Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kwadratura rowerowego koła

23-05-2018 22:04 | Autor: Bogusław Lasocki
Informacja z 5 kwietnia 2018 r. o wypadku na drodze dla rowerów prowadzącej wzdłuż al. KEN rozeszła się szerokim echem wśród ursynowian. Jak donosiły media nie tylko lokalne, ale również o zasięgu ogólnopolskim, do kolizji cyklistów doszło ok. godziny 18 na wysokości ul. Jeżewskiego. Jadący z przeciwnej strony rowery z nieznanych przyczyn zderzyły się, w wyniku czego jeden z rowerzystów stracił przytomność. Przybyła karetka zabrała go do szpitala.

Jeszcze do niedawna wśród informacji o wypadkach komunikacyjnych z udziałem rowerów dominowały przekazy o potrąceniach rowerzystów przez samochody osobowe. Jednak powiększająca się liczba eksploatowanych jednośladów i rosnące natężenie ruchu na drogach rowerowych przyczyniły się do zwiększenia możliwości kolizji pomiędzy rowerami lub rowerów i pieszych.

Rośnie liczba wypadków rowerowych

Przegląd doniesień internetowych ilustruje nasilanie się tego zjawiska. W samym tylko kwietniu 2018 r. miało miejsce kilka spektakularnych kolizji rowerowych, skutkujących często poważnymi obrażeniami – złamaniem palców, rąk, kości twarzoczaszki, zranieniami. Przegląd z portali internetowych wskazuje niepokojący obraz sytuacji:

- 28 kwietnia 2018, Lublin – czołowe zderzenie na drodze dla rowerzystów – nie pędzili, ale i nie widzieli się; efekt: obrażenia ciała, niezbędna interwencja medyczna;

- 24 kwietnia 2018, Olsztyn – zderzenie czołowe na ddr – rowerzysta doznał urazu szczęki, kobieta ogólnie w stanie ciężkim, obydwoje trafili do szpitala;

- 18 kwietnia 2018, Jastrzębie Zdrój – zderzenie czołowe, na wąskim chodniku przy nadmiernej prędkości nie mieli szans, by się wyminąć, na szczęście obyło się bez obrażeń, ale zniszczone rowery;

- 5 kwietnia 2018, Ursynów – zderzenie czołowe na ddr, ciężko ranny rowerzysta trafił do szpitala;

- 9 sierpnia 2017, Olsztyn – czołówka na ddr, sprawczyni z ranami ciętymi nogi i poszkodowana ze złamanym palcem trafiły do szpitala;

- 31 maja 2017, Ostrołęka – zderzenie na ddr, sprawca zjechał na lewy pas, poszkodowana z urazem ręki trafiła do szpitala;

- 30 grudnia 2016, Łódź – zderzenie czołowe przy wjeździe na ddr, poszkodowany doznał pęknięcia łąkotki;

- 22 czerwca 2015, Warszawa – czołówka na ddr, w wyniku zderzenia potrącony rowerzysta wpadł pod autobus...

Tylko część kolizji rowerowych jest rejestrowana

Kolizje rowerowe są rejestrowane tylko wyjątkowo – policja jest wzywana zazwyczaj wtedy, gdy są ciężko ranni. – Na moją koleżankę wpadł taki rozpędzony rowerzysta – pisze Katarzyna na forum fb „Mieszkańcy Ursynowa”. – Wstał, otrzepał się, stwierdził "bywa" i pojechał. Ona z rozwaloną nogą dojść do domu nie mogła. Burak, nie rowerzysta, sorry...

Natomiast Karolina na forum fb „Obywatele Ursynowa” pisze: – Przytaczam sytuacje ze spaceru wzdłuż Rosoła na wysokości Lasku Brzozowego i Belgradzkiej. Rowerzyści wyprzedzali się wjeżdżając na chodnik. Pilnowałam córki jak zawsze, ale trzeba ć debilem, żeby tak się zachowywać widząc ludzi idących chodnikiem.

W przypadku stłuczek samochodowych jest inaczej. Dla ułatwienia realizacji ubezpieczeń dużo wygodniej niż samym oświadczeniem sprawcy (które później może odwołać) jest posłużenie się oględzinami i protokołem policyjnym. Natomiast w przypadku potrąceń pieszych przez cyklistów najczęściej nie ma strat wymiernych finansowo, a skutki są stosunkowo mało dotkliwe – ktoś się przewróci, są jakieś siniaki, otarcia, rowerzysta odjedzie, czasem rzuci ciężkim słowem na „do widzenia” i po problemie.

Nie demonizujmy jednak cyklistów. Sprawcy wypadków, zresztą jak i w przypadku kierowców lub pieszych, stanowią tylko małą grupę wśród poprawnie zachowujących się użytkowników. Jednak to właśnie te małe grupki są źródłem spektakularnych problemów. Świetną ilustracją jest zachowanie użytkowników na drodze wzdłuż ul. Rosoła na południe od Ciszewskiego. Na długich odcinkach droga dla rowerów sąsiaduje bezpośrednio z drogą dla pieszych. I dzieje się tam dużo.

