Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kto naprawdę masowo mordował Żydów...

31-01-2018 22:59 | Autor: Tadeusz Porębski
Środowiska żydowskie na całym świecie atakują Polskę za antysemityzm. Atak trwa od wielu lat i nie ma końca. Trudno się przed nim bronić. Zawiodły nasze media, zawiodła polska dyplomacja. A antysemityzm w innych krajach Europy? O tym mówi się rzadko. A antysemityzm w Izraelu? O tym nie mówi się w ogóle, mimo że to fakt.

Wojenny koszmar Żydów, którym udało się cudem przeżyć, nikogo w Izraelu nie interesował aż do 1961 roku. Uratowani z Holocaustu uznani zostali w swojej ojczyźnie za ludzi drugiej kategorii niegodnych miana prawdziwego Izraelity i otoczeni powszechną pogardą. Ich los kłócił się bowiem z mozolnie tworzonym wtedy przez izraelskie władze wizerunkiem nowego żydowskiego państwa, zasiedlonego wyłącznie przez walecznych. Ocalałych z Zagłady nazywano pogardliwie "mydłem", nawiązując do prowadzonych przez Niemców w obozach koncentracyjnych pseudonaukowych eksperymentów, mających na celu pozyskiwanie mydła z ludzkiego tłuszczu. W 1951 r. ówczesny premier Izraela David Ben Gurion (rodem z mazowieckiego Płońska) powiedział publicznie: "Przeżyli dlatego, że inni musieli za nich umrzeć". O wojennym koszmarze europejskich Żydów zaczęto mówić w izraelskich szkołach osiem lat po wojnie. Program szkolny przewidywał na temat "Holocaustu" aż dwie lekcje w semestrze. Poszerzanie programu nauczania zajęło władzom Izraela kolejne dziesięć lat.

Dopiero medialny show w 1961 r., związany z porwaniem w Argentynie odpowiedzialnego za realizację "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej" Adolfa Eichmanna i postawieniem go przed sądem w Jerozolimie, uświadomił obywatelom Izraela, czym naprawdę była Zagłada. Ocalonymi pogardzano, ale za bazę w negocjacjach o wojennych reparacjach posłużyli właśnie oni. W styczniu 1952 r. w izraelskim parlamencie (Knesecie) trwała burzliwa dyskusja nad umową o reparacjach, które miały wypłacić Izraelowi Niemcy. Ówczesny kanclerz Konrad Adenauer zgodził się na opcję premiera Ben Guriona "za każdy dzień pobytu w Auschwitz będzie można dostać pięć niemieckich marek". Niemieckie urzędy skrupulatnie sprawdzały każde roszczenie i zaczęły wypłacanie setek milionów marek odszkodowań. Co roku do żyjących na całym świecie osób żydowskiego pochodzenia trafia 100 mln euro.

Co kilka lat wpada im do kieszeni coś „ekstra”. W 2013 r. niemiecki tygodnik Der Spiegel poinformował o wypłacie dodatkowych 800 mln euro. Według tej cieszącej się prestiżem gazety Niemcy mają wypłacać renty nawet tym Żydom, którzy nie byli uwięzieni w niemieckich obozach zamkniętych, ale mieli na przykład zakaz przemieszczania się. Czyli ma to być rekompensata nie za działania zbrodnicze na tych ludziach, lecz za ograniczenie ich praw obywatelskich. Jaka jest rekompensata dla polskich ofiar II wojny światowej? Jedynie oczernianie Polaków za rzekomy współudział w Holocauście i oskarżanie ich o antysemityzm.

Obraz Polaków jako wspólników Hitlera w zorganizowanym na skalę masową mordowaniu Żydów jest utrwalany w literaturze, kinie, mediach i w światowej przestrzeni informacyjnej. Książki i publikacje prasowe autorstwa polakożercy Jana Tomasza Grossa mają dowodzić, że w czasie wojny Polacy prezentowali postawę antysemicką in gremio. Powoli, ale systematycznie, ruguje się z historii II wojny światowej słowo "Niemcy", którym posługiwano się przez całą okupację w całej Europie. Bardzo rzadko posługiwano się wówczas słowem "hitlerowcy", a słowem "naziści" w ogóle. Z czasem doprowadzono jednak do sytuacji, że drugie, trzecie i kolejne pokolenia powojenne przestają kojarzyć słowo "naziści" z Niemcami. Często nie mają pojęcia, kim był nazista podczas wojny. A on był Niemcem, który wywołał wojnę i prowadził ją przez sześć lat mordując miliony, bądź też Austriakiem, który ochoczo i z własnej woli wspierał swojego brata Niemca, pospołu likwidując z nim inne narody Europy. W świetnym filmie Andrzeja Kondratiuka "Gwiezdny pył" grany przez Janusza Gajosa sąsiad Jabłonka, chłopski mędrek, powiedział: "Nie trza gówna w papierek zawijać". Doprawdy, święte słowa w odniesieniu do powyższego.

Kiedy polski Sejm uchwalił wreszcie kary za szarganie dobrego imienia Polaków, rozległo się ogólnoświatowe wycie oburzenia. Dzisiaj Polska atakowana jest z każdej strony za rzekome "pisanie na nowo historii". I, o dziwo, nie tylko przez środowiska żydowskie. W ubiegły poniedziałek w najlepszym czasie antenowym swoją antypolską cegiełkę przyłożył program drugi francuskiej telewizji. Twórcy programu bez ogródek zasugerowali widzom, że poprzez nowelizację ustawy o IPN i wprowadzenie kar za sugerowanie współudziału państwa lub narodu polskiego w Holocauście Polska chce pisać historię na nowo.

Udział Francuzów w Holocauście jest natomiast skrupulatnie przemilczany. A jest o czym mówić i pisać. Czekam kiedy wreszcie polski prezydent zdejmie swoje dyplomatyczne jedwabne rękawiczki i wypali Francuzom prawdę historyczną prosto w oczy: "Panie prezydencie Macron, zapomniał pan już, że oficjalnie kolaborujący z Niemcami francuski rząd Vichy powołał podczas wojny ludową milicję dowodzoną przez zdeklarowanego faszystę Paula Touvier`a, której podstawowym zadaniem było tropienie Żydów? Nie zna pan historii własnego kraju i nie wie, że 16 i 17 lipca 1942 r. kilka tysięcy francuskich policjantów wspieranych przez milicję Touvier`a wyłapało w okolicach Paryża ponad 20 tysięcy Żydów – mężczyzn, kobiet, dzieci i starców – zamknęło ich w tropikalnym upale bez wody i jedzenia na krytym kolarskim torze Vélodrome d’Hiver, a następnie wysłało nieszczęśników koleją bezpośrednio do Oświęcimia?". W następstwie wielkiego zaangażowania setek tysięcy Francuzów – tak, tak, żadnych tam faszystów czy nazistów, po prostu rdzennych Francuzów – w niemieckich obozach koncentracyjnych straciło życie kilkaset tysięcy francuskich Żydów.

Polacy, w odróżnieniu od Francuzów i większości Europejczyków, nie kolaborowali z Niemcami. My z Niemcami walczyliśmy od roku 1939 r. nieprzerwanie do zakończenia wojny. To w centrum Warszawy 1 lutego 1944 r. żołnierze oddziału specjalnego AK „Pegaz” zastrzelili dowódcę SS i Policji na dystrykt warszawski generała Franza Kutscherę. Podczas służby w Czechosłowacji, Jugosławii, Holandii i na terenie ZSRR ten zaufany esesman Himmlera i Hitlera był inicjatorem i organizatorem masowych mordów na ludności cywilnej oraz Żydach. Polowała na niego połowa europejskiego podziemia, dosięgli go polscy patrioci. Właśnie mija 74. rocznica tego spektakularnego zamachu.

Polska jako jedna z nielicznych nacji w Europie nie sformowała u siebie narodowej jednostki SS w rodzaju – uwaga! uwaga! – brygady Grenadierów SS–Charlemagne czy Francuskiej Ochotniczej Brygady Szturmowej SS. Jak wielu Europejczyków było w okresie II wojny światowej chętnych do noszenia esesmańskiej czapki z trupią czaszką świadczy zdanie ze str. 18 naukowego opracowania „Zagraniczne formacje SS” autorstwa Chrisa Bishopa, znawcy tematyki wojskowej, autora licznych książek i opracowań historycznych: "Pod koniec wojny ponad połowa żołnierzy Waffen SS nie pochodziła z Niemiec". Polacy jako naród są pod tym względem krystalicznie czyści.

Jeśli natomiast chcemy mówić głośno o j e d n o s t k a ch nikczemnych, jakie mieliśmy również naszym w kraju, to musimy jednocześnie przywoływać nikczemników i morderców francuskich (Touvier, Laval), belgijskich (Degrelle), rumuńskich (Ion Antonescu, Modest Isopescu), słowackich (ks. Tiso), łotewskich (Viktors Arājs), a przede wszystkim austriackich, którzy sprytnie ukryli się za podwójną gardą i tak jakby ich udział w Holocauście był żaden. Alois Brunner, Franz Stangl, Franz Reichleitner, Irmfried Eberl, Amon Göth. Czy te nazwiska są dzisiaj znane w Izraelu? Chyba tylko historykom z Yad Vashem. Jest, owszem, powszechna wiedza o Jedwabnem, Kielcach i polskim antysemityzmie, ale o jakichś Stanglach czy Brunnerach? Może to ten Brunner z serialu "Stawka większa niż życie?". Tymczasem na rękach tylko tych pięciu wymienionych z nazwiska austriackich zbrodniarzy jest więcej żydowskiej krwi niż na rękach wszystkich niemieckich kolaborantów razem wziętych.

Austriak Alois Brunner był zaufanym Adolfa Eichmanna i ma kluczowy udział w realizacji "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej". Austriak Franz Stangl był komendantem obozu zagłady w Treblince, Austriak Franz Reichleitner był jego zastępcą, zaś austriacki lekarz Irmfried Eberl poprzednikiem na tym ważnym stanowisku. Tych trzech Austriaków jest odpowiedzialnych za wymordowanie ponad 800 tysięcy Żydów, bowiem kierowana przez nich Treblinka była największym ośrodkiem zagłady w Generalnym Gubernatorstwie, a zarazem drugim po Auschwitz w okupowanej Europie. Uwieczniony w słynnym filmie "Lista Schindlera" Austriak Amon Göth był komendantem obozu śmierci w Płaszowie i likwidatorem gett żydowskich w Krakowie i Tarnowie.

W Austrii, nieopodal Linzu, mieściły się obozy koncentracyjne Mauthausen i Gusen. Mało tego, KL Mauthausen był pierwszym niemieckim obozem koncentracyjnym utworzonym poza granicami III Rzeszy. Czy ktokolwiek piśnie dzisiaj choć słówko o "austriackich obozach śmierci"? Jakoś w tym przypadku światowe media nie popełniają pomyłek. Czy ktokolwiek oskarża dzisiaj Austriaków o udział w Zagładzie? Cisza niczym makiem zasiał. Żydzi na świecie doznali na tym punkcie amnezji. A przecież – jak wyżej – udział Austriaków w mordowaniu milionów ich braci jest gigantyczny.

Gdy weźmiemy pod uwagę udział procentowy w stratach wojennych, to okazuje się, że najstraszliwsze straty w ludziach podczas II wojny światowej poniosła właśnie Polska tracąc aż 6 mln ofiar (17,1 proc. całej populacji). Za nami są ZSRR (13,8 proc.) i Jugosławia (10,8 proc.). Prowadzący wojnę Niemcy stracili w wojnie 10,2 proc. populacji. A gdzie są dzielni i oczerniający nas dzisiaj Francuzi? Na szarym końcu statystyk (1,2 proc.).

Niemcy – w ramach tzw. ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej – skrupulatnie zaplanowali wymordowanie wszystkich europejskich Żydów w liczbie 11 milionów. Adolf Hitler oficjalnie zapowiedział krwawą rozprawę z Żydami wiosną 1939 r. – Krwiopijcy o haczykowatych nosach, posłańcy nicości i ukrywający się w cieniu kuglarze, którzy z ekonomii uczynili hazard, muszą zniknąć z powierzchni ziemi – darł się wódz na posiedzeniu Reichstagu. W lipcu 1939 r. powołano do życia składające się trzech tysięcy niemieckich policjantów i żandarmów niższego szczebla Specjalne Oddziały Operacyjne Policji Bezpieczeństwa (Einsatzgruppen). Ich głównym zadaniem stała się eksterminacja Żydów na terenach okupowanych. Podzielonym na Einsatzkommanda ugrupowaniem dowodzili młodzi niemieccy intelektualiści. Czy trzy tysiące niemieckich żołnierzy było w stanie samodzielnie wymordować w niecałe trzy lata za pomocą konwencjonalnych środków (broń palna i szubienice) dwumilionową populację, bo tyle istnień ludzkich mają na sumieniu Einsatzgruppen? Jest to technicznie niewykonalne.

Historycy szacują, że Einsatzgruppen korzystały podczas egzekucji z pomocy 33 tys. lokalnych ochotników, zabójców – nacjonalistów. Do pożądanej przez Niemców współpracy w mordowaniu Żydów doszło na Litwie, Łotwie, Ukrainie i w Rumunii. W grudniu 1941 r. w Bogdanovce rumuńscy żołnierze i policjanci ogniem z broni maszynowej oraz granatami zamordowali przez tydzień ponad 50 tys. Żydów. Jest to największy akt Holocaustu bez udziału Niemców. W Lesie Ponarskim koło Wilna litewscy policjanci (szaulisi), zwani też "ubojowcami", zamordowali 3.700 Żydów. Niemcy tylko nadzorowali egzekucję i utrwalali jej przebieg aparatami fotograficznymi. Podobnie było w Kownie oraz w Tarnopolu, Kamieńcu i Babim Jarze, gdzie wiodącą rolę odegrali ukraińscy nacjonaliści Stefana Bandery. Również w likwidacji getta w Rydze Niemcy statystowali i dokumentowali masową egzekucję. Łotewskie komando dowodzone przez Viktorsa Arājsa zlikwidowało w lesie Rumbula 25 tys. Żydów. O tych strasznych aktach Holocaustu żydowskie środowiska jakoś nie przypominają, chętnie natomiast oskarżają Polaków o pogromy w Goniądzu, Jedwabnem i Kielcach, gdzie ofiarami motłochu padło łącznie kilkuset wyznawców Jehowy.

Świętoszkowaci Europejczycy z Zachodu, także ci zasiadający w europejskim parlamencie, mają nas za antysemitów, zapominając o zbrodniczych poczynaniach przeciwko Żydom, jakich dopuściły się inne narody, także ich własne. I to w oficjalnie zorganizowanej formie. Polscy reprezentanci w Brukseli jakby wstydzili się publicznie przypominać Austriakom, Belgom, Holendrom, Włochom, a przede wszystkim Francuzom o ścisłej współpracy tysięcy ich obywateli z Hitlerem. Po każdym ataku o rzekomym antysemityzmie Polaków należy kontratakować na forum PE. Bo dziwnym trafem zachodnioeuropejskie świętoszki potrafią dostrzec źdźbło w polskim oku, nie zauważając belki we własnych ślepiach. Sprawcy masowych mordów na Żydach próbują dziś zrzucić swoje winy na Polaków, czyniąc to – na podstawie tragedii w jednej stodole – niejako w jedwabnych rękawiczkach...

Wróć