacji w całym bloku sowieckim podbite narody doświadczały tego szczęścia przyniesionego na bagnetach. Jeśli dziś komuś brakuje wyobraźni, jak ono wyglądało, niech spojrzy za naszą wschodnią granicę, do Korei Północnej i wszędzie tam, gdzie to szczęście stało się udziałem tamtejszych społeczeństw. Bieda, zniewolenie i terror stały się tam nieodłącznym elementem owego szczęścia. Wszędzie tam istnieje wąska grupa czerpiących korzyści z tego stanu rzeczy i całe rzesze pomniejszych sługusów, bez których utrzymanie jakiegokolwiek społeczeństwa pragnącego wolności w ryzach nie byłoby możliwe.

W czasach PRL krążył dowcip o komunizmie. Wiadomo, że komunizm służy człowiekowi i ktoś nawet widział tego człowieka. Nie trudno się domyślić kim był ów wybraniec losu, czy też partii i jaką funkcję pełnił w komunistycznej rzeczywistości.

Dowcip, jak dowcip, ale oddaje dość trafnie sedno sprawy. Wszędzie tam, gdzie pojawiały się komunistyczne rządy, pojawiał się zamordyzm i zapaść gospodarcza powodująca zubożenie obywateli. Tak wygląda praktyka, wbrew szczytnym ideałom głoszonym przez oficjalną propagandę. Oczywiście, w różnych krajach komunizm przyjmował różne oblicza, bardziej lub mniej zawoalowane. Zawsze jednak prowadził do zniewolenia jednostki. Przykład chiński nie jest tu wcale wyjątkiem, chociaż w Kraju Środka samą doktrynę nieco złagodzono, a w jej miejsce wprowadzono nieco zasad wolnorynkowych, co stwarza pozory normalności.

Wróćmy jednak do setnej rocznicy Bitwy Warszawskiej. Warto wspomnieć, że samo określenie „bitwa” to nazwa w pewnym sensie symboliczna. Faktycznie bitwa nie toczyła się w samej Warszawie, a na jej przedpolach. Należałoby mówić raczej o kampanii antybolszewickiej 13–25 sierpnia 1920 roku. Nazwa - Bitwa Warszawska zdążyła się jednak utrwalić w świadomości Polaków obok równie często używanego określenia – Cud nad Wisłą. Twórcą tego sformułowania był Stanisław Stroński, który odniósł się do sytuacji Francji w czasie I Wojny Światowej. Francuzom udało się odeprzeć nacierające na Paryż wojska niemieckie. To wydarzenie nazwano cudem nad Marną.

Cud nad Wisłą stał się chętnie używanym określeniem zwłaszcza wśród przeciwników Piłsudskiego, odbierał mu bowiem część chwały za udaną kampanię i przypisywał jej powodzenie boskiej ingerencji. Co ciekawe, określenie Cud nad Wisłą podchwycił Kościół, który był raczej niechętny marszałkowi, połączył też dzień przełomu w kampanii, by 16 sierpnia powiązać go z obchodzonym 15 sierpnia świętem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej.

Niezależnie, czy komentatorzy zdarzeń sprzed stu lat nazwą odparcie bolszewików udaną kampanią, Bitwą Warszawską, czy Cudem nad Wisłą – jedno nie ulega wątpliwości. Polacy odnieśli wielkie zwycięstwo. I choć późniejsza historia potoczyła się dla nas tragicznie, nasi przodkowie pokazali, że są zdolni w obliczu zagrożenia do wielkich rzeczy. Potrafili powołać pod broń niemal milion gotowych do bezwzględnej walki ludzi i zorganizować skuteczną obronę. Już samo to zasługuje na podziw. Obronili niepodległość, mimo że państwo dopiero odradzało się po rozbiorach. Zadaje to kłam krzywdzącej, rozpowszechnianej opinii, że Polacy nie potrafią się zorganizować. Kiedy trzeba, stają gotowi bronić swych wartości.

Żurawiejki, czy też kuplety, jak ten: „Lance do boju, szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń!”, dodawały im odwagi. Pogonili bolszewika z naszej ziemi. Chwała im za to.

Wróć