Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Komu dać, a na kim postawić krzyżyk

08-07-2020 21:19 | Autor: Tadeusz Porębski
Pan prezydent Andrzej Duda… Pięć lat temu patrzyłem na tego gościa z dużą sympatią. Był moją nadzieją na Polskę spokojną, stabilną, przyjazną każdemu obywatelowi, nie wstrząsaną aferami w rodzaju Sowa &Przyjaciele i złodziejską aferą reprywatyzacyjną. Na Polskę pędzącą do przodu gospodarczo i światopoglądowo, byśmy mogli szybko wyrównać opóźnienia cywilizacyjne dzielące nas od Zachodu, spowodowane ponad czterdziestoletnim panowaniem komunizmu, realnego socjalizmu i jedynie słusznej siły politycznej w postaci Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, zapoczątkowanym odrzuceniem Planu Marshalla. Dzisiaj, podobnie jak miliony Polaków, zadaję sobie pytanie, czy pan Duda jest także moim prezydentem. Nikt bowiem nie ma wątpliwości, że z pewnością jest on prezydentem zapomnianej przez poprzednie rządy biedoty miejskiej i wiejskiej. Na tym elektoracie bazuje w swojej kampanii wyborczej.

Nie mam nic przeciwko wspieraniu przez państwo najuboższych grup społecznych. Były prezydent USA Ronald Reagan powiedział kiedyś, że państwo powinno pomagać najuboższym, bo są nieutalentowani, nieudolni i nie potrafią radzić sobie w życiu, oraz najbogatszych, ponieważ ci są kołem napędowym gospodarki. Reszta da sobie radę. Zgadzam się z taką tezą, ale w Polsce pożądana przez ubogich pomoc państwa graniczy z patologicznym rozdawnictwem publicznych pieniędzy i służy rządzącym do liczebnego poszerzania elektoratu. Wraz z upływem lat Andrzej Duda coraz ściślej wiązał się tylko z jednym ugrupowaniem politycznym i sprawnie wpisywał w rozpoczęty w 2015 r. przez Jarosława Kaczyńskiego proces dzielenia Polaków na lepszy i gorszy sort. Całkowicie odwrócił się też od kulturalnych elit kraju i od mieszkańców dużych miast.

Używając w trakcie publicznej dysputy mającego absolutnie pejoratywne znaczenie określenia „warszawka”, Duda (odtąd tak będę go nazywał) oficjalnie wypiął się na wszystkich warszawiaków. Prezydentowi państwa nie wolno szydzić z nikogo: ani z bogatych, ani z biednych, ani z mieszczan, ani z wieśniaków. Szydzenie i obrażanie kojarzy się bowiem z prostactwem i nie przystoi głowie państwa będącego członkiem europejskiej wspólnoty.

Osobiście najbardziej irytuje mnie granicząca z patologią obłuda Dudy: „W Sądzie Najwyższym jest grupa sędziów, którzy nie tylko byli członkami komunistycznej partii przed 1989 rokiem, ale splamili się tym, że byli funkcjonariuszami partyjnymi w stanie wojennym! Dzisiaj udają rzetelnych i uczciwych sędziów! Nie zawaham się tego powiedzieć: czas najwyższy, żeby tacy ludzie z naszego wymiaru sprawiedliwości odeszli raz na zawsze i nie straszyli już swoją obecnością ani obywateli Polski, ani naszych sąsiadów”. Tak grzmiał Duda w dniu 20 listopada ubiegłego roku. Zaledwie kilka dni później powołał do prestiżowego Trybunału Konstytucyjnego posła PiS Stanisława Piotrowicza, byłego prokuratora PRL i członka PZPR, który oskarżał w procesach przeciwko działaczom demokratycznej opozycji. Uroczystość wręczenia nominacji do TK odbyła się po cichu, bez udziału mediów i nie w Pałacu Prezydenckim, ale w Belwederze. Jak mocnego określenia należałoby użyć, by mogło ono w stu procentach oddać cynizm i podwójną moralność Dudy?

Nie zamierzam nikogo namawiać do utrącenia tego pana w niedzielnym głosowaniu. To jeszcze wolny kraj i każdy posiada wolność wyboru. Jak długo pomieszka nad Wisłą prawdziwa wolność, z wolnością mediów włącznie, nie wiadomo. Fakty wszakże dowodzą, że Duda podpisze wszystko, co sobie wymyśli Prezes i jego polityczne zaplecze. Nawet wprowadzenie stanu wyjątkowego pod jakimkolwiek pozorem. Taki prezydent jak Duda nie daje żadnych gwarancji, że kiedykolwiek będzie w stanie sprzeciwić się woli Wodza. W tym aspekcie Rafał Trzaskowski bije go na głowę, bo nie sposób uwierzyć w to, że mógłby być sterowany przez Borysa Budkę, bądź innego czynownika z Platformy Obywatelskiej. To nie ten typ człowieka. Poznałem go w ubiegłym roku podczas jego sąsiedzkiej wizyty w naszej redakcji (mieszka na Ursynowie) i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że jest to twardziel z charakterem, choć na takiego nie wygląda. Takim człowiekiem nie da się sterować.

