Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Koniec odwracania kota ogonem

18-11-2015 22:32 | Autor: Mirosław Miroński
Polityka ma to do siebie, że czasem płata figle jej twórcom. Jak to mówią – kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Autorzy pojęcia „język nienawiści” mieli okazję przekonać się o tym w ostatnich wyborach. Okazało się, że większość Polaków jest przywiązana do swojego języka, że wciąż postrzega go jako narodową wartość i nie godzi się na zastępowanie tradycyjnych pojęć i znaczeń jakąś „nowomową”.

Ludzie sprzeciwili się przewrotnym próbom mieszania im w głowach, mówiąc wprost o odwracaniu kota ogonem, czyli burzeniu wartości i odwracaniu podstawowych znaczeń. Czym, jak nie tym właśnie, było nazywanie przez poprzednie „elity” patriotyzmu – nacjonalizmem lub faszyzmem, kibiców – „kibolami”, ludzi wierzących – „moherami”, „katolami” itd.? Do tego doszło obarczanie Polaków odpowiedzialnością za wybuch II Wojny Światowej, za Holocaust, za wymordowanie mniejszości narodowych i wykoślawianie historii, tak że z ofiar staliśmy się oprawcami. Oczywiście – zdaniem autorów tych bredni wyżej wspomniane zbrodnie to efekt naszych narodowych przywar, jak: ksenofobia, nacjonalizm, antysemityzm, nietolerancja etc. Lista negatywnych cech Polaków jest długa. Nie sposób wymienić wszystkich w tym felietonie, a nawet na łamach całego naszego tygodnika.

Przez ostatnie lata władza działała zgodnie z zasadą – jeśli chcesz kogoś unicestwić, zacznij od głowy. W głowie znajduje się bowiem ośrodek zarządzający całą resztą. I właśnie głowy, a dokładniej umysły Polaków były atakowane na wszelkie sposoby przy udziale różnego autoramentu propagandystów. Szastając na prawo i lewo hasłami – tolerancja, europejskość –   wyszydzano ludzi, pragnących dostępu do rzetelnej informacji i wiedzy, zwłaszcza o ukrywanych i niewygodnych dla formacji PO-PSL faktach. Robiono to metodycznie, w sposób obraźliwy, zastępując dyskusję merytoryczną epitetami i wyzwiskami – „oszołomy, „nurzający się w odmętach szaleństwa”, „chorzy z nienawiści itp.

Mimo to wieloletnie starania odchodzącej w niesławie ekipy odniosły na szczęście ograniczony skutek. Spowolniły wprawdzie procesy mające doprowadzić do prawdziwej niepodległości, ale nie były w stanie ich powstrzymać. Była władza wyrządziła jednak wiele szkód, m. in. stworzyła niemające precedensu podziały wśród Polaków.

Ostatecznie błoto przylgnęło do tych, którzy obrzucali nim rosnący w siłę obóz patriotyczny. Na nic zdało się ograniczanie wolności prasy i innych mediów, tworzenie bariery informacyjnej oraz zbudowanie potężnej machiny dezinformacji. Naród przejrzał na oczy. Pojawiły się struktury niezależne od władzy. Jak grzyby po deszczu powstawały kluby patriotyczne, w których spotykali się ludzie rozumiejący potrzebę odbudowania wolnego państwa, bez korupcji i wpływów zewnętrznych. Dzięki temu w szczelnej zasłonie medialnej pojawiły się dziury, przez które – z niezależnych źródeł – docierały do obywateli informacje, co naprawdę w kraju się dzieje. A przepływ tych informacji odbywał się najpierw za pośrednictwem niezależnej prasy, a wkrótce i niezależnej telewizji Republika. Prawdziwą zmorą byłego rządu i jego przybudówek stał się Internet. Za jego pomocą internauci, zwłaszcza ludzie młodzi, dokonywali coraz większej wyrwy w propagandowej kurtynie. Nie tylko czerpali wiedzę o przestępstwach, niegospodarności, korupcji, nepotyzmie w szeregach koalicji PO-PSL, o szastaniu groszem publicznym na niebywałą wcześniej skalę, ale mogli również wymieniać się informacjami.

Ostatecznie kot, tak często obracany przez byłych już rządzących, odwrócił się ogonem i całą „resztą” do nich samych. Jednocześnie wyborcy odebrali im możliwość dalszego kręcenia zwierzątkiem. Jego dalsze losy na razie nie są znane, bo byłą władzę absorbują zgoła inne sprawy, m. in.: rozliczenia, podziały i tworzenie frakcji wewnątrz własnych partii. Widać to zresztą na zatroskanych twarzach jej przedstawicieli, którzy pojawiają się w jedynie słusznych mediach. Chociaż ludzie ci uparcie tkwią przy swym doktrynerstwie i nawykach, w wielu kwestiach coś się nareszcie zmienia. Liderzy „prysnęli” do Europy, a jednocześnie prysła gdzieś ochota do prowokowania zadym przy użyciu „nieznanych sprawców” w kominiarkach, czy do podpalania budki przed ambasadą, które to czyny można było dotąd bezkarnie przypisywać uczestnikom marszów niepodległościowych.

Polacy odkryli na nowo znaczenie słów – czarne jest czarne, a białe jest białe. Nie zapomnieli, że flaga polska jest biało-czerwona, a nie różowa, czy tęczowa, jak by niektórzy „postępowi” zwolennicy nowoczesności chcieli. Że chłopcy bawią się samochodami, nawet jeśli założyć im koronkowe majtki i różowe sukienki – zgodnie zaleceniami gender, a dziewczynki wolą lalki. Że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety, a nie np. człowieka z kozą, owcą czy baranem. Tu zresztą sami zwolennicy takich mariaży natrafiają na problem, bo nawet w tak „nowoczesnych” związkach obie strony powinny wyrazić zgodę. Wprawdzie wystarczy stworzyć postępowe prawo, a wymienione wyżej owce i barany zgodzą się na wszystko. Trzeba tylko w równie „postępowych” mediach wykreować przychylny klimat dla takich projektów. Może nawet Unia da na to pieniądze. Samych zainteresowanych przekonać będzie łatwo. Najlepiej przy pomocy kija i marchewki.

Czy Polacy chcą takiej Polski jak wyżej? Nie. Widać to było w ostatnich wyborach do parlamentu, w marszach niepodległości, na ulicach naszych miast i wśród Polonii za granicą, gdzie ludzie z dumą nosili flagę państwową. Flagę ich własnego państwa, którego nie wyzbyli się na rzecz internacjonalnego bełkotu.

Modernizatorzy przegrali, ale nie dają za wygraną. Głośno wyrażają obawy, że polskość znowu znaczy: normalność. Szerzą to zaniepokojenie za pomocą usłużnych mediów w kraju i za granicą. Mają tam swoich „emisariuszy”. Troszczą się o to, by wizerunek Polski i Polaków w świecie był jak najgorszy. Co więc nam pozostaje? Jest takie mądre porzekadło – psy szczekają, karawana idzie dalej. Idźmy więc dalej! Róbmy swoje! A „swoje” dzisiaj oznacza pracę dla nas samych, a także dla kraju. To przede wszystkim zbudowanie państwa opartego na sprawiedliwości, przyjaznego dla obywateli, w którym swoje miejsce znajdą wszyscy, którzy będą chcieli tu żyć i pracować. W którym zostanie przywrócona wiara i zaufanie do instytucji państwowych, do wymiaru sprawiedliwości, do służb mundurowych, do służby zdrowia itd.

W naszym interesie leży też, by sfera kontroli społecznej nad państwem była wystarczająco duża. Każdej władzy trzeba patrzeć na ręce. Jeśli jednak działa w dobrze pojętym interesie Polski – ojczyzny wszystkich Polaków, nie należy tych rąk pętać kajdanami.

W całym kraju powiał wiatr wolności. Od tego, czy tę szansę wykorzystamy, zależy przyszłość nas samych i przyszłych pokoleń.

Wróć