Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kultowa restauracja doby PRL przy Puławskiej

11-08-2021 21:20 | Autor: Katarzyna Nowińska
Willa w Pyrach, w której w drugiej połowie XX wieku mieściła się jedna z najmodniejszych restauracji doby PRL-u – „Baszta”, została zbudowana w 1896 roku według projektu architekta Władysława Marconiego. Część źródeł podaje, że zleceniodawcami była rodzina Branieckich, która planowała urządzić tutaj pałacyk myśliwski. Planowano z niego korzystać podczas częstych polowań urządzanych w pobliskim Lesie Kabackim.

Inne źródła twierdzą, że budynek został wzniesiony dla Jana Fruzińskiego – słynnego warszawskiego cukiernika, założyciela zakładów cukierniczych „Fruziński J. Fabryka Czekolady”. Produkty Fruzińskiego, zwanego królem warszawskiej czekolady, wyróżniały się na rynku niezwykle oryginalnymi, wręcz artystycznymi opakowaniami, które projektowali, między innymi, Zofia Stryjeńska i Tadeusz Gronowski. Prosperujący świetnie finansowo Fruziński posiadał w centrum Warszawy trzy bardzo luksusowe i pięknie urządzone kamienice – przy ulicy Smolnej 15, przy Marszałkowskiej 75 i przy Polnej 32. Zarówno mieszkanie przedsiębiorcy, jak i cukiernia oraz sklep firmowy mieściły się właśnie w tych kamienicach. Znajdująca się na obrzeżach stolicy, a wtedy, de facto, na pustkowiu willa w Pyrach, na pewno nie była dobrą lokalizacją na otwieranie kolejnej cukierni czy sklepu firmowego. Nie wiadomo więc, na co Fruziński planował przeznaczyć budynek.

W skali wielu lat okazało się, że znajdująca się przy Puławskiej 418 na wyjeździe z Warszawy w kierunku Piaseczna piękna willa miała wyjątkowego pecha do właścicieli. Zmieniali się oni wielokrotnie i coraz bardziej zaniedbywali mały pałacyk, praktycznie nie korzystając z niego. Budynek finalnie popadł w taką ruinę, że przeznaczono go do rozbiórki. Wtedy to w końcu szczęśliwym trafem znalazł się nabywca, który miał zdecydowaną wizję co do tego, jak chce ten obiekt zagospodarować. Tym nabywcą był Stefan Staniszewski. Jego upór sprawił, że willę wykreślono z listy obiektów przeznaczonych do przymusowej rozbiórki i po gruntownym remoncie w 1959 roku przedsiębiorca otworzył tu restaurację „Baszta”, która wkrótce miała stać się jednym z najmodniejszych miejsc konsumpcji i dobrej zabawy wśród warszawskich elit doby PRL-u. Oficjalnie restauracja zawdzięczała swą nazwę temu, iż piękna willa po remoncie wyglądała jak autentyczny mały zamek obronny – z wieżyczkami, półokrągłymi oknami i basztą. Natomiast nieoficjalnie mawiano, że gospodarz nadał restauracji nazwę na cześć pułku Armii Krajowej „Baszta” walczącego w Powstaniu warszawskim na pobliskim Mokotowie.

