Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kościół dobry, ale tylko dla własnych odmieńców

11-12-2019 22:38 | Autor: Tadeusz Porębski
Pan Sebastian Kaleta, urzędujący wiceminister sprawiedliwości, obłożył był ostatnio klątwą stołeczny ratusz za "sowite finansowanie organizacji wspierających ideologię LGBT". Przy okazji zarzucił ratuszowym legalizację prostytucji, która w wielu wysoko rozwiniętych krajach świata jest legalna.

Sebastian Kaleta urodził się i wychował w liczącym około 1,5 tysiąca mieszkańców przysiółku Siedliszcze, położonym na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej. Wychowywanemu w zaścianku chłopcu zaszczepiono ultrakonserwatywne poglądy, którymi epatuje do dzisiaj jako członek rządu. Jest to m. in. wstręt do odmieńców z LGBT. Publikując swój pseudo raport, dał Kaleta dowód na to, że jego zdaniem - wiceministra Najjaśniejszej - środowisko LGBT, czyli geje, lesbijki, transseksualiści, nie zasługuje na żadne wsparcie i powinno znaleźć się poza społecznym marginesem. Czemu nie zasługuje? Ponieważ głosi ideologię piętnowaną przez Kościół katolicki, a słowa płynące z ambon powinny być dla każdego Prawdziwego Polaka Katolika jedynym drogowskazem. Wychowany w przysiółku Kaleta prawdopodobnie jest PPK, więc nie dziwota, że uznaje akceptowaną na zachodzie Europy ideologię gender i LGBT za plagę, którą należy zwalczać.

Pan wiceminister zapomina jednakowoż, że żyje w 2019 roku, a nie w 1819. Zapomina, że świat idzie naprzód, zmieniają się obyczaje i kto jak kto, ale wiceminister w kraju zrzeszonym w UE powinien za tym nadążać, a nie prezentować publicznie poglądy rodem ze średniowiecza. Świat zmienia się w tak szybkim tempie, że w Finlandii aż 12 z 19 stanowisk ministerialnych obsadzonych jest przez kobiety, a urząd premiera fiński parlament powierzył 34-letniej Sannie Rinne, adoptowanej i wychowanej przez... parę lesbijek. Co Kaleta z Siedliszcza na to? Cóż to w ogóle za twór ta ideologia LGBT, z którą zaciekle walczą polscy biskupi, wspierani przez ludzi z rządu w rodzaju Sebastiana Kalety? Słowo „ideologia” ma dzisiaj wydźwięk pejoratywny i oznacza zestaw silnych, apodyktycznych przekonań o jednie słusznym i sprawiedliwym ustroju społecznym oraz stylu życia, które należy propagować i realizować.

Czy środowisko LGBT faktycznie prezentuje "silne, apodyktyczne przekonania o jednie słusznym stylu życia"? Trudno zaakceptować taką tezę. Co prawda tak zwane marsze równości są w pewnym sensie prowokacją, irytują wielu ludzi i wzbudzają niepotrzebne emocje, bo w katolickiej Polsce zmiany obyczajowe powinny następować w drodze ewolucji, a nie rewolucji, ale są one legalne i biorą w nich udział nie nasi wrogowie, lecz rodacy, tyle że o odmiennym od mas stylu życia. Nie wolno państwu i jego urzędnikom spychać bardzo licznej grupy osób homoseksualnych na margines. Homoseksualni mają bowiem konstytucyjne prawo do traktowania ich na równi z innymi środowiskami. Także w przypadku państwowych bądź samorządowych dotacji. Chronią ich prawa człowieka, o których polscy biskupi, pan Kaleta i jemu podobni prawicowi ekstremiści zdają się zapominać.

