Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kultura à la polonaise

08-01-2020 20:03 | Autor: Tadeusz Porębski
Prawo i Sprawiedliwość, jak każda inna partia polityczna, jest pazerne na władzę i pragnie być suwerenem na każdym obszarze życia społecznego. Wiedziałem, że obsadzą swoimi wszystkie urzędy. Wiedziałem, że dobiorą się do organów najbardziej niezależnych w każdym państwie UE – do sądów i prokuratury. Ale tego, że z Zenona Martyniuka zrobią gwiazdę świecącą nad krajem najjaśniejszym blaskiem, to nie, tego się nie spodziewałem.

Dopiero po słynnym sylwestrze w Zakopanem z rekordową oglądalnością w TVP (ponad 8 mln ludzi) puknąłem się w głowę i wreszcie zajarzyłem, o co tu się rozchodzi. A kogóż to miałaby kreować partia robotniczo - chłopska, mająca największe poparcie na wsiach i w małych miasteczkach, jak nie swojaka z liczącego 164 dusze sioła o nazwie Gredele na Podlasiu? Któż inny byłby bardziej godny kreacji przez ugrupowanie, którego jedno ze sztandarowych haseł brzmi "bić łże-elity"?

By nie umniejszać wielkości Zenka i nie narazić się na odwet milionów jego fanów, muszę mocno podkreślić, że facet niewątpliwie ma talent. Wiele jego utworów można nawet zanucić przy porannym goleniu, jak na przykład "Zaczarowana wyspa" opatrzona bardzo fajnym tekstem. Chodzi jednak o to, że miłość szefostwa publicznych mediów do chłopaka z Gredeli odcięła znaczną część społeczeństwa (tego o bardziej wyrafinowanym guście i smaku) od kultury przez nieco większe "K". Prezes Publicznej pan Jacek Kurski ma rację, gdy twierdzi, że promując disco polo, wychodzi naprzeciw oczekiwaniom widzów. Tyle że nie wszystkich. I tu jest problem, bo miesięczny abonament Kurski każe płacić wszystkim użytkownikom telewizorów w Polsce, z wyłączeniem osób ustawowo zwolnionych z tego obowiązku. To nie fair żądać co miesiąc kasy od milionowej rzeszy amatorów bardziej wyrafinowanej twórczości scenicznej niż prezentuje Zenon i nie dawać im nic w zamian.

Fenomen Martyniuka opiera się, moim zdaniem, na trzech elementach: przede wszystkim na darmowej promocji w największej stacji telewizyjnej w kraju, jaką jest TVP SA, oraz na niskim poziomie świadomości znacznej części naszego społeczeństwa, które preferuje słuchanie i oglądanie tego, co nie zmusza do zbyt intensywnego wysiłku umysłowego, czyli strawy lekkiej, łatwej i przyjemnej. Trzecim elementem jest brak konkurencji. Na polskiej scenie rozrywkowej roi się od szarpidrutów i wokalnych miernot, których nikt poza granicami Polski nie chce słuchać. A i w kraju liczba sprzedanych płyt naszych najpopularniejszych artystów scenicznych, typu komicznie poruszająca się na scenie Margaret, czy zawodząca Schroeder, tyłka nie urywa. Co jakiś czas pojawiają się talenty muzyczne jak Sylwia Grzeszczak czy Natalia Nykiel, ale i one nie potrafią przebić się poza granice polskiego grajdołka.

Światowe listy przebojów potrafiły zawojować kapele i soliści ze Szwecji (Abba, Roxette, Europe), Norwegii (A-ha), Belgii (Vaya con Dios i Hooverphonic), Niemiec (Modern Talking, Scorpions), Hiszpanii (Julio Iglesias), Włoch (Romina Power i Al Bano, Zucchero), Francji (Charles Aznavour, Edith Piaff), Grecji (Demis Roussos), a piosenkę "Dziewczyna o perłowych włosach" węgierskiej grupy Omega muzyczne stacje telewizyjne określają jako najpiękniejszą balladę wszech czasów. O twórczości piosenkarzy i zespołów z Wysp nie wspomnę, bo na ich wyliczanie zabrakłoby miejsca w gazecie.

Coraz częściej tedy łapię się na myśli, że Polacy nie są narodem utalentowanym. Czym możemy zaimponować światu? Nikt nie chce oglądać polskiego malarstwa, polskiego kina, polskiego teatru, nikt nie chce słuchać polskich piosenek i piosenkarzy, nikt nie czyta polskich autorów. Nie mamy nic swojego – ani własnego modelu auta, telewizora, skutera, motocykla, a nawet hulajnogi. Polska myśl motoryzacyjna zatrzymała się na Polonezie Caro. Nawet zapóźniona w rozwoju Rumunia kusi klientów niedrogimi i solidnymi Daciami. Cóż z tego, że produkuje je w kooperacji z Renault, ale produkuje, a czeska Škoda co rok bije rekordy sprzedaży. Uznawani w Polsce za prostaków Rosjanie mają w odróżnieniu od nas gigantyczny wkład do światowej skarbnicy kultury. W każdym szanującym się domu na Zachodzie nie może zabraknąć dzieł Fiodora Dostojewskiego, Lwa Tołstoja, Mikołaja Gogola, Antoniego Czechowa oraz tomików wierszy Aleksandra Puszkina, Michaiła Lermontowa i Włodzimierza Majakowskiego. Rosyjskie teatry "Bolszoj" i Maryjski z Petersburga to baletowy Olimp. Obrazy Ilji Kabakowa wystawiane są m. in. muzeum Guggenheima w Nowym Jorku, Centrum Georges’a Pompidou w Paryżu, czy Tate Modern Gallery w Londynie. Obraz „Owad” sprzedano na aukcji Philips de Pury&Co za prawie 6 milionów dolarów. Nie tańsze są dzieła Semena Fajbisowicza i Olega Tsełkowa. Dzieł malarzy polskich u Guggenheima, czy w Centrum Pompidou niestety nie wystawiają.

My staliśmy się specjalistami od chałturzenia, rekordzistami świata w stawianiu pomników i czczeniu przegranych bitew oraz powstań. Nie mamy nic, czym moglibyśmy zaimponować światu, a to, co mamy wartościowego, tego nie potrafimy docenić w kraju, ponieważ wszelkie wartości zakrywają wszechobecne badziewie i chałtura. We wrześniu w Konzerthaus Berlin odbyła się uroczystość wręczenia prestiżowych nagród Oper! Awards, zorganizowana przez największe branżowe pismo "Oper Magazin". Polski tenor Piotr Beczała zwyciężył w kategorii "Najlepszy śpiewak roku". Beczała to obecnie gwiazdor najwyższych lotów, występujący na scenach największych teatrów operowych świata, jak słynna Metropolitan Opera w Nowym Jorku, mediolańska La Scala, czy londyńska Covent Garden.

Urodzony w 1972 r. baryton Mariusz Kwiecień także podbija międzynarodowe sceny operowe. Zasłynął w świecie jako mozartowski Don Giovanni. Tę bardzo trudną partię zaśpiewał w Covent Garden, wzbudzając entuzjazm widzów w wypełnionym do ostatniego miejsca londyńskim teatrze. Natychmiast pojawiły się zaproszenia, m. in. od dyrekcji wiedeńskiej Staatsoper, Metropolitan Opera, Lyric Opera of Chicago, czy San Francisco Opera. W operze tokijskiej pod batutą Seiji Ozawy japońska publiczność zgotowała Mariuszowi Kwietniowi owację na stojąco, podobnie jak melomani w Moskwie po wykonaniu przez niego tytułowej partii w operze "Eugeniusz Oniegin" Piotra Czajkowskiego, wystawianej na deskach słynnego teatru "Bolszoj".

Piotr Beczała i Mariusz Kwiecień zaliczani są do najwybitniejszych śpiewaków operowych świata i mogą przebierać w ofertach napływających od menedżerów najbardziej prestiżowych scen. Ale kto w Polsce zna te nazwiska? Może w porywach 10 procent społeczeństwa. Natomiast nazwisko Zenon Martyniuk zna przynajmniej 90 proc. Polaków, choć za granicą – w odróżnieniu od Beczały i Kwietnia – o istnieniu Zenona nie słyszeli najstarsi nawet tyrolscy, nepalscy, czy andyjscy górale. Martyniuk, głównie dzięki kontraktom z TVP SA, zarabia krocie i ma zapewnioną darmową promocję, natomiast dwaj wybitni polscy artyści o międzynarodowej renomie nie doczekali się ofert z ojczyzny i ich operowy kunszt mogą podziwiać wyłącznie widzowie poza granicami Polski. Pan Jacek Kurski zachwyca się wysoką oglądalnością występów Zenka oraz pozostałych chałturników nurtu disco polo rzężących podczas ostatniej nocy sylwestrowej i do głowy mu nie przyjdzie, że dla dużej części Polaków już stał się nowożytnym Kopernikiem, ponieważ wstrzymał w TVP kulturę i ruszył chałturę. Ostatnio król Zenon I przestąpił progi filharmonii, co moim zdaniem zwiastuje rychły koniec świata.

A przecież pan prezes Jacek Kurski, wspólnie z panem ministrem Piotrem Glińskim, gdyby tylko zechcieli leciutko ruszyć mózgownicami, mogliby stworzyć fantastyczny marketingowy produkt narodowy rozsławiający polską kulturę na całym globie. Bez szkody dla kultu Zenona. W wystawianej często na Zachodzie polskiej operze „Król Roger” Karola Szymanowskiego, z librettem Jarosława Iwaszkiewicza, jest idealne trio solistów. Trzy główne role bowiem to sopran, tenor i baryton, więc idealny polski zestaw z najwyższej półki: Aleksandra Kurzak, nie mniej znana w świecie niż dwaj jej koledzy operowa diva, Piotr Beczała oraz Mariusz Kwiecień. Gdyby dołożyć do tego kolejny rodzimy akcent, na przykład młodego Łukasza Borowicza, pierwszego polskiego dyrygenta w Operze Paryskiej, moglibyśmy zawojować takim produktem największe sceny operowe świata i nieść ojczyźnie niebywały splendor. Niestety, miliony z kasy Polskiej Fundacji Narodowej są marnotrawione i szyku Polsce w ogóle nie zadają.

Jak to mawiał chłopski filozof pan Jabłonka, genialnie zagrany przez Janusza Gajosa w filmie "Gwiezdny pył" – nie trza gówna w papierek zawijać. Z polską kulturą jest coraz gorzej, gusta większości społeczeństwa pikują w dół, nasza polityka zagraniczna ponosi dotkliwe porażki, od zakończenia II wojny światowej rządzą nami politycy specjalnej troski, specjalizujący się w tasiemcowych gadkach - szmatkach, z których nie wynika nic. Pan prezydent Andrzej Duda, mimiką coraz bardziej przypominający Benito Mussoliniego, głosi, że w tym roku najczęściej odmienianym słowem nad Wisłą będzie słowo "sukces". Pierwszy "sukces" już mamy za sobą, a nie minął jeszcze styczeń. Izrael, Niemcy i Francja wspólnie wymierzyły Polakom tęgiego kopa w zadek, nie pozwalając naszemu prezydentowi na wygłoszenie przemówienia z okazji rocznicy wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz. Przyjaciele z USA nie zechcieli wstawić się za nami. Czekam zatem niecierpliwie na kolejne polskie "sukcesy". Dosiego Roku!

Wróć