Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Komu jeszcze wierzyć?

17-02-2021 20:18 | Autor: Tadeusz Porębski
W styczniu straszono Polaków „Bestią ze wschodu” i temperaturami poniżej minus 30 stopni. Bestia stchórzyła i skończyło się na temperaturach od minus 4 do plus 3. Zaraz potem kraj obiegła hiobowa wieść – do Polski zbliża się polarny front, który przyniesie siarczysty mróz rzędu tym razem minus 40 stopni. Kilka dni temu portal Tatromaniak.pl podał mrożącą krew w żyłach informację: "na szczytach Tatr temperatura spadnie poniżej minus 30 stopni, a wartość temperatury odczuwalnej może wynieść nawet minus 54 stopnie".

A co mamy? Normalną piękną zimę z opadami śniegu, temperaturami mniej więcej od minus 8 za dnia, do minus 15 stopni Celsjusza w nocy. Przepowiadacze pogody natychmiast zmienili front i rakiem wycofują się z katastroficznych przepowiedni. Muszą, ponieważ w następną niedzielę oraz poniedziałek zamiast minus 30 mamy mieć w Polsce... plus 13 stopni. W tym momencie ludzie ci stają się po prostu śmieszni. Przynajmniej dla mnie.

Zluzowano epidemiczne rygory i lud wielką liczbą ruszył w góry. W Zakopanem pijany motłoch opanował Krupówki – bójki, akty wandalizmu, zakłócanie ciszy nocnej i porządku publicznego, demolka trwała do białego rana. To może nas wszystkich drogo kosztować, ponieważ przy wzroście zachorowalności ekscesy na Krupówkach będą dla rządu doskonałym argumentem do ponownego zaostrzenia restrykcji. Aż dziw bierze, że policja – tak aktywna w tłumieniu pokojowych demonstracji kobiet – zachowała w Zakopanem wielką powściągliwość. A można było łatwo rozpędzić pijaną gawiedź bez użycia siły i stosowania bezpośrednich środków przymusu. Trzy komunikaty przez głośniki wzywające do rozejścia się tłumu, a potem nie pałki teleskopowe w ruch, lecz armatka wodna. Lodowata woda pod wielkim ciśnieniem na kilkustopniowym mrozie jest lepszym lekarstwem na dzicz niż tysiąc teleskopowych pałek.

Szczepimy się na potęgę, tak przynajmniej powiada rząd. Prawda jest taka, że obie dawki przyjęło dotychczas ledwie ponad 600 tysięcy osób. Ja przyjąłem jedną, druga 25 lutego i uważam się za wielkiego szczęściarza, bo moja 86-letnia teściowa nadal czeka na szprycę, podobnie jak matka pewnego kolegi, kobieta też po osiemdziesiątce, którą zapisano na… czerwiec. Mnie się udało, ponieważ nie szukałem szczepienia w Warszawie, lecz w niezbyt odległych miastach. Załapałem się na Pfizera w Ciechocinku, natomiast dwaj moi koledzy w Radomiu i w Siedlcach, ale dopiero w marcu. Skąd chaos i opóźnienia? Nie sposób zrozumieć, dlaczego nie wybrano najprostszej drogi do pacjenta, czyli via przechodnie podstawowej opieki zdrowotnej, które funkcjonują od wielu lat w każdej gminie, sołectwie, dzielnicach wielkich miast i posiadają bieżące dane o każdym leczącym się u nich mieszkańcu. Personel zna ich adresy domowe, mailowe, telefony i po kadrowym go wzmocnieniu ze środków NFZ mógłby sprawnie prowadzić zapisy oraz szczepienia. Na przykład duża, świetnie wyposażona w sprzęt przychodnia przy ul. Na Uboczu na Ursynowie nie prowadzi ani zapisów, ani szczepień.

Inny powód to przerwy w dostawach szczepionki. Z drugiej umowy z firmą Pfizer, podpisanej przez Komisję Europejską, wynika, że Polska miała otrzymać 16 mln dawek. Miały one być dostarczane od II kwartału tego roku. Niestety, polski rząd skorzystał z dodatkowej umowy z Pfizerem nie w pełnym zakresie. Maksymalnie Polska mogła wziąć 24 mln dawek, a wzięliśmy jedynie 16 mln „kierując się preferencją dla dostaw”, jak tłumaczy rząd. Co to oznacza, nie wiem. Pfizer też nie jest bez winy. Firma deklarowała na początku grudnia 2020 r., że dostarczy do Polski 2,1 mln szczepionek przeciw wirusowi SARS-CoV-2, a dzisiaj dowiadujemy się, że otrzymamy tylko 1 mln tych dawek. Minister Michał Dworczyk, pytany, dlaczego Polska zrezygnowała z zakupu łącznie 15 mln szczepionek Pfizera i Moderny oznajmił, że to nie był błąd, ale "taka narracja polityczna pojawiła się po stronie opozycji". Co poeta miał na myśli, nie wiem. Nie raz zastanawiałem się, co by nas czekało, gdybyśmy wyszli z UE, czego domaga się spora grupa wyborców o nacjonalistycznym zabarwieniu. Nie ma sensu na ten temat spekulować.