Należy więc przypomnieć, że prawa człowieka dzielimy na prawa pozytywne (władza ma obowiązek podjęcia działania na rzecz jednostki, a jednostka ma prawo żądać przysługujących jej praw) i prawa negatywne (obowiązek powstrzymywania się władzy od działań w określonych obszarach naszego życia). Wszelkie przejawy dyskryminowania kogokolwiek z powodu orientacji seksualnej, bądź sposobu, w jaki odczuwa i manifestuje swoją płeć oraz swoją seksualność, są klasycznym łamaniem praw człowieka. Mówiąc krótko, wara władzy państwowej i kościelnej od naszych łóżek i sypialni. Katalog tak zwanych wartości katolickich (uczuć religijnych) nie jest nazywany ideologią, gdyż z natury rzeczy jest jedynie słuszny. Niczym kiedyś linia Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Zapada w pamięć mądra i wyważona wypowiedź prof. Jana Hartmana, filozofa, nauczyciela akademickiego, bioetyka:

"Absolutnie nie godzimy się na używanie przemocy fizycznej wobec kobiet pod pretekstem wolności obyczajowo - religijnej. Granicą tolerancji nie jest wyobrażenie większości lub takich czy innych autorytetów publicznych odnośnie tego, co jest obyczajne, a co nie (na przykład w sferze stroju lub modelu pożycia), lecz wyłączne bezpieczeństwo i prawa innych osób. Inaczej mówiąc, każdemu wolno żyć tak, jak chce, jeśli tylko nikogo nie krzywdzi, na przykład poprzez ograniczanie czyichś praw lub stosowanie innych form opresji, takich jak obrażanie i wyszydzanie (mowa nienawiści), okazywanie pogardy, wykluczanie, dyskryminowanie w rozmaitych sytuacjach społecznych i zawodowych. Dlatego też w naszym przekonaniu takie postawy jak rasizm albo homofobia (wrogość wobec osób homoseksualnych) są nie do zaakceptowania, znajdują się poza granicą tego, co może być publicznie tolerowane".

Powyższe słowa pan Sebastian Kaleta powinien kazać wyryć na swoim ministerialnym biurku. O polskich biskupach nie wspomnę, ponieważ są niereformowalni i impregnowani na argumenty. Ci strażnicy moralności powinni też wiedzieć, że osoby broniące praw osób homoseksualnych mają różne poglądy polityczne i różne obyczaje. Państwo powinno okazywać szczególną wrażliwość osobom cierpiącym z powodu niezgodności ich płci biologicznej i psychicznej poprzez ułatwianie dokonywania zmiany płci nie tylko w sferze symbolicznej, jak na przykład imię, czy ubiór. Tak jednak nie jest. Mało tego, władza państwowa torpeduje program in vitro, ponieważ jest on niezgodny z doktryną Kościoła katolickiego. Cierpią na tym małżeństwa, którym los uniemożliwił poczęcie dzieci w sposób naturalny. To kolejna grupa społeczna spychana przez obecną władzę na margines.

Prawda jest jedna, nie ma dwóch prawd: dopóki Kościół katolicki w Polsce będzie miał taki jak dzisiaj wpływ na władze państwa, nadal będziemy tkwić w średniowieczu. Jak na ironię, pouczając wiernych, a w szczególności przestrzegając ich przed wpływem „ideologii LBGT”, Kościół sam ją od lat niejako toleruje i to akurat w wersji absolutnie niedopuszczalnej, przymykając oko na – najdelikatniej mówiąc – molestowanie seksualne nieletnich chłopców, a zwłaszcza ministrantów – przez księży i co gorsza – nawet biskupów.

Tak to utrzymuje się wielowiekowe zakłamanie. Nie mamy dziś w Polsce nic swojego - nawet własnej marki samochodu. Jesteśmy za to mistrzami świata w stawianiu pomników, czczeniu przegranych powstań i politycznej gadce - szmatce. Przede wszystkim jednak jesteśmy niezłomnymi strażnikami moralności, obyczajów oraz wartości katolickich. Jak widać, najciemniej jest akurat pod latarnią.

A zakłamani moraliści, dodali by jeszcze: tak nam dopomóż Bóg.

Fot. wikipedia

Wróć