Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kombinacje i manipulacje...

25-09-2019 21:37 | Autor: Tadeusz Porębski
To, że społeczeństwo jest manipulowane pojąłem dawno, dawno temu. Mam włączony mechanizm obronny, ale ciągle wymyślane są nowe diabelskie techniki skutecznego wchodzenia w ludzkie mózgi, więc – Bogiem a prawdą – nie mam stuprocentowej pewności, czy mimo dużej wiedzy na ten temat i ostrożności tajemne siły nie gmerają w mojej podświadomości.

Cóż, robota w szklanych biurowcach wre, buduje się ich coraz więcej, choć nic tam się nie produkuje poza marzeniami i coraz skuteczniejszymi technikami oszustwa. I efekty są. To dzięki umiejętności wchodzenia do głów Polaków jesteśmy w czołówce światowej jak idzie o nabywanie tak zwanych suplementów diety, czyli placebo pomagającego ludziom chorym niczym umarłemu kadzidło (czytaj też - bezwartościowego pseudomedycznego gówna). W 2018 r. wydatki Polaków na leki OTC (wydawane bez recepty) i suplementy diety sięgnęły prawie 13,3 mld zł, o 7 proc. więcej niż rok wcześniej. To najlepsze świadectwo poziomu naszej (nie)świadomości.

Informacje, na podstawie których przeciętny obywatel buduje własne sądy o świecie polityki, są fragmentaryczne. Ich źródłem przed wszystkim są media, w dalszej kolejności inne osoby oraz obserwacje własne. Jednak to, co pokazują nam w telewizji znacznie różni od tego, co naprawdę dzieje się na politycznej scenie. W zestawie informacyjnego posiłku dla widza usłużni politycznie telewizyjni spryciarze najczęściej stosują jednostronność, czyli tendencyjne zgromadzenie wiadomości o wyłącznie pozytywnym bądź negatywnym aspekcie danej sprawy. To najlepsza droga do wywołania u widza jednoznacznie ukierunkowanej reakcji emocjonalnej. Przykłady. Przez ostatnie cztery lata ze studia telewizji TVN nie padło nawet jedno pozytywne zdanie o PiS i pisowskim rządzie, choć powinno, bo nie wszystko to, co robi ten rząd i partia było złe. Z kolei w TVP SA nie usłyszałem przez cztery lata słowa krytyki pod adresem PiS i ekipy rządzącej, choć powinno ono paść wielokrotnie, ponieważ ekipa ta i sam Prezes nie raz strzelali sobie w stopę.

Lekceważony przez polskie high society Prezes okazał się mądrzejszy od inteligenckich elit skupionych tradycyjnie przy liberałach. Pojął, że władza w państwie leży w rękach Polaka – katolika, niewykształconego, zmarginalizowanego przez poprzednią władzę, osamotnionego ze swoimi ciągłymi problemami i nie chodzącego do wyborów w ramach politycznego bojkotu. Trzeba tylko znaleźć klucz do jego zagubionej duszy, popracować nad nim, pochylić się z troską nad jego losem, za oddanie głosu obiecać bonus i przede wszystkim wywiązać się z danej obietnicy. Prezes pojął, że każdy wykluczony biedak pod każdą szerokością geograficzną będzie dozgonnie wdzięczny swojemu łaskawcy – dobrodziejowi za podanie mu ręki. A że wykluczonych biedaków jest w każdym społeczeństwie dużo więcej niż zainteresowanych jedynie czubkiem własnego nosa i średnio interesujących się polityką oraz wyborami lemingów, władza leży na ulicy.

Nasze elity nadal zdają się nie dostrzegać, że Prezes to nie meteor typu Ryszard Petru, czy polityczny nieboszczyk Janusz Palikot. Nie ma się co oszukiwać, Prezes to wielka osobowość, bezwzględny gracz o niebywale wysokim poziomie makiawelizmu, uwielbiający brutalną walkę i bezpardonowo manipulujący ludźmi w celu osiągnięcia politycznej korzyści. Według zasad starożytnej retoryki, w każdej mowie przywódcy należało mieć na uwadze trzy wartości: podobać się, nauczać i wzruszać. Tylko osiągając te trzy skutki można według Cycerona liczyć na dotarcie do słuchaczy i przekonanie ich do własnych racji. Dobrym przykładem jest Adolf Hitler, który kierując się tymi zasadami dotarł do umysłów 80 milionów Niemców. Wskazał ludowi śmiertelnego wroga, rzekomego sprawcę wszystkich nieszczęść tego narodu - światowe żydostwo i na tym wjechał na szczyty władzy. Prezes też wskazał ludowi wroga - łże elity ("my jesteśmy tu gdzie wtedy, oni tam gdzie stało ZOMO", "wy zdradzieckie mordy"), dodał do tego grona osoby z kręgu LGBT oraz uchodźców i też na całe lata zajmie miejsce na samym szczycie władzy, ponieważ ma wszystkie trzy cyceronowskie wartości w małym palcu. Natomiast sejmowa opozycja ani większości wyborcom się nie podoba, ani nie potrafi nauczać, a już na pewno nie potrafi wzruszać. Ma więc nikłe szanse na wygranie październikowych wyborów.