Wiadomo natomiast, jaka jest pozycja Polski w Unii po budżetowym wecie w Brukseli, niewykonywaniu wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, zdemolowaniu sądownictwa, upartyjnieniu telewizji publicznej i obdarowywaniu środkami z UE „swoich” samorządów, a sekowaniu gmin rządzonych przez polityków sprzyjających sejmowej opozycji. Bruksela przekazała nam ostatnio 4,3 miliarda euro w formie pożyczek z instrumentu SURE. Sfinansują one systemy zmniejszonego wymiaru pracy w okresie pandemii oraz wsparcie dla pracowników w kraju. Całkowite wsparcie dla Polski w ramach SURE wyniesie 11,2 miliarda euro, czyli prawie 50 miliardów złotych. Całkiem zacna sumka. Portal @GazetaRDK donosi, że w ostatnich dniach KE zdecydowała przyznać państwom członkowskim dodatkowe środki na walkę z wirusem Corona. Polska otrzyma dodatkowy miliard euro, ale Komisja będzie od nas żądała specjalnych raportów, dotyczących dystrybuowania tych pieniędzy, by nie zostały one roztrwonione bądź rozkradzione. Raporty będą musiały składać także Węgry – i nikt poza tymi dwoma państwami.

W liczącym 9 mln obywateli Izraelu zaszczepiono już milion osób, ale jest to kraj mocno zmilitaryzowany, gdzie obowiązkową służbę wojskową pełnią także kobiety, więc nie ma co dziwić się, że tempo szczepień jest tak wysokie. Ale w Wielkiej Brytanii zaszczepiono już ponad 10 milionów osób, czyli 15 proc. społeczeństwa. Tymczasem wspólne zamówienia, realizowane przez KE dla krajów Wspólnoty, gdzie mieszka 446 mln ludzi, osiągnęły poziom zaledwie 18 mln dawek w styczniu, a w lutym dostawy miały teoretycznie osiągnąć poziom 33 mln. Dystrybucja szczepionek Biontech/Pfizer, Moderna i AstraZeneca jest utrudniona przez opóźnienia w dostawach, wąskie gardła w produkcji i błędne decyzje polityczne. Więc może w Polsce nie jest aż tak źle ze szczepieniami, jak perorują politycy opozycji? W całej Europie narasta niezadowolenie z powodu powolnego tempa szczepień w porównaniu z takimi krajami jak USA, Izrael i Wielka Brytania. Najmocniej atakowany jest rząd Niemiec, któremu media wytykają, że nie zapewnił sobie uprzywilejowanego dostępu do szczepionki firmy Biontech/Pfizer, mimo że Biontech ma swoją siedzibę w Niemczech, a jego szczepionka była pierwszą dopuszczoną do obrotu na Zachodzie. Reakcja była natychmiastowa.

W środę 3 lutego niemiecki minister zdrowia Jens Spahn poinformował, że trwają rozmowy z Moskwą w celu zbadania możliwości produkcji na terenie Niemiec rosyjskiej szczepionki Sputnik V. Dzień później rząd krajowy Saksonii - Anhalt potwierdził, że Rosjanie skontaktowali się z IDT Biologika w Dessau. Firma powstała 100 lat temu i zatrudnia około 1400 osób w zakładach w Dessau-Rosslau i Magdeburgu we wschodnich Niemczech oraz w Rockville w amerykańskim stanie Maryland. „Nie ma żadnych ideologicznych zastrzeżeń co do Sputnika V, cieszymy się ze wszystkiego, co może pomóc w walce z koronawirusem” – powiedział rzecznik premiera Saksonii-Anhalt, podtrzymując perspektywę wsparcia dla firmy. – W wypowiedzi rzecznika warto zwrócić uwagę na słowa „nie ma ideologicznych zastrzeżeń”. W Polsce z pewnością się pojawią.

Tymczasem Rosjanie idą za ciosem. Rosyjski Fundusz Inwestycji Bezpośrednich (RDIF) złożył przed kilkoma dniami wniosek o rejestrację szczepionki Sputnik V w UE i otrzymał potwierdzenie, że został on przyjęty. Jeśli warunkowe świadectwo rejestracji zostanie wydane i zatwierdzone przez KE, a przy wsparciu Niemiec jest to prawie pewne, rosyjska szczepionka będzie mogła być dostarczana do krajów Unii. Z preparatu poza Rosją korzystają obywatele m.in. Indii, Korei Południowej, Argentyny i Brazylii. W brytyjskim prestiżowym czasopiśmie naukowym "Lancet" opublikowane zostały wyniki ostatniej fazy badań klinicznych nad rosyjską szczepionką, które potwierdziły bezpieczeństwo preparatu i jego skuteczność na poziomie 91,6 proc. Fakty dowodzą, że trzech europejskich producentów szczepionek nie radzi sobie z ich produkcją oraz dystrybucją. Czemu więc nie skorzystać z oferty Rosji?

Europa z pewnością łyknie rosyjski wynalazek, ale nie wyobrażam sobie, by polski rząd wydał choć złotówkę na preparat wynaleziony w Rosji. Popieram. Mogliby na przykład wszczepić nam gnoma, który uczyni nas łatwo sterowalnymi, albo wręcz bezwolnymi. Lepiej nie ryzykować – lepiej czekać na łaskę Pfizera lub szczepić się AstraZeneca skuteczną na poziomie 76 proc. I nieważne, że minister zdrowia RPA niedawno wstrzymał plany szczepień tym preparatem, o czym w Polsce w ogóle się nie mówi. Powodem są podejrzenia o słabą skuteczność tej szczepionki przeciwko południowoafrykańskiej wersji Covid-19. Tak wynika z badań. Nie mówi się także o tym, że wcześniej wątpliwości dotyczące skuteczności szczepionki AstraZeneca wyrazili także Szwajcarzy. Kilka dni temu tamtejsza agencja odpowiedzialna za dopuszczanie leków do obrotu odmówiła zatwierdzenia tego preparatu. Ale dla naszego rządu jest on lepszy od ruskiego, mimo zdecydowanie niższej skuteczności.

Wróć