Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Koniec epoki…

15-09-2021 22:00 | Autor: Mirosław Miroński
Żyjemy w określonym otoczeniu społecznym i kulturowym. Wokół nas znajdują się konkretni ludzie, instytucje etc. Niestety, otoczenie to stale się zmienia, ludzie odchodzą, a na ich miejsce przychodzą inni. To odwieczny cykl, w którym uczestniczymy. Każda epoka ma swoich bohaterów, idoli muzycznych, filmowych, gwiazdy kina, ulubionych sportowców, prezenterów telewizyjnych, ludzi wpływających na nasze opinie i poglądy.

Pamiętam, jak moja mama oglądała filmy z udziałem aktorów przedwojennych. Były to prawdziwe ówczesne gwiazdy m.in.: Eugeniusz Bodo, Aleksander Żabczyński, Józef Węgrzyn, Mira Zimińska, Franciszek Brodniewicz, Adam Brodzisz, Kazimierz Junosza-Stępowski, Witold Cont, Adolf Dymsza, Michał Znicz, Maria Chmurkowska oraz inni bardzo popularni i nieco mniej znani aktorzy sceniczni i filmowi. To na nich przychodziła do kin, teatrów, kabaretów, przedwojenna widownia. Polskie produkcje filmowe często oparte były na dość naiwnej fabule. Były też nieco przesłodzone albo na odwrót udramatyzowane, mimo to nawet dziś zachowały wiele uroku. Łezka kręci się w oku, gdy je oglądamy. Może z powodu nostalgii za czymś, co było i już nie wróci? Dzisiejsi producenci filmów, zwłaszcza seriali umiejętnie, a nawet po mistrzowsku wykorzystują emocje tak aby przyciągnąć jak najliczniejszą widownię. Jest to istotna część marketingu towarzyszącego współczesnemu przemysłowi filmowemu na całym świecie.

Scenarzyści chętnie przenoszą widza w świat z czasów jego młodości. Wiadomo, kiedy człowiek jest młody na wszystko patrzy inaczej. Jest to typowa dla większości z nas reakcja na rzeczywistość. Patrzymy przez różowe okulary i świat wygląda inaczej, jest lepszy, weselszy, przyjemniejszy. Cóż, że kiedyś nie mieliśmy tylu dóbr materialnych co dziś, ale mieliśmy młodzieńczy zapał, którego często nam teraz brakuje. Wielu z nas żyło w świecie wyidealizowanym, wypełnionym napływającą ze świata muzyką: jazzem, rock and rollem, czy też big beatem - polskim mocnym uderzeniem. Dlatego młodość wspominamy z nostalgią. Podobnie jak emocje stanowi ona równie istotny element kina.

Nostalgia w kinematografii nie jest domeną jedynie kina polskiego. Pojawiała się ona w wielu krajach na całym świecie. Kino lat 70. dość często odwoływało się do sielankowej, wyidealizowanej przeszłości, która z perspektywy współczesnego człowieka uwikłanego w rozmaite społeczne zależności mogła wydawać się atrakcyjna. Filmy tego rodzaju stały się dla widzów sposobem do przeniesienia się w czasy, kiedy człowiek nie miał tylu ograniczeń, co współcześnie. Legendy Dzikiego Zachodu przywoływały poczucie niczym nieskrępowanej wolności. Bohaterowie przemierzali niezmierzoną prerię, przestrzenie bez granic. Podobnie bohaterowie tzw. filmów drogi. Przykładem jest m.in. „Konwój” – amerykański sensacyjny film drogi z 1978 roku w reżyserii Sama Peckinpaha. Tego typu obrazów było więcej. Epatowały widza złudnym przekonaniem, że wystarczy usiąść za kierownicą ciężarówki, aby wyrwać się z oków codziennego życia, choć nie zawsze udawało się to nawet w ww. filmach.

W kinie istnieje zapotrzebowanie na wspomnienia, dlatego były one i są częstymi tematami scenariuszy filmowych. Nie trzeba być znawcą kina, by to zauważyć. Wystarczy włączyć Netflix albo HBO aby się przekonać samemu, że wiele tytułów nawiązuje do dawnych czasów, zwłaszcza kojarzących się z elegancją, dostatkiem, względnym poczuciem spokoju, poszanowaniem zasad etc. Przodują w tym kinematografie anglosaskie - brytyjska i amerykańska.

My również mamy swoje doświadczenia na tym polu. Niektórzy z czytelników pamiętają zapewne program Telewizji Polskiej „W starym kinie” w którym prezentowane były filmy wyprodukowane przed II wojną światową. Jego redaktorem i prowadzącym jednocześnie był niezapomniany Stanisław Janicki. Program ten cieszył się dużą oglądalnością, być może dlatego że pokazywał świat, który odszedł, który był już tylko wspomnieniem w latach 1967–1999, kiedy emitowano cykl „W starym kinie” w TVP.

Wspominam o tym dlatego, bo podobnie jak zapewne wiele osób z mojego pokolenia wyrastałem w otoczeniu filmów, sztuk teatralnych zdominowanych przez następców aktorów przedwojennych wspomnianych wyżej. Ci, którzy swe kariery rozpoczynali po wojnie nie tylko w niczym nie ustępowali swoim poprzednikom, ale dzięki talentowi i osobowości zyskali ogromną popularność. Przyczynił się do tego rozwój mediów, zwłaszcza telewizji.

Niestety gwiazdy kina, teatru, muzyki z czasem gasną i to dosłownie. Ubywa ich z każdym rokiem, miesiącem, tygodniem. Nie tak dawno, w maju tego roku pożegnaliśmy Bronisława Cieślaka znanego z przede wszystkim z serialu 07 zgłoś się, w którym wcielił się w rolę porucznika Borewicza. Zagrał też główną rolę w paradokumencie „Malanowski i Partnerzy”. Odszedł od nas nieodżałowany Krzysztof Krawczyk. Jego piosenki towarzyszyły kilku pokoleniom Polaków oraz słuchaczom za granicą. Jeszcze nie wszyscy otrząsnęli się po tej stracie, a tu kolejna - odchodzi znany i lubiany Wiesław Gołas. Pamiętamy go jako sympatycznego, jowialnego człowieka, wybitnego artystę. Do historii przeszła zaśpiewana przez niego na festiwalu w Opolu w1977 roku piosenka W Polskę idziemy (tekst Wojciech Młynarski). Na ekranie pojawił się w niezapomnianej roli kapitana Sowy na tropie i Tomka Czereśniaka, członka załogi „Rudego” - czołgu T-34 w serialu telewizyjnym Czterej pancerni i pies.

No cóż, jesteśmy świadkami końca pewnej epoki. Odchodzą ludzie jedyni w swoim rodzaju, wielkie osobowości, których w żaden sposób nie da się zastąpić. Na szczęście, mamy możliwość ożywiania ich dzięki filmom i nagraniom przechowywanym w archiwach.

Wróć