Prezes i jego partia potrafili nawiązać bliskość kulturowo - światopoglądową z elektoratem liczonym na grubo ponad 50 proc. uprawnionych do głosowania. Jest to wzajemna niechęć do jakichkolwiek zmian obyczajowych, do LGBT (atak na polską rodzinę), do uchodźców, do aborcji na żądanie, do małżeństw homoseksualnych, do prawa do adopcji dzieci przez takie małżeństwa. Ponadto, program 500+ awansował społecznie i cywilizacyjnie znaczną część obywateli borykających się dotychczas z odrzuceniem i niedostatkiem, więc można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że ta potężna grupa społeczna karnie pójdzie do urn i zagłosuje na PiS. I na koniec ta ujmująca lud swojskość Prezesa i jego ludzi (są naszym lustrzanym odbiciem, mają, owszem, tak jak my braki w obyciu, ale ciężko pracują na naszą rzecz, by wygospodarować po te 500 zł dla każdego naszego dzieciaka oraz trzynastą emeryturę dla teściów i dziadków).

Wyborcy PiS, podobnie jak reszta Polaków, są poddawani różnym odmianom manipulacji. Manipulują przede wszystkim media, więc nie dziwota, że Prezes jest na tym obszarze nienasycony. Już nie wystarcza mu kontrola nad mediami publicznymi, chciałby dobrać się także do prywatnych. To nie będzie łatwe, ale nie niemożliwe. Telewizja Polsat, której serwis informacyjny miał u mnie wyłączność, nagle stała się miałka i bezpłciowa. Po prostu nijaka. Tuż przed wyborami wicepremier Jarosław Gowin powrócił do tematu „repolonizacji” mediów, czyli ustawowego ograniczenia zagranicznej własności w prasie, radiu, telewizji i mediach internetowych. O "repolonizacji" dużo wcześniej napomykał kilkakrotnie sam Prezes dając szefom państwowych spółek subtelnie do zrozumienia, że powinni wspierać reklamami przede wszystkim wydawców rodzimych. "Repolonizacja" miałaby polegać na wykupieniu przez spółki z jednoosobowym udziałem skarbu państwa znacznej części udziałów od wydawców i nadawców zagranicznych (TVN, Bauer Media, Polska Presse, Ringer Axel Springer, Marquard). Odpowiednia ustawa czeka na właściwy moment polityczny, czyli wygranie wyborów w proporcji dającej samodzielną większość w Sejmie.

Już od jesieni 2017 roku leżą w sejfie PiS opracowane warianty przepisów w zakresie "repolonizacji" mediów. Czekają jedynie na decyzję polityczną. "Szanujące się państwo i szanujący się naród nie może dopuszczać do tego, by większość mediów znajdowała się w cudzych rękach" - grzmiał ostatnio Gowin. "I to jest zadanie, które stoi przed naszym rządem, jeżeli będziemy nadal sprawować władzę w następnej kadencji". Na szczęście pojawił się problem nie do przejścia - Bruksela. Oni nie zezwolą na żadną "repolonizację". Przepoczwarzono więc szybko "repolonizację" na "dekoncentrację", czyli stworzenie systemu ograniczenia własności tylko w jakimś segmencie medialnego rynku. Co to może oznaczać? Jak zwał, tak zwał, ale wykup udziałów przez państwowe spółki oznaczałby moim zdaniem koniec wolności mediów w naszym państwie. Trudno uwierzyć, że wypowiedź ważnego polityka obozu rządzącego pochodziła z tak zwanej "czapy". Podchody pod prywatne media musiały być przedmiotem wielu dyskusji na najwyższych szczeblach pisowskiej władzy. Prezes wie, że bez podporządkowania sobie choć części prywatnych mediów ciężko mu będzie utrzymać władzę, więc nie wierzę, że na tym polu odpuści.

Jest jednak w gadaniu o "repolonizacji" czy "dekoncentracji" nuta obłudy, a może po prostu cichy bunt przeciwko woli Prezesa, by spółki z jednoosobowym udziałem skarbu państwa nadmiernie nie wspierały reklamami zagranicznych wydawców. Jedna z największych spółek o znaczeniu strategicznym dla państwa uporczywie pasie reklamami jedną z lokalnych gazet wydawanych dwa razy w tygodniu przez niemiecki koncern. Rozdawana na terenie całej Warszawy gazeta o dosyć skąpym nakładzie nie ma szans dotarcia do szerokiej rzeszy mieszkańców prawie dwumilionowej metropolii, więc jej siła rażenia jest nikła. Mimo to niemiecki wydawca łyka corocznie od państwowej spółki setki tysięcy złotych, ostatnio kilkadziesiąt tysięcy za cztery strony reklamujące cykliczną imprezę organizowaną na służewieckim hipodromie. W ubiegłym roku spółka wykupiła na tę okoliczność aż 8 stron w niemