Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Koń, jaki jest, nie każdy widzi...

18-10-2017 21:59 | Autor: Andrzej Ryńca
Ze służewieckim torem nie mam od dłuższego czasu prawie żadnych kontaktów, ale jest on mi bliski, ponieważ poświęciłem mu wiele lat mego życia i przez długi okres byłem współodpowiedzialny za jego działanie. Były to lata prosperity Służewca, a w kieszeniach Polaków znajdowało się wówczas więcej pieniędzy niż globalna wartość całej masy dóbr na naszym rynku.

Mijały lata, raz było lepiej, raz gorzej, ale utrzymywaliśmy się na powierzchni nie korzystając z żadnych dotacji. Dzisiaj, mimo poprawy infrastruktury wyścigowej, Służewiec pod względem sportowym zdaje się podupadać, jednak sądzę, że jest sposób na poprawę sytuacji. Moim zdaniem, należałoby zacząć od renegocjowania umowy dzierżawy zawartej w 2008 r. pomiędzy Totalizatorem Sportowym a Polskim Klubem Wyścigów Konnych (PKWK), co ostatnio kilkakrotnie podnosiła "Passa". W obecnych czasach obowiązek zorganizowania 45 dni wyścigowych i rozegrania 360 gonitw w sezonie nie stanowi problemu dla organizatora wyścigów, ale z obsadą tylu gonitw przez drugą stronę, to jest właścicieli i trenerów, chyba jest problem. Kosztem liczby wyścigów można poprawić ich obsadę zwiększając pola. Można też zastanowić się nad wprowadzeniu dolnych limitów ilości zapisanych koni do gonitw nieselekcyjnych. Ewentualne oszczędności wynikające z anulowania zaplanowanych gonitw można byłoby przeznaczyć na bonusy dla właścicieli koni zapisanych i biorących udział w gonitwie. To też zwiększyłoby pola podnosząc atrakcyjność wyścigów.

 Z miłym zaskoczenie przyjąłem wyartykułowaną przez "Passę" uwagę na temat techniki jazdy wyścigowej. Tak niewielu ludzi ma pojęcie na temat dosiadu wyścigowego i techniki jazdy wyścigowej, a ogólnie rzecz ujmując – podstawowych zasad mechaniki ruchu konia. Jeśli zapytać kogoś ze świata wyścigów albo też sportu konnego, czy jeśli w galopie jest faza lotu, którą nogą koń odbija się, a na której ląduje, odpowiedź, w większości przypadków, będzie kuriozalna. Koń zawsze odbija się przednią nogą, a ląduje na zadniej. Tak samo, jeśli zapytać, na ile taktów jest galop. Canter jest na trzy takty. Jeśli koń, dla przykładu, galopuje z prawej nogi, to odbija się od podłoża prawą przednią, ląduje na lewej zadniej, a następnie uderza jednocześnie prawą zadnią i lewą przednią. Dlatego słychać tylko trzy uderzenia. W galopie, według nomenklatury wyścigowej, a w cwale używając języka literackiego, słychać cztery uderzenia, ponieważ zadnia lewa uderza przed lewą przednią. Istnieje jeszcze inny przypadek galopu na cztery takty. Dzieje się tak na ujeżdżalni. Jest to błąd w ujeżdżeniu, za co traci się punkty w ocenie sędziowskiej. W tym przypadku lewa przednia wyprzedza lewą zadnią (pisząc „wyprzedza” mam na myśli czas, a nie miejsce).

W publikacjach "Passy" poświęconym wyścigom konnym przewija się temat jeźdźców jeżdżących na luźnych cuglach. Koń w wyścigu musi mieć oparcie na wędzidle. To jest warunek niezbędny. Obserwowałem transmisję wyścigów z Emiratów. Startowali czołowi dżokeje świata. Zwycięzcy biegu wisiały na finiszu luźno cugle. Niepojęte. Transmisja z St. Leger z Anglii. Zwycięzca posyłał konia na finiszu jedną, prawą ręką, a lewą wymachiwał batem w powietrzu. Posyłać należy oburącz, inaczej nie jest to posyłanie, a jedynie jego markowanie.