Rowerzyści jeżdżą na ogól swoim ddr, ale wcale nierzadko, zwłaszcza gdy są w grupie, zajmują całą szerokość z drogą dla pieszych włącznie. Przez jezdnie (Gandhi, Belgradzką) przejeżdżają zwykle również ddr-em, ale sporo cyklistów korzysta również z zebr, czyli przejścia dla pieszych, w myśl zasady – skoro jest, to czemu nie skorzystać. Dojazdy ddr do tych jezdni są wytyczone w bardzo karkołomny sposób, na kształt esów-floresów, no więc większość rowerzystów ścina skrótem zawiłą drogę.

A piesi, jak to piesi, zazwyczaj chodzą jak im wygodnie. Czy ddr, czy ich prawidłowa droga, to często kwestia przypadku. Przecież chodnik jest od trawnika do trawnika, a rowerzysta niech sobie uważa.

Natomiast największą bodaj plagę na ddr stanowią pseudo-piesi czy różnej maści użytkownicy deskorolek, rolek bez desek, hulajnóg elektrycznych, czasem klasycznych. Faktem jest, że są w trudnej sytuacji. Nie poruszają się na nogach, więc nie dla nich drogi dla pieszych.

Czy rowerzyści jeżdżą zbyt szybko?

Na pewno konieczne jest przestrzeganie przepisów PoRD. Ale również zasad kultury i współżycia użytkowników dróg. To jednak walka na dłużej, pokolenia nie potrafiły rozwiązać tych problemów. Więc od czego zacząć? Gdy zarządcy dróg nie mogli dać sobie rady z niesfornymi pieszymi przechodzącymi w dowolnych miejscach przez ul. Puławską od Pyr w kierunku Piaseczna, sporo lat temu wprowadzili na tej arterii wylotowej ograniczenie prędkości. Radykałowie komunikacyjni wymyślili sobie również tzw. „uspokojenie ruchu” pod pretekstem poprawy bezpieczeństwa pieszych na niektórych ulicach Ursynowa (np. Cynamonowa, Dereniowa). Kierunki rozwiązań mamy więc wskazane. Zatem jak szybko jeżdżą rowerzyści, rolkarze, e-hulajnogi? Na pewno szybciej niż chodzą piesi. Czyli to oni stwarzają zagrożenie dla pieszych.

Badanie prędkości rowerzystów na wydzielonych drogach rowerowych w 2017 r. w Warszawie zrealizował Instytut Naukowo - Wydawniczy "Spatium" i opublikował w miesięczniku "Autobusy - Technika, Eksploatacja, Systemy Transportowe" nr 12 z 2017 r. Kontrolę przeprowadzono w 12 lokalizacjach na reprezentacyjnych próbach liczących od 50 do 100 pomiarów, przedstawiając m. in. osiągane przez rowerzystów prędkości maksymalne i minimalne. Największą prędkość rowerzysty zarejestrowano na ulicach: Tamka – 53,9 km/h, Sikorskiego – 43,6 km/h, al. Ujazdowskich – 40,5 km/h, Wybrzeżu Szczecińskim – 37,0 km/h i Andersa – 36,0 km/h. Ciekawostkę stanowią prędkości minimalne, które poniżej 10 km/h zarejestrowano aż w 6 lokalizacjach. Przeczy to stanowisku niektórycyh dyskutantów na forum fb "Obywatele Ursynowa" twierdzących, że z tak niewielką prędkością w ogóle nie da się jeździć.

Świat myśli o ograniczeniu prędkości rowerzystów

Swoistymi matecznikami cyklistów w Europie są niewątpliwie takie kraje jak Dania, Holandia czy Szwecja. Liczne drogi dla rowerów, zdyscyplinowani użytkownicy – pomimo bardzo dużej ilości rowerów, zarówno cykliści jak i piesi, przestrzeganie przepisów – to wszystko przyczynia się do harmonijnego rozwoju komunikacji rowerowej. Jednak zarówno w Europie, jak i na świecie, pojawiają się coraz liczniejsze głosy, a nawet działania, zmierzające do wprowadzenia szerszych ograniczeń prędkości rowerów.

We wnioskach badawczych z 2016, r. dotyczących wypracowania europejskiej strategii rowerowej (www.cyclingstrategy.eu) z 2016 r., znalazł się postulat o ograniczeniu prędkości do 30 km/h w zatłoczonych obszarach miejskich. W dokumencie "Mobility and Transport Road Safety" (https://ec.europa.eu) wśród środków bezpieczeństwa wymienia się ograniczenie prędkości do 30 km/h oraz oddzielenie rowerzystów od komunikacji ulicznej. W Holandii wprowadzono w obszarach miejskich ograniczenie do 30 km/h na drogach dojazdowych. Natomiast w Niemczech obowiązuje ograniczenie prędkości rowerów na skrzyżowaniach do 10 km/h (http://bicyclegermany.com).

Jako przykład spoza Europy można wymienić rozwiązania zaakceptowane przez rząd w Singapurze w 2016 r. Na drogach dla pieszych prędkość rowerów została ograniczona do 15 km/h, natomiast na drogach rowerowych do 25 km/h.

