Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kto komu wciska kit...

29-07-2020 19:50 | Autor: Tadeusz Porębski
Czego mógł szukać w środku lata w małym mieście Sierpc pan Tadeusz Porębski, dziennikarz zacnego tygodnika „Passa” z południa wielkiej Warszawy? Trudno będzie niektórym uwierzyć, ale ten pan pojechał do prowincjonalnego szpitala – jak nazywają stołeczne elity medyczne szpitale w mniejszych miastach Polski – na zabieg artroskopii kolana. I dzisiaj dziękuje Bogu, opatrzności, losowi (jak zwał, tak zwał) za dokonany wybór.

Po zaledwie czterech dniach od zabiegu chodzi co prawda o kulach, ale rana na kolanie jest ledwo widoczna, brak jakiejkolwiek opuchliny, zero bólu oraz jest możliwość zginania stawu już pod kątem 90 stopni. Lada dzień odrzuci kule i zajmie się ćwiczeniami rehabilitacyjnymi.

Co skłoniło mnie do szukania pomocy w niewielkim Sierpcu? Opowiem, bo rzecz dotyczy zdrowia, jak również służby zdrowia, a to są tematy interesujące zarówno starszych, jak i młodych czytelników. Przez wiele dekad tkwiłem w przekonaniu, że najlepsi lekarze specjaliści pracują w Warszawie. Powiat natomiast, to medyczna siermięga kojarząca się z felczerami lub konowałami wyposażonymi w piły do amputowania nóg i rąk pacjentów. Od prawie roku miałem postępujący problem z chodzeniem, ostatnio przejście stu metrów było dla mnie udręką z powodu narastającego bólu w kolanie.  Odbyłem wiele wędrówek po wielu warszawskich gabinetach prywatnych i przyszpitalnych poradniach ortopedycznych. Rezonans magnetyczny i USG pokazywały, że staw jest mocno zniszczony – popękane łąkotki, łysa rzepka, pęknięta w górnej części kość piszczelowa i obrzęk szpiku, etc.

Łaziłem od Annasza do Kajfasza i nic. Żadnej konkretnej diagnozy, co ze mną zrobić, bym mógł normalnie funkcjonować. Znalazłem się w podwójnych kleszczach, ponieważ mam nadwagę, więc brak ruchu może spowodować to, że zdechnę na zawał. Jeden medyk stwierdził, że, owszem, można wykonać artroskopię, ale w moim wieku może ona nie przynieść oczekiwanego efektu. Zalecił więc zastrzyk w kolano o nazwie Synvisc One, który jest preparatem stosowanym w przypadku dolegliwości bólowych będących rezultatem zwyrodnienia stawów jako zastępnik płynu maziówkowego. Preparat kosztuje prawie pięć stów, plus stówa za wykonanie zastrzyku. Nie pomogło, bo – jak się później dowiedziałem od innego ortopedy – przy skali uszkodzeń mojego kolana nie mogło pomóc.

Kolejny specjalista zalecił mi schudnięcie, co miałoby uwolnić mnie od bólu bez konieczności przeprowadzenia zabiegu. Inny pytał m. in., czy palę papierosy i pijam alkohol. O ten alkohol dopytywał tak natarczywie, że wewnątrz dostałem piany i zapytałem podstępnie, czy ma coś mocnego w swoim biurku, to chętnie walnę kielicha. Obraził się i wypędził mnie z gabinetu. Potem przewijał się temat wymiany całego stawu kolanowego, bo w moim wieku (po 65 roku życia) artroskopii rzekomo się nie wykonuje. Podczas kolejnej wizyty u specjalisty za jedyne 200 zł dowiedziałem się, że poprzednik gadał bzdury, ponieważ staw kolanowy wymienia się wyłącznie wtedy, kiedy jest niestabilny, a moje więzadła są w porządku. Ból był coraz większy, a ja traciłem czas i pieniądze na bezproduktywne wizyty. Miałem tego dosyć, więc kiedy znajomy polecił mi doktora Arkadiusza Garbackiego ze szpitala w Płońsku nie zawahałem się ani minuty, mimo że nie jest to lekarz warszawski.  Miałem dosyć stołecznych medyków – biznesmenów.