Kwestia używania bata. Wielokrotny champion z Pola Mokotowskiego i lat pięćdziesiątych Służewca Kazimierz Jagodziński nigdy nie uderzał więcej niż trzy razy. Koń pełnej krwi jest bowiem bardzo ambitny, ściganie się i wygrywania leży w jego naturze. Walcząc na finiszu angażuje wszystkie swoje siły, A gdyby została jakaś rezerwa, jedno lub dwa uderzenia wyzwalają ją. Bicie w wyścigu nie jest ponaglaniem bacikiem, niczym w bryczce. Z fizjologii wiemy, że uderzony mięsień ma tendencję do kurczenia się. Koń w galopie na przemian – wyciąga się, gdy opierając się na zadnich nogach wyrzuca do przodu przednie, by zagarnąć jak najwięcej przestrzeni. Następnie kurczy się podciągając zadnie pod brzuch. Dlatego pobudzając konia batem, należy uderzać konia w momencie kurczenia się, a nie rozciągania. Spóźnienie się nawet o ułamek sekundy powoduje wręcz odwrotny skutek. Jeśli chodzi o technikę używania bata, powszechny błąd polega na tym, że jeźdźcy biją konie uderzając w tak zwaną słabiznę, czyli boczne powięzi jamy brzusznej. Jeżeli już pobudzamy batem, to należy uderzać w mięśnie zadu. Przykładem poprawnego używania bata mogłaby być legenda angielskich torów Lester Piggot, który uderzał wyciągając rękę daleko do tyłu i bił uderzając w zad od tyłu do przodu.

Co do konieczności opierania się konia w wyścigu na wędzidle, mamy z redaktorem Tadeuszem Porębskim to samo zdanie. Ale ta sama zasada dotyczy jazdy sportowej – bez stałego kontaktu ręki z pyskiem konia nie byłoby możliwe jego ujeżdżenie. Jednak między jazdą wyścigową a sportową jest zasadnicza różnica. W jeździe sportowej ujeżdżenie polega na przywróceniu koniowi naturalnej równowagi zachwianej w momencie, gdy dosiądzie go jeździec. Dzieje się tak, kiedy podprowadzamy zadnie nogi konia możliwie najbliżej pod środek ciężkości. W sporcie wyścigowym jest odwrotnie – jeździec musi dostosować się do równowagi konia poprzez umieszczenie swego środka ciężkości nad jego środek ciężkości.

W 1903 roku zaproszono do Polski amerykańskiego dżokeja Toda Sloana. Kiedy wyjechał na warszawski tor jadąc na krótkich strzemionach, widzowie wybuchnęli gromkim śmiechem, mówiąc, że wygląda jak małpa siedząca na płocie. Jednak kiedy wygrał jeden, a potem kolejne wyścigi przestano się śmiać. Dlaczego tzw. amerykańska szkoła jazdy ułatwia koniowi galopowanie? Legenda polskich torów Jerzyk Jednaszewski tłumaczył to tym, że jeździec przesuwając swoje ciało do przodu (co ułatwiają mu podciągnięte strzemiona) powoduje mocniejsze wyrzucanie przednich nóg do przodu, a tym samym szybszy galop. Nie o to chodzi. Koń w galopie kolejno dotyka podłoża raz przednimi nogami, unosząc przy tym zad, a następnie unosi przód, by zadnie złapały kontakt z podłożem. Przy każdym foule wykonuje więc ruch wahadłowy, którego osią jest jego środek ciężkości. Gdy dżokeje jadąc na długich strzemionach siedzieli w siodłach, a więc za środkiem ciężkości konia, byli przy każdym foule lekko podnoszeni i opuszczani. Obliczyłem w pewnym przybliżeniu, że podczas wyścigu na dystansie 2400 m koń w sumie podniósł dosiadającego go jeźdźca o około 10 metrów. Stanowi to poważny dodatkowy wysiłek.

Skoro zdecydowałem się napisać tę publikację dla "Passy", chciałbym poruszyć jeszcze jeden temat. Mający na koncie pasmo sukcesów trener Andrzej Walicki przy okazji jakiegoś spotkania na torze narzekał na brak polskich jeźdźców. Kiedy byłem kierownikiem stajen na Państwowych Torach Wyścigów Konnych (PTWK), a także  wcześniej – kiedy funkcję tę pełnił pan Tadeusz Milanowski, dawaliśmy do prasy rolniczej ogłoszenia dotyczące ofert pracy w służewieckich stajniach z możliwością uzyskania zawodu dżokeja. W ten sposób trafiło do nas wielu chłopców, którzy stali się później wybitnymi jeźdźcami. Wyjątkiem jest Janusz Kozłowski, którego ojciec pracował w stajni trenowanej przez Stanisława Pasternaka. Dobrze go pamiętam, bo sam odbywałem w tej stajni staż obrządzając konie i jeżdżąc na tzw. rannej robocie.