Czy może w Polsce również?

Jak do tej pory w Polsce tylko samorząd sopocki wykazał się dbałością w poszukiwaniu rozwiązań poprawiających bezpieczeństwo pieszych na drogach sąsiadujących bezpośrednio z drogami dla rowerów. Już w 2012 r. na kilku odcinkach dróg nadmorskich (łącznie ok. 1 km) wprowadzono ograniczenie prędkości rowerów do 10 km/h. Pomysł wzbudził wiele sprzeciwów i dyskusji, zwłaszcza w środowisku cyklistów, i jak na razie nie znalazł naśladowców. Jednak od 2012 r. bardzo wiele się zmieniło. Budowa licznych odcinków dróg dla rowerów i szeroka promocja aktywności fizycznej, w tym rowerowej, spowodowały gwałtowny wzrost faktycznie wykorzystywanych rowerów w ośrodkach miejskich. Widać to również na Ursynowie. Jak informuje portal Haloursynów z 5 kwietnia 2018 r. przy okazji newsa o zderzeniu czołowym rowerzystów na ddr, "w porze wieczornej w al. KEN przejeżdża ok. 255 rowerów na godzinę, jednak wielu kierowców jednośladów jedzie po prostu zbyt szybko". Faktycznie, ruch na ursynowskich ddr-ach jest spory. Do tego dochodzi jednak bardzo częste nieprzestrzeganie przepisów, o czym pisałem wcześniej. Jako jedno z rozwiązań w takich przypadkach, w celu uspokojenia ruchu, można wykorzystać właśnie ograniczenie prędkości w miejscach szczególnie niebezpiecznych.

68% głosów za ograniczeniem prędkości rowerów!

Chcąc zapoznać się z opinią internautów, na głównych grupach fb "Mieszkańcy Ursynowa" i "Obywatele Ursynowa" opublikowałem post z pytaniem: "Czy na Ursynowie ograniczyć maksymalną prędkość rowerów na drogach dla rowerów (ddr) sąsiadujących bezpośrednio z chodnikami oraz na ddr dwukierunkowych". No i zaczęło się... Potężna fala hejtu zdominowała ponad 200 otrzymanych komentarzy, przy czym wpisy merytoryczne stanowiły przytłaczającą mniejszość. Większość hejterów stanowili tzw. "ortodoksyjni cykliści", od których dowiedziałem się kilku rozbawiających, nieznanych mi rzeczy o sobie, w tym również o własnej orientacji politycznej. Ale najciekawszy jest w miarę obiektywny wynik głosowania. Otóż na łącznie ok. 100 opinii, tylko 32% stanowiły opinie negatywne, zaś aż 68% stanowiły "lajki" i "serduszka".

Choć wynik jest budujący, jestem daleki od hurraoptymizmu. Nawet akceptacja społeczna ograniczenia prędkości nie rozwiąże masy problemów, które wiążą się z bezpieczną rekreacją rowerową. Oczywiście chciałoby się wybudowania jednokierunkowych ddr po obu stronach ulic, odseparowanych od ciągów pieszych. Jest to jednak obecnie niemożliwe.

Następna sprawa to brak obowiązku posiadania prędkościomierzy rowerowych. Nie jest to jednak argument przesądzający. W sumie w miarę ogarnięty rowerzysta orientuje się, czy jedzie wolno , trochę szybciej niż pieszy, czy normalnie "średnio szybko". Zresztą ograniczenia prędkości już istnieją. Występujące w wielu miejscach "strefy zamieszkania" objęte są ograniczeniem prędkości do 20 km/h, dotyczącym również rowerzystów. Nikt nie troskał się czy biedny cyklista bez szybkościomierza będzie wiedział, czy jedzie 18 km/h (dozwolone) czy też 23 km/h (teoretycznie mandat). I cykliści jakoś z tym żyją.

I jeszcze kwestia egzekwowania ograniczeń. Czyżby kolejny martwy przepis? I tak i nie. Świadomość istnienia ograniczenia prędkości w niebezpiecznych miejscach na pewno wpłynie tonująco na część rowerzystów. Ale część i tak będzie gnała po ddr-ach na maksa, co obserwujemy codziennie również w przypadku aut na ulicach. Szereg razy widziałem policjantów nie reagujących na rowerzystów przejeżdżających po pasach dla pieszych lub chodnikach, przy wymogu w tym miejscu jazdy jezdnią. Czy więc zlikwidować ten przepis? No nie. Przecież coraz więcej ludzi zsiada z rowerów przed zebrą, nauczyli się.

Nasuwa się kolejny wniosek. Przepisy, ograniczenia - można wprowadzić lub zmienić szybko. Niezbędna jest jednak nauka współegzystencji uczestników ruchu drogowego. Żeby piesi nie chodzili ddr-ami, żeby rowerzyści trzymali się swoich dróg i nie meandrowali pomiędzy pieszymi. Jedni nazywają to kulturą współżycia, inni zaś – utopią. Jednak Duńczykom, Holendrom, Szwedom jakoś to się udaje. Więc może nam też się uda?

Wróć