Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Komendant główny moim dłużnikiem

08-05-2024 22:13 | Autor: Tadeusz Porębski
Ta pouczająca historia ma swój początek w dniu 2 maja 2023 r. około godz. 12.30, kiedy wracając swoim Peugeotem 206 z uzdrowiska Ciechocinek zostałem zatrzymany na peryferiach Włocławka przez policjanta z drogówki dokonującego kontroli prędkości pojazdów na obszarze zabudowanym. Pan policjant wyskoczył na jezdnię niczym diabełek z pudełka, kazał zjechać na pobocze i stwierdził, że przekroczyłem dozwoloną prędkość o 19 km, ale nie przedstawił na tę okoliczność dowodu w postaci stosownego zapisu na przyrządzie kontrolno – pomiarowym. Oni często twierdzą, że policjant dokonujący kontroli pomiaru prędkości zobowiązany jest do okazania wyniku pomiaru wyłącznie na żądanie osoby kontrolowanej. To jednak kłóci się z Zarządzeniem nr 30 Komendanta Głównego Policji, które powiada, że policjant dokonujący kontroli prędkości urządzeniem laserowym MA OBOWIĄZEK okazać kierującemu parametr upływu czasu od dokonania pomiaru. Natomiast §26 ust. 2 pkt. 2 tegoż zarządzenia stanowi, iż policjant ma obowiązek odnotować w notatniku służbowym czas, jaki upłynął od pomiaru do okazania jego wyniku kierującemu pojazdem. A zatem, skoro parametr ten winien być wpisany do notatnika, oznacza, że okazanie go kierującemu jest obowiązkowe.

Dzielni funkcjonariusze włocławskiej drogówki czujnie ukryli się oznakowanym radiowozem na bocznym parkingu, niewidocznym dla kierujących pojazdami i stamtąd dokonywali pomiarów prędkości. Przyjąłem mandat, bo mocno spieszyłem się wtedy na wyścigi konne. Był to błąd z mojej strony, bowiem przyjęcie mandatu ma skutek nieodwracalny. Aliści w Warszawie ustaliłem, że kontrolujący mnie funkcjonariusze prawdopodobnie złamali zapis w Rozdziale 3, §17, pkt. 4 Zarządzenia nr 495 Komendanta Głównego Policji z dnia 25 maja 2004 r. w sprawie sposobu pełnienia służby na drogach przez policjantów, tu cytat: „podczas dokonywania pomiaru prędkości pojazd służbowy powinien być usytuowany w miejscu widocznym dla kierujących pojazdami”.

Mniemam, że wydając powyższe rozporządzenie poeta miał na myśli także działanie prewencyjnie, a nie tylko łupienie niesfornych kierowców. Idea jest słuszna, ponieważ w moim przypadku gliniarze nie mieli do czynienia z piratem drogowym, ale z kierowcą, który nigdy nie został ukarany za przekroczenie prędkości (jedyne 2 punkty karne dostałem za jazdę bez pasów bezpieczeństwa). Gdyby więc zastosowali się do wewnętrznych przepisów zarządzonych przez najwyższego rangą przełożonego i zaparkowali na widocznym miejscu, z pewnością nie straciłbym punktów oraz 200 zł.

Był środek długiego weekendu, prawie zerowy ruch na drodze, zbliżał się koniec zmiany w WRD i mam wrażenie, że obijający od rana gruchy panowie policjanci na siłę szukali wyników, by o godzinie 14 (koniec zmiany) móc cokolwiek pokazać w notatnikach dowódcy kompanii. Aby wykazać swoją aktywność w służbie brali więc na drodze co popadnie, czujnie ukrywając się w przysłowiowych krzakach. Miałem nieszczęście paść ofiarą takiej „aktywności”. Napisałem do Komendanta Miejskiego Policji we Włocławku skargę, starając się dowieść, że jego podwładni złamali w moim przypadku §17, pkt. 4 wspomnianego wyżej Zarządzenia nr 495 Komendanta Głównego Policji z dnia 25 maja 2004 r., które jasno precyzuje, że „podczas dokonywania pomiaru prędkości pojazd służbowy powinien być usytuowany w miejscu widocznym dla kierujących pojazdami”. Zastępczyni pana komendanta spuściła mnie z wodą, twierdząc autorytatywnie, że owo zarządzenie straciło moc. Jestem z tych dociekliwych, więc skierowałem do KGP stosowne zapytanie w trybie ustawy Prawo Prasowe. Gdzie mógłbym znaleźć bardziej wiarygodne źródło informacji, jak nie tam, gdzie przedmiotowe zarządzenie powstało? Moje pytanie było krótkie, zrozumiałe i bardzo jasne: „czy §17, pkt. 4 Zarządzenia nr 495 Komendanta Głównego Policji z dnia 25 maja 2004 r. nadal jest w mocy, czy też może został znowelizowany, bądź uchylony”. Biuro Prasowe KGP kazało długo czekać na odpowiedź, choć według prawa organ ma obowiązek udzielić dziennikarzowi wyczerpującej odpowiedzi w ciągu 14 dni.

