Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kto okłamuje Polaków?

13-10-2021 20:51 | Autor: Maciej Petruczenko
W jednym z tygodników sprzyjających obecnej grupie trzymającej władzę w Polsce przeczytałem takie oto oświadczenie premiera Mateusza Morawieckiego: „Opozycja próbuje nam insynuować, że chcemy doprowadzić do osłabienia Polski, UE, poprzez wyjście z Unii. To jest nie tylko fake news, to jest po prostu kłamstwo”. Zapoznawszy się z tym oświadczeniem, mam uczucia - najdelikatniej mówiąc – mieszane. Faktem jest bowiem, że wspomniana grupa w swoim oficjalnym programie rzeczywiście nie ma pożegnania z Unią, lecz jednocześnie prowadzi otwarty atak przeciwko agendom unijnym.

Oczywiście, wyjście z UE jest możliwe tylko wtedy, gdy określone państwo samo taką akcję – na podobieństwo Wielkiej Brytanii – zainicjuje. Tylko że słuchając słów premiera, którego kłamstwa zostały już (w całkiem innej sprawie) udowodnione przed sądem, każdy obywatel może się zastanowić, po co zatem Morawiecki skierował do niemającego już dawnego autorytetu Trybunału Konstytucyjnego wątpliwość co do wyższości norm prawa unijnego nad naszym prawem wewnętrznym, a przede wszystkim nad konstytucją RP? Równie dobrze premier mógłby np. zapytać, czy nasza konstytucja góruje nad konkordatem, jaki państwo polskie podpisało z państwem Watykan. Rzecz w tym, że nie chodzi tu bynajmniej o kwestię wyższości jednych norm nad drugimi, lecz po prostu o dotrzymywanie umów międzynarodowych, co skądinąd gwarantuje konstytucja.

Znawcy prawa słusznie powiadają, że równie dobrze premier mógłby poprosić Trybunał o potwierdzenie wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy albo zapytać papieża, czy katolików broniących napadniętej ojczyzny obowiązuje przykazanie: nie zabijaj!. Krótko mówiąc, premier poruszył problem faktycznie nieistniejący, a Trybunałowi – jeśli wolno mi porównać go z sędziami bokserskimi – przyszło ogłosić werdykt po walce, której w praktyce w ogóle nie było. No cóż, w polityce, takie inscenizacje są możliwe. Tak właśnie przywódcy zachodni okłamali naszych liderów pod koniec drugiej wojny światowej, łudząc ich, że nie pozwolą oddać Polski w łapy Stalina, a Stalin z kolei stosował nader prostackie chwyty propagandowe. Gdy w 1952 piłkarze ZSRR ponieśli klęskę w olimpijskim debiucie w Helsinkach, zakazał mediom w swoim kraju o tym wspominać. Miały one informować wyłącznie o sukcesach reprezentantów tego państwa. Mimo woli, właśnie taki rodzaj propagandy widać w wykonaniu grupy trzymającej władzę, która kolejnymi posunięciami zapewnia sobie posłusznych wykonawców.

Dziś Unia przedstawiana jest w wielu mediach jako nasz ciemiężyciel, co zaczyna powoli przypominać atakowanie przez władze PRL zachodniego imperializmu i kapitalistycznych wypaczeń, demokrację zaś – krok po kroku – chowa się u nas do lodówki. Czyżby do przechowania na lepsze czasy?

W ostatnich dniach przekonaliśmy się, z jakimi kłopotami musi się borykać Ursynów, gdy mieszkańcy nie mogą korzystać z metra. O kłopotach mieszkańców całej Polski możemy się przekonać po ewentualnym rozstaniu z Unią Europejską, a przede wszystkim z wartościami europejskimi. Coraz wyraźniej widać, że grupa trzymająca władzę podziela pogląd jednej ze swoich przedstawicielek, iż nie ma co mówić o szanowaniu flagi Unii, bo to po prostu unijna szmata. Pisząc te słowa, obracam się akurat pośród wielu zachodnich Europejczyków i jakoś nie mam ochoty, by nazywać ich szmaciarzami. Gdy wożę teraz gości z USA albo Australii po naszym kraju, nie mogą się nadziwić, jak bardzo Polska się zmieniła na korzyść od momentu wstąpienia do Unii. A ta korzystna zmiana dotyczy, rzecz prosta, również Warszawy, chociaż co do zagospodarowania stolicy Polski można mieć zastrzeżenia, bo w minionych trzydziestu latach więcej tu do powiedzenia mieli deweloperzy niż władze miasta. Wielkiego miasta, dodajmy.

Dziś mamy w Polsce do czynienia z próbą podziału społeczeństwa na wielkomiejską burżuazję i prowincjonalny proletariat, który się kokietuje rozmaitymi prezentami oraz religijną retoryką, splecioną z politycznymi manewrami. W celu pozyskania głosów wyborczych kokietuje się też emerytów. Gdyby posłużyć się nomenklaturą peerelowską, należałoby mówić o kokietowaniu klasy próżniaczej. W odróżnieniu od niej w coraz większym stopniu przykręca się śrubę rzeczywistym twórcom dochodu narodowego, przedsiębiorcom, nawet średniego szczebla.

Polityczne przeobrażenia RP można w pewnym stopniu porównać z tym, co się obecnie dzieje w Hiszpanii, gdzie poza wielkimi miastami kraj zaczął dosłownie pustoszeć i w związku z tym ceny nawet bardzo atrakcyjnych nieruchomości stały się tam bagatelne, przyciągając między innymi nabywców z Polski. Kto więc nie chce gnieździć się w jakimś warszawskim zbiornikowcu na Gocławiu lub Targówku, może sprzedać swoje lokum i kupić piękną willę na Costa Blanca. Jeśli woli jednak pozostać w kraju, musi liczyć się z narastającymi skutkami inflacji, izolacją od zagranicy i ograniczaniem wolności obywatelskich. Przeciwko temu ostatniemu protestowały ostro polskie kobiety, ale – jak widać – protesty zdały się na nic.

Przyszłość rysuje się tak, że będziemy mieli do wyboru: albo zawierzenie Unii Europejskiej, albo Najświętszej Panience, a dokładnie mówiąc jej obrazowi w Częstochowie. Starsze pokolenie opowie się zapewne za tym drugim wyborem, młodzież natomiast najwyraźniej woli ten pierwszy. Zacieśniony u nas sojusz tronu z ołtarzem żadnej ze stron nie wychodzi na dobre. Tym bardziej, że – podobnie jak w wielu innych krajach – mamy totalną kompromitację episkopatu.

Wróć