Wchodzę w Internet, wpisuję nazwisko Garbacki i co widzę? Duńczyk Lars Madsen, najdroższy szczypiornista w historii drużyny Wisły Płock i jeden z najlepszych rozgrywających na świecie, nie zagra do końca sezonu, bo przeszedł operację więzadeł krzyżowych przednich oraz łąkotki bocznej. Duński gwiazdor nie pojechał jednakowoż na operację do Kopenhagi czy wyspecjalizowanej kliniki w Oslo. Wybrał doktora Arkadiusza Garbackiego, który wykonał rekonstrukcję uszkodzonych więzadeł krzyżowych i łąkotki bocznej, a w miejsce uszkodzonego więzadła wstawił przeszczep ze ścięgna pobranego od pacjenta. Już wiedziałem, że trafiłem bingo. Oby tylko dostać się  w miarę szybko do takiego kozaka. Udało się. Wyszedłem ze przyszpitalnej przychodni w Płońsku z diagnozą i skierowaniem do szpitala. Termin, ze względu na zaległości spowodowane pandemią, za mniej więcej dwa miesiące. Ale nie za rok jak w Warszawie.

Aliści dzień później dostałem telefon, że istnieje możliwość wykonania artroskopii wcześniej, bo już 25 lipca, ale w Sierpcu przez doktora Andrzeja Chruścińskiego, członka ortopedycznej drużyny ordynatora Garbackiego ze szpitala w Płońsku.  Sierpecki szpital zewnętrznym wyglądem nie powala na kolana, ale wnętrza nie powstydziłyby się placówki w stolicy. Położyłem się tam w piątek, w sobotę wykonano artroskopię, a w niedzielę jadłem obiad w domu, nie odczuwając jakichkolwiek efektów ubocznych tak dużego zabiegu.

Jak wszystko wyglądało w praktyce? Zostałem otóż poinformowany w najdrobniejszych szczegółach o samym zabiegu i rodzaju znieczulenia. Na sali operacyjnej cackało się ze mną chyba z sześć osób, w tym operator i anestezjolog. Zero bólu, opieka pielęgniarska i lekarska po zabiegu na poziomie grubo ponadprzeciętnym. Nie ma co więcej się rozpisywać: ortopedia w Płońsku i w Sierpcu to najwyższa krajowa półka. Polecam z całego serca i publicznie dziękuję doktorom Chruścińskiemu oraz Garbackiemu, chyląc czoła przed ich medycznymi kompetencjami.

Na koniec z innej beczki. Od sześciu lat wisi nad Polską pytanie, co dalej z ustawą reprywatyzacyjną? Wciska się nam szkolny kit, informując o komisjach nadzwyczajnych, które wcale nie okazały się nadzwyczajne, ponieważ nic nadzwyczajnego nie dokonały. Nie ma wyroków skazujących członków reprywatyzacyjnej ośmiornicy, sądy administracyjne uchylają orzeczenia speckomisji, społeczeństwo nie otrzymuje nic poza czczym gadaniem. A przecież mające większość parlamentarną i swojego prezydenta PiS wielokrotnie zaprezentowało nam legislacyjną skuteczność, przepychając ustawy w ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin...

W przededniu wyborów prezydenckich PiS zafundowało Polakom kolejną protezę ustawy, która niestety rozwiązuje tylko część problemów. Zapisy projektu, owszem, ograniczają możliwości zwrotów nieruchomości, ale nie określają sposobu określania wartości odszkodowań. Jest to woda na młyn dla szemranego biznesu reprywatyzacyjnego i nie ma nic wspólnego z zapowiadaną trzy lata temu dużą ustawą reprywatyzacyjną. Co jest na rzeczy, że mydli się Polakom oczy, zamiast wzorem innych państw dawnego bloku sowieckiego, będących dzisiaj członkami UE, rozliczyć się wreszcie i na zawsze z komunistyczną przeszłością. Może to, że PiS widzi słomkę w oczach poprzedników, a nie dostrzega belki w swoich?

Wszak nie jest tajemnicą, że herszt reprywatyzacyjnej ośmiornicy Jakub R., były zastępca dyrektora stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami, obsadzonego ludźmi powołanymi przez prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego, napisał w grypsie przemyconym z aresztu, iż jego koledzy z czasów młodości Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik, zasiadający dzisiaj w ministerialnych fotelach, proponowali, by podrzucał im adresy nieruchomości, które można sprywatyzować. Dzisiaj widać jak na dłoni, że PiS podeszło do problemu reprywatyzacji wyłącznie politycznie. Sebastian Kaleta i Patryk Jaki przypięli sobie do piersi gwiazdy, by grać sprawiedliwych i praworządnych szeryfów walczących z  przestępcami. Ale przez sześć lat rządzenia państwem ich macierzysta partia nie zastopowała złodziejskich procedur. Wypowiedzi więc Kalety głoszone dzisiaj przed telewizorami budzą jedynie irytację. Usiłuje się dokonać wiwisekcji na wciąż żywej ośmiornicy tępymi narzędziami.

Wróć