Ponaglenie nie przyniosło skutku, więc w dniu 8 czerwca 2023 r. pozwałem KGP do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. We wnioskach dowodowych przesłanych przez KGP do sądu wyczytałem, że tamtejsze Biuro Prasowe dokonało ekwilibrystyki godnej mistrza olimpijskiego w gimnastyce artystycznej tłumacząc się, że nie udzielono mi odpowiedzi, gdyż to będące ponad wszystkim biuro… nie udziela porad prawnych. Potraktowano proste pytanie o wewnętrzny przepis policji jako pytanie o poradę prawną. Bezczelność najwyższej próby. Nie wiedziałem – śmiać się, czy płakać. W kwietniu uśmiałem się, bo zapadł wyrok. Sąd stwierdził, że „Komendant Główny Policji dopuścił się bezczynności”; że „bezczynność organu nie miała miejsca z rażącym naruszeniem prawa” (co uchroniło KGP przed pieniężną grzywną); oraz że „zasądza od Komendanta Głównego Policji na rzecz skarżącego Tadeusza Porębskiego kwotę 100 (słownie: sto) złotych tytułem zwrotu kosztów postępowania sądowego”. Wychodzi na to, że Komendant Główny Policji wisi mi stówę. Na razie nie otrzymałem bankowego przelewu, deklaruję zatem, że mogę stówkę odebrać osobiście w gabinecie pana komendanta przy ul. Puławskiej 148/150 w Warszawie. Może wtedy, rozmawiając w cztery oczy, odpowie na pytanie, czy Zarządzenie nr 495 nadal funkcjonariuszy obowiązuje.

Bo wyrok sądu stwierdza wyłącznie bezczynność KGP i zawiera dywagacje prawne sędzi, czy zadane przeze mnie pytanie mieści się w ramach ustawy o dostępie do informacji publicznej. Nadal więc nie wiem, jak również miliony polskich kierowców, czy Zarządzenie nr 495 KGP wciąż jest w mocy i czy policjanci z drogówki mogą nas atakować zza krzaków, wiat autobusowych, przęseł mostów, przydrożnych parkingów i przecinek leśnych. Z mojej wiedzy wynika, że zarządzenie komendanta nie jest dokumentem tajnym, czy też opatrzonym klauzulą poufności, więc z definicji powinno być dokumentem jawnym, dostępnym dla każdego zainteresowanego kierowcy. Mamy prawo wiedzieć, co policjant na drodze może, czego nie może i jakie ma obowiązki wobec użytkowników dróg publicznych. Cała ta sprawa daje dużo do myślenia i nasuwa na myśl jeden wniosek: oni po prostu boją się publicznie przyznać, że zarządzenie jednak obowiązuje i radiowozy dokonujące stacjonarnego pomiaru prędkości powinny być widoczne dla kierujących pojazdami, bo oficjalne potwierdzenie mogłoby wywołać burzę i znacznie zmniejszyć wpływy do budżetu państwa uzyskiwane z tytułu nakładanych mandatów karnych. Jednak służba państwu i obywatelom nie polega na ich łupieniu. Służenie obywatelom to także prewencja. Podczas pełnienia służby policjanci powinni podchodzić do kierowców w sposób uczciwy – być widoczni dla kontrolowanych, tak jak zarządził komendant główny. Ten trend potwierdzają m. in. znaki D-51a oraz D-51b informujące kierowców o zbliżaniu się do urządzeń automatycznie kontrolujących prędkość. Jest to najlepszy przykład działania prewencyjnego i uczciwego wobec obywatela.

Należałoby zatem zapytać komendanta, dlaczego z jednej strony państwo podchodzi do obywatela uczciwie, informując zawczasu kierowców o zbliżaniu się do przydrożnych fotoradarów, a z drugiej nieuczciwie – zezwalając swoim służbom na wolną amerykankę i łupienie kierowców z zasadzek. Żeby była jasność: powyższe uwagi nie dotyczą operujących na autostradach i drogach ekspresowych policjantów z Grupy Speed, których zadaniem jest wyłapywanie piratów drogowych stwarzających niebezpieczeństwo pozostałym użytkownikom dróg. Piraci i pijacy za kółkiem to prawdziwa plaga, którą należy zwalczać wszelkimi dostępnymi metodami. W sporze sądowym z KGP chodzi mi wyłącznie o stacjonarne pomiary prędkości, dokonywane przez umundurowanych policjantów w oznakowanych radiowozach za pomocą tzw. „suszarek” na drogach wojewódzkich, powiatowych i gminnych.

Na koniec informacja dla każdego obywatela, któremu urząd (organ) odmawia udzielenia informacji publicznej, bądź przeciąga procedurę stosując działania pozorowane. Opłaca się skarżyć taki organ do WSA, bo to kosztuje tylko sto zł. A można uzyskać nie tylko szybką odpowiedź, ale także pieniężne zadośćuczynienie. Fragment uzasadnienia wyroku WSA – Porębski vs KGP: „Sąd w przypadku, o którym mowa w §1(celowa bezczynność organu, bądź lekceważące podejście do obowiązków informacyjnych), może orzec z urzędu albo na wniosek strony skarżącej o wymierzeniu organowi grzywny lub przyznać od organu na rzecz skarżącego sumę pieniężną do wysokości połowy kwoty określonej w art. 156§6”. Bezczynni urzędnicy bójcie się!

Wróć