Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Koniec status quo

21-10-2020 20:18 | Autor: Mirosław Miroński
Przez lata w polskiej kulturze obowiązywało swojego rodzaju status quo. Taki stan rzeczy ukształtował się po II Wojnie Światowej i trwa z niewielkimi zmianami do dziś.

Przez wiele dekad te same postaci zajmowały niezmiennie wysokie pozycje w swoistym areopagu w dziedzinie kultury i sztuki. Dotyczy to także wielu innych sfer życia, jednak w kulturze widać to najwyraźniej. Tu rotacja jest niewielka, niemal niezauważalna, w przeciwieństwie do świata sportu czy polityki. Jeśli już raz ktoś trafił do grona ludzi wybitnych i zasłużonych dla kultury (we wszystkich jej obszarach), pozostawał w niej na długi czas. Wystarczy wspomnieć parę nazwisk – m. in. zmarłych w tym roku kompozytorów i dyrygentów: Krzysztofa Pendereckiego, Jana Krenza, nieżyjącego już od siedmiu lat, kompozytora i pianistę Wojciecha Kilara, rzeźbiarkę i graficzkę Alinę Szapocznikow, rzeźbiarkę Magdalenę Abakanowicz – autorkę monumentalnych, przestrzennych tkanin, zwanych od jej nazwiska „abakanami”.

Podobny obraz można dostrzec w innych obszarach kultury, m. in. w filmie, na estradzie, choć tu daje się zauważyć zmiany pokoleniowe. Następują one nieco szybciej niż w literaturze, poezji, wśród autorów tekstów piosenek, w sztukach wizualnych. W tych ostatnich określone nazwiska powtarzane były przez pokolenia historyków sztuki i krytyków, czego przykładem są tacy twórcy, jak nomen omen „dzierżący sławę” niezwykle popularny Jerzy Dierżysław Duda, znany jako Duda-Gracz – malarz, rysownik, scenograf, pedagog i ojciec reżyserki teatralnej Agaty Dudy-Gracz, czy Franciszek Starowiejski – plakacista, malarz, rysownik, twórca teatru rysowania zafascynowany rubensowskimi kształtami kobiecymi kolekcjoner dzieł sztuki i broni. Kolejną ważną postacią, która odcisnęła swój ślad w sztukach wizualnych, był przez lata Wojciech Bonawentura Fangor – malarz, grafik, plakacista i rzeźbiarz, tworzący przez dużą część życia poza granicami kraju. Bardziej znanym opinii publicznej był zmarły tragicznie Zdzisław Beksiński – inżynier, architekt, malarz, rzeźbiarz, rysownik i fotograf oraz grafik posługujący się zwłaszcza grafiką komputerową.

Moje spostrzeżenie, dotyczące pewnej niezmienności listy luminarzy w kulturze i sztuce, nie jest bynajmniej wstępem do rozprawki filozoficzno-socjologicznej ani zagajeniem do dyskusji na temat kondycji naszej sztuki w ogóle. Jest raczej luźną refleksją, z którą – jak myślę – wielu czytelników się zgodzi, bo status quo, o którym wspomniałem na wstępie, jest faktem. Czynnikiem, który zmienia to, jest niestety czynnik naturalny – ludzie ci odchodzą, podobnie, jak wszyscy inni. W efekcie powstaje zamknięty krąg wyróżniających się twórców. Wstęp do tego grona wybrańców jest limitowany i nie obowiązują tu zasady demokracji, bowiem w kulturze mamy elitaryzm – i to od zawsze. Dostęp do tego grona umożliwiają: talent, praca, osobowość, odrobina szczęścia. Gdyby było inaczej, byłoby to ze szkodą dla nas, odbiorców kultury, a także samych twórców kultury. Nie umiem powiedzieć, czy fakt, że w poezji spotykam (od kiedy pamiętam) nazwiska wybitnych skądinąd twórców: Tadeusza Różewicza, Ernesta Brylla, czy nieżyjącej od ośmiu lat noblistki Szymborskiej, właśc. Marii Wisławy Anny Szymborskiej-Włodek – dowodzi ich wielkości, czy też braku równie wybitnych następców. Podobnie rzecz się ma z zestawem aktorów oraz reżyserów teatralnych i filmowych jak: Konrad Swinarski, Adam Hanuszkiewicz, Jerzy Świderski, Gustaw Holoubek Tadeusz Łomnicki, Zofia Mrozowska, Halina Mikołajska, Andrzej Łapicki, Barbara Kwiatkowska, czy niezwykły w swoich pomysłach Tadeusz Kantor – malarz i reżyser, scenograf, teoretyk sztuki twórca teatru Cricot 2, wizjoner, który zasłynął adaptacjami dramatów Stanisława Ignacego Witkiewicza, przedstawieniem „Umarła klasa”, „Wielopole, Wielopole”, „Niech sczezną artyści”, „Nigdy tu już nie powrócę”, a także „Dziś są moje urodziny”. To jedynie kilka nazwisk z długiej listy artystów, którzy nadawali ton życiu kulturalnemu w czasach PRL, w okresie tzw. transformacji i w końcu aż do dziś.

Niedawno odszedł kolejny z wielkich aktorów – Wojciech Pszoniak. To jeden z tych, którzy trwale zapisali się w historii filmu i w teatrze. Zagrał w około stu filmach, m. in. Andrzeja Wajdy. Zdobył międzynarodowy rozgłos dzięki wybitnym rolom w „Ziemi obiecanej”, „Weselu”, „Dantonie”, a także w filmach „Czarny Czwartek”, „Janek Wiśniewski padł”, „1920 Bitwa Warszawska”, „Mniejsze zło” i “Mała matura 1947”.

Jego odejście to nie tylko strata dla kultury, to nie tylko memento dla wszystkich, ale znak, że jesteśmy świadkami końca kultury takiej, do jakiej byliśmy przyzwyczajeni przez całe dekady.

Wróć