Mój pomysł polegałby na tym, że organizator wyścigów (nie wiem, czy miałby to być PKWK, czy też służewiecki oddział Totalizatora Sportowego) zawarłby umowę z tymi trenerami, którzy wyraziliby chęć takiej współpracy. Należałoby dać odpowiednie ogłoszenie do prasy skierowanej do ludności rolniczej, oferując zatrudnienie w stajniach wyścigowych z możliwością zdobycia zawodu dżokeja. W ogłoszeniu należałoby podać dokładne warunki, takie jak wymagany wiek, wzrost i waga. Ci chłopcy byliby zatrudnieni przez TS bądź przez PKWK i powierzeni pieczy trenerów, którzy podjęliby się przyuczenia ich do zawodu i wyszkolenia w sztuce jazdy. Po sześciu miesiącach nastąpiłaby weryfikacja. Gdyby kandydat nie rokował, umowa z nim wygasałaby z automatu. Z pozostałymi przedłużany byłby kontrakty na kolejne trzy miesiące. Po tym okresie byliby oni angażowani przez trenerów do pracy w stajniach. Trener, który wyszkoliłby pracownika, miałby kandydata na jeźdźca przez siebie wyuczonego. Tu jedynym problem byłoby zapewnienie młodym adeptom jeździectwa służbowego lokum na czas nauki.

Na koniec jeszcze jedna kwestia. Kilka lat temu pan dyrektor Marek Magdziak pytał mnie o zdanie na temat ustalenia limitu tak zwanych ćwiartek w gonitwach na średnich i dłuższych dystansach. Uważam to za niecelowe, przecież w takim przypadku należałoby ustalać ćwiartki inne na torze lekkim, inne na ciężkim, inne na 2200 m i inne na 2800 m. Dżokej ma obowiązek zastosowania takiej taktyki w wyścigu, która pozwoli wykorzystać wszystkie możliwości konia. Zgodnie z regulaminem musi dołożyć wszelkich starań, by wygrać wyścig lub zająć możliwie najlepsze miejsce. Jeżeli więc w wyścigu dystansowym startują stayery (konie silne preferujące długie dystanse – przyp. "Passa"), a wśród nich jest flyer (koń odznaczający się szybkością, czyli speedem – przyp. "Passa") i jeżeli wyścig ten będzie poprowadzony zbyt wolnym tempem, czego efektem będzie zwycięstwo flyera, może to zostać uznane za błąd taktyczny jeźdźców dosiadających faworyzowanych koni dystansowych i za ten błąd powinni zostać ukarani. Ocena sytuacji należy do komisji technicznej.

Przedstawiłem powyżej w maksymalnym skrócie kilka uwag na temat mojego pojmowania jazdy wyścigowej. Mam też kilka uwag na temat totalizatora. Na przykład jak oferowane przez organizatora zakładów wzajemnych sposoby gry są zależne od struktury wyścigów w danym kraju. Dlaczego na przykład w USA najbardziej popularne są „win”, „place” i "show”, a więc jednokonne, a w Polsce jednogonitwowe wielokonne.

Od redakcji:  Autor powyższej publikacji jest jednym z nielicznych w Polsce ekspertów od hodowli koni wyścigowych i samych wyścigów konnych. Przez wiele lat pełnił funkcję wicedyrektora Państwowych Torów Wyścigów Konnych, przekształconych po transformacji ustrojowej w nieistniejącą już jednoosobową spółkę skarbu państwa Służewiec Tory Wyścigów Konnych. To dzięki uporowi Andrzeja Ryńcy służewiecki hipodrom został wpisany do Krajowego Rejestru Zabytków, co uchroniło ten wspaniały obiekt przed zabudowaniem go luksusowymi apartamentowcami.

Dla każdego jockey clubu człowiek pokroju pana Andrzeja Ryńcy, posiadającego niezmierzoną wiedzę wyścigowa, byłby prawdziwym skarbem. Ale nie dla Polskiego Klubu Wyścigów Konnych, który kreuje się na jockey club, lecz jest ledwie jego namiastką sterowaną przez niemających bladego pojęcia o wyścigach kolejnych ministrów rolnictwa. Polityka PKWK polega raczej na pozbywaniu się fachowców i korzystaniu z usług dyletantów. Jednym z najlepszych przykładów jest pozbycie się innego wyścigowego eksperta pana Pawła Gocłowskiego, wybornego znawcy wszystkiego, co wiąże się z wyścigami konnymi.

Wróć