Poza obłudą Dudy najbardziej irytuje mnie uprawiana przez niego „papkinada”. To bredzenie o prestiżu Polski na arenie międzynarodowej, który Duda rzekomo podnosi… O jakim prestiżu mowa? Zbliża się Święto Bastylii, narodowe święto Republiki Francuskiej. Jak każdego roku zjadą się do Paryża najważniejsi z ważnych i najpotężniejsi z potężnych. W tym dniu prawdziwy prestiż zamieszka właśnie w stolicy Francji. Tymczasem w czerwcu niemiecki Frankfurter Allgemeine Zeitung napisała, że Emmanuel Macron, rozsierdzony na Dudę za podpisanie tak zwanej ustawy kagańcowej, anulował polskiemu prezydentowi zaproszenie na paryską fetę wręczone podczas wizyty w Polsce w lutym tego roku. FAZ to nie jest tabloid sycący się sensacją, to jeden z najbardziej wpływowych dzienników w zachodniej Europie. Jeśli Duda nie pojawi się 14 lipca na trybunie honorowej pod Łukiem Triumfalnym, Polska zostanie ośmieszona, a jego bajania o prestiżu można będzie tylko wyśmiać.

Na razie Duda buduje prestiż Polski, kochając się z Amerykanami, a dokładnie mówiąc z ich obecnym prezydentem. Jego ostatnia wizyta w USA, którą mocno się chwalił, nie miała jednak podłoża przyjacielskiego, lecz stricte biznesowe. Właśnie Niemcy przepędzili ze swojego kraju wielotysięczny kontyngent US Army, uznając, że dalszy pobyt amerykańskich wojsk, generujący ogromne koszty dla niemieckiego budżetu, jest potrzebny Bundesrepublik Deutschland niczym łysemu grzebień. Co na to Donald Trump? Zmarszczył gniewnie brwi, że ktoś ośmiela się odmawiać darmowej michy obrońcom światowej demokracji i zadzwonił do pewnego frajera, od którego zawsze można wyciągnąć miliard dolców na zapewnienie obrony przed wrogą Rosją. Poprzednio wcisnął temu petentowi – na jego własną prośbę – samoloty bojowe F-35 za 4,6 mld USD.

Od dawna zastanawia mnie, czemu tak drogo i na gwałt nie zbroją się Czesi, Słowacy, a szczególnie Łotysze, Litwini i Estończycy, którzy terytorialnie znajdują się w rosyjskich kleszczach. Czyżby nie obawiali się napaści ze strony Rosji? A może są po prostu mądrzejsi od Polaków? Czesi odesłali Amerykanów z kwitkiem i wzięli w leasing od Szwedów dużo tańsze samoloty SAAB JAS 39 Gripen, trafnie kalkulując, że jeśli Rosja zdecyduje się uderzyć nie pomogą ani F-16, ani F-35, ani system Patriot, ani nawet sam Bóg. Rosyjskie Iskandery-M wyposażone w pociski 9K723 z ładunkiem jądrowym, poruszające się z prędkością 6-7 tys. km/godz. i manewrujące na wysokości do 50 km w celu uniknięcia nowoczesnych systemów obrony przeciwrakietowej, zdolne są w kilka godzin obrócić naszą część Europy w perzynę.

Dlatego w stosunkach z tak potężnym sąsiadem należy używać narzędzi politycznych (jak nie przymierzając przebiegły Viktor Orbán oraz rządy Litwy Łotwy i Estonii), a nie pistoletu na kapiszony, bo F-35 nie obronią nas przed rosyjskim atakiem. Rosjanie mają bowiem poza Iskanderami także samoloty najnowszej generacji SU-57 wyposażone m. in. w aż pięć anten z aktywnym skanowaniem elektronicznym obserwujących przestrzeń w zakresie 270° przed samolotem, w system optoelektroniczny obejmujący przedni celownik na podczerwień, cztery czujniki ultrafioletowe wokół samolotu ostrzegające o ataku pociskami rakietowymi oraz dwie stacje zakłóceń przeciw pociskom samonaprowadzającym się na podczerwień.

Zachęcając tedy wrażą „warszawkę” do pójścia do urn, życzę moim ziomalom warszawiakom postawienia krzyżyka przy właściwym nazwisku, ponieważ niedzielne wybory są najważniejsze dla kraju i mieszkańców od transformacji ustrojowej w 1989 roku.

Wróć