Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kupą, mości panowie, kupą...

09-05-2018 21:46 | Autor: Tadeusz Porębski
Do wyborów samorządowych jeszcze kawał czasu, ale dwóch najpoważniejszych kandydatów do prezydenckiego fotela w stołecznym ratuszu już rozpoczęło kampanię wyborczą. Z ust Rafała Trzaskowskiego (Platforma Obywatelska) i Patryka Jakiego (Zjednoczona Prawica), niczym z rogu obfitości, posypały się pierwsze obietnice.

Kandydaci wymierzyli sobie także pierwsze wyborcze kuksańce. Jaki zarzucił Trzaskowskiemu, że wywodzi się z ekipy skompromitowanej aferą reprywatyzacyjną Hanny Gronkiewicz – Waltz, a jabłko, jak powszechnie wiadomo, daleko od jabłoni nie pada. Z kolei Trzaskowski ugodził Jakiego w bardzo bolesny punkt, podważając jego nie warszawski rodowód i wyśmiewając pierwszy spot wyborczy urzędującego wiceministra, w którym pokazano uroki Pragi, tyle że czeskiej, a nie warszawskiej. To duży obciach dla przybysza z dalekiego Opola, ubiegającego się o prezydenturę w stolicy państwa. Ale obciął się także kandydat PO, który wszedł pomiędzy lud na Stokłosach, a objawił, że rzecz ma się na Kabatach.

W pierwszych słowach swojej kampanii wyborczej Rafał Trzaskowski obiecuje miejsce w publicznym przedszkolu każdemu nowo narodzonemu warszawiakowi. W drugich słowach poprawę sytuacji mieszkaniowej w stolicy, poprzez budowę w ramach programu "Dom dla Ciebie" pierwszych 1500 komunalnych mieszkań. W słowach trzecich zapowiedział uporządkowanie urbanistycznego chaosu, a w czwartych przytulenie do prezydenckiego serca seniorów oraz dbałość o zdrowie naszych pięknych warszawianek. Przy mądrym zarządzaniu miastem każde z tych haseł jest możliwe do zrealizowania, a to dobrze rokuje kandydatowi PO. Jednak i Patryk Jaki, choć trochę został w blokach startowych ze względu na opieszałość Prezesa w oficjalnym namaszczeniu go na kandydata, przedstawił ciekawe i możliwe do spełnienia obietnice. Po pierwsze, wybudowanie w stolicy kolejnych 50 żłobków i przedszkoli. Po drugie, jak najszybsze ukończenie budowy Południowej Obwodnicy Warszawy. Po trzecie, utworzenie miejskiego programu in vitro. Po czwarte, wydanie zgody na zorganizowanie w mieście Parady Równości, "o ile spełnione zostaną warunki formalne".

Dwie ostatnie obietnice zalatują wyborczym lukrem kierowanym pod adresem osób homoseksualnych oraz par nie mogących doczekać się dziecka. Wszak podczas głosowania nad ogólnopolskim projektem in vitro zgłoszonym przez PO Patryk Jaki był przeciw. Ale może tylko dlatego, że był to projekt wrogiej partii, a projektów zgłaszanych przez śmiertelnego wroga, choćby były słuszne i na czasie, ludzie Prezesa nie mają prawa popierać. Tak więc pierwsze koty za płoty, ale wątpliwości pozostają. Mnie osobiście nurtuje to, że żaden z wymienionych kandydatów nie będzie w rządzeniu miastem samodzielny. Każdy z nich podlega bowiem partyjnej centrali, która wystawia, wspiera i finansuje, a potem czegoś w zamian oczekuje. Posłuszeństwa mianowicie. Tak to już jest w systemie wyborczym d`Hondta – lud wybiera, a aparaty partyjne mianują. Z długoletniego doświadczenia wiem, że dopóki nie pojawi się w stolicy charyzmatyczna postać gotowa oprzeć się wpływom z zewnątrz, czyli wpływom różnych central, partyjnych koterii, czy bogatych wpływowych deweloperów, stolica państwa nie będzie miała dobrego gospodarza.

Nic nie mam do partyjnych nominatów, ale od wielu lat w wyborach samorządowych głosuję na kandydatów bezpartyjnych. Odnosi się to tak do wyborów prezydenta Warszawy, jak i wyborów do rady miasta oraz rad dzielnic. Wyjątek czynię dla kandydatów startujących w wyborach samorządowych z list partyjnych, którzy posiadają jedynie rekomendacje danego ugrupowania, ale nie są jego członkami. Mam tu na myśli ludzi z zewnątrz znanych ze swoich dokonań, którzy zdecydowali się cokolwiek zrobić dla Warszawy. Takim przykładem może być zmarły przed dwoma laty Stasiek Wielanek, warszawski bard, znakomity i na wskroś uczciwy facet. Mimo że kandydował z listy partyjnej dostał mój głos. I nie tylko mój, bo został radnym Rady Warszawy.

Jeśli chodzi o prezydenturę Warszawy, mam przekonanie graniczące z pewnością, że gabinet przy Pl. Bankowym obejmie jesienią albo Trzaskowski, albo Jaki. Moje czułki obserwatora monitorującego od ponad ćwierć wieku prace tutejszego samorządu, podpowiadają, że żaden z pozostałych kandydatów nie ma szans. Jan Śpiewak, najbardziej rozpoznawalny działacz społeczny i samorządowy, jest lubiany przez dziennikarzy telewizyjnych, którzy chętnie zapraszają go studia. Potrafi być przekonujący, mówi jasno i zrozumiale nie gubiąc wątku, ale, niestety, jest to tylko, czcza gadanina służąca maksymalnemu wypromowaniu nazwiska i przygotowaniu się do startu w wyborach parlamentarnych w 2020 roku. Jest podobny w swojej wymowie do Piotra Guziała, byłego burmistrza Ursynowa, znanego harcownika, który, owszem, potrafi pięknie przemawiać, ale ogólnie. Nic konkretnego z jego przemówień nie wynika.

Śpiewak usiłuje przypinać do swojej piersi ordery przynależne bohaterowi, który ujawnił aferę reprywatyzacyjną w stolicy. Są to zwykłe przechwałki, bowiem medale za ujawnienie afery należą się kilku upartym dziennikarzom, a najwyższej klasy odznaczenia – redaktorkom Gazety Stołecznej Iwonie Szpali i Małgorzacie Zubik. To po serii ich demaskatorskich publikacji w GS rozpętała się burza. Natomiast rozbicie siatki cwaniaków drenujących rynek stołecznych nieruchomości komunalnych i zarabiających setki milionów na "dzikiej" reprywatyzacji nie jest zasługą Jana Śpiewaka czy innych krzykaczy z tzw. ruchów lokatorskich, lecz efektem zmiany władzy w państwie. Tak więc Śpiewak nie dostanie ode mnie kreski, ponieważ nie zasłużył na moje poparcie.

Mazowiecka Wspólnota Samorządowa przyłączy się do ogólnopolskiego Ruchu Samorządowego BEZPARTYJNI. Kandydatem na prezydenta Warszawy rekomendowanym przez to ugrupowanie ma być Wojciech Kozak, były wiceprezydent i prezydent stolicy związany z nieboszczkami Unią Demokratyczną i Unią Wolności. On również moim zdaniem ma zerowe szanse na prezydenturę, jednak start w wyborach z pozycji kandydata na prezydenta stolicy pozwoli mu wyjść z politycznego cienia. W Warszawie BEZPARTYJNI mogą uszczknąć cokolwiek w dzielnicach, ale jak idzie o Radę Warszawy, to chyba za wysokie progi. Partia Razem odmówiła wejścia w wyborczą koalicję z SLD, który ma startować wspólnie z kilkoma lewicowym kanapami, i to jest gruby polityczny błąd. Razem ma dużo gorsze notowania w sondażach niż Sojusz, więc jako "samotny wilk" nie jest w stanie ugrać zbyt wiele. Natomiast SLD ma szanse mocno zamieszać w Warszawie. Partia wyraźnie zwyżkuje w sondażach, a zapowiedziany start w wyborach Moniki Jaruzelskiej z pewnością napędzi Sojuszowi wiele głosów nie tylko emerytowanych żołnierzy oraz ich rodzin, lecz także kobiet mających lewicowe bądź centrolewicowe poglądy.

Postawa kierownictwa partii Razem jest niezrozumiała. W dzisiejszej konfiguracji wyłącznie jedność może ponownie postawić na nogi zdemolowaną w 2014 r. lewicę. Tymczasem Adrian Zandberg i jego koledzy z kierownictwa partii zachowują się tak, jakby byli w Warszawie suwerenem, a dobry wynik wyborczy sprawą w 100 procentach pewną. Tego rodzaju polityka, polegająca między innymi na izolowaniu się od dysponującego znaną i rozpoznawalną od lat marką SLD, jest drogą prowadzącą donikąd. Podobnie ma się rzecz na Ursynowie. Ugrupowania obywatelskie zanotowały tu od 2010 r. sporo sukcesów i wniknęły do świadomości mieszkańców. Gdyby ich liderzy połączyli siły, obywatelscy mogliby, podobnie jak w 2010 r., osiągnąć znakomity wynik i rządzić dzielnicą. Niestety, wzajemne personalne urazy biorą górę i wystawienie w wyborach wspólnego bloku z Ursynowem w nazwie wydaje się niemożliwe. Kibicuję bezpartyjnym i nie chciałbym po wyborach napisać "Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało” lub "Miałeś chamie złoty róg, ostał ci się jeno sznur". A na to się zanosi.

Cóż, Polskie społeczeństwo od wieków charakteryzuje nadmierna kłótliwość i zacietrzewienie, które ustępują wyłącznie w momentach zagrożeń dla bytu państwa. Bezpartyjni często szermują hasłem „Politycy i partie do Sejmu", ale kiedy przychodzi co do czego zamiast łączyć się i walczyć z partyjną dominacją, tracą energię na wzajemne swary. Muszą wreszcie zrozumieć, że w upartyjnionej Warszawie samodzielny start w wyborach to pewna klęska. Tylko łącząc się w wyborcze kupy można skutecznie powalczyć z partyjnymi. Będę do tego namawiał przy każdej nadarzającej się okazji.

Wróć