Nie odbierało to bynajmniej apetytu chętnie stołującemu się tutaj premierowi Józefowi Cyrankiewiczowi i innym partyjnym dygnitarzom PRL-u. Tajemnicą poliszynela było, że kuchnia „Baszty” wyjątkowo smakowała również ubekom, którzy często wpadali tu na „zakrapiane obiadki czy na zakrapiane kolacyjki”. A nic dziwnego, że smakowało, bo jedzenie serwowano tam wyśmienite. W menu dominowała kuchnia staropolska z najwyższej półki. Można było delektować się daniami, którymi mało który lokal gastronomiczny w Polsce mógł się poszczycić w tamtych czasach – pieczeń z sarny, pieczeń z dzika, biała kiełbasa i kaszanka z cebulką, wyśmienite flaki, tatar wyrobu własnego, sznycel z jajkiem, kaczka w jabłkach, faszerowany bażant czy płonące szaszłyki. Wśród trunków królował Smirnoff, a wśród deserów lody waniliowe z brzoskwiniami, malinami, sosem malinowym, serkiem mascarpone i posypką z migdałów – innymi słowy – melba. Podczas organizowanych w „Baszcie” przyjęć na stoły obowiązkowo „wjeżdżało” pieczone prosię w całości. A przyjęcia urządzała tu regularnie, między innymi, ambasada amerykańska. Na jej zaproszenie w progach PRL-owskiego lokalu zawitali, między innymi, Neil Armstrong i Edwin Buzz Aldrin – pierwsi ludzie, którzy wylądowali na Księżycu. Była i Jane Fonda. Regularnie bawili się tutaj i jadali również i polscy wielcy znani – aktorzy, artyści, sportowcy, dziennikarze, naukowcy i opozycjoniści.

Złoty okres „Baszty” przypadł na lata 70-te. Już na początku lat 80-tych, gdy w stolicy pojawiło się coraz więcej restauracji serwujących podobne dania, a położonych blisko centrum miasta, lokal w Pyrach powoli tracił na popularności. Wraz z upadkiem PRL-u restauracja zaczęła przechodzić praktycznie do lamusa. Stylizacja na średniowieczną basztę, boazeria na ścianach, masywne drewniane krzesła i stoły, płonące szaszłyki czy pieczeń z prosięcia przestały już być tym, co kusiło warszawskie elity. Teraz bowiem złaknione były one coraz bardziej dostępnych już w mieście smaków zachodu. Zdecydowanie preferowały rozkoszowanie się owocami morza czy sushi, aniżeli nóżką w galarecie czy białą kiełbaską.

Podobno jedyną znaną postacią, która w latach 90-tych wciąż regularnie pojawiała się w „Baszcie”, był Andrzej Kolikowski pseudonim „Pershing” – boss ożarowskiej grupy przestępczej, która stała się częścią mafii pruszkowskiej. W latach 90-tych gangster był niekwestionowanym królem stołecznego hazardu, kontrolował wszelkie ruletki i zakłady bukmacherskie, ustawiał wyniki wyścigów konnych. Najczęściej właśnie w drodze powrotnej do domu z toru wyścigów konnych na Służewcu Kolikowski miał w zwyczaju odwiedzać „Basztę”. Jednak najwidoczniej nawet szczodre „napiwki” Pershinga nie były w stanie poratować chylącej się ku upadkowi restauracji. Ostatecznie w 2009 roku, równo po 50 latach działalności, właściciele „Baszty” zdecydowali o jej zamknięciu. Po dzień dzisiejszy niegdyś piękna willa stoi pusta i niszczeje, a wielka szkoda, bo jest to przecież zarówno kawał historii polskiej gastronomii, jak i kawał historii samej Warszawy oraz ludzi żyjących w tamtych czasach.

Na temat kultowej „Baszty” powstała nawet książka zatytułowana „Restauracja”. Autorem jest Mikołaj Łoziński, a zdjęcia wykonała Julia Staniszewska – córka założyciela „Baszty” Stefana Staniszewskiego. Akcja książki rozgrywa się w wigilijny wieczór w murach zamkniętej, pustej i nieogrzewanej restauracji, a narratorem jest jej założyciel, nieżyjący już od 30 lat Staniszewski. Restaurator wspomina minioną świetność tego lokalu, czasy, gdy tętnił on życiem, gwarem głośnych rozmów i śmiechów, a wokół rozchodził się zapach wykwintnych dań, które tu serwowano. Z nostalgią wspomina też „Basztę” z pewności wielu warszawiaków, zarówno tych, którzy tam bywali, jak i tych, którzy marzyli o tym, by móc sobie pozwolić, by tam bywać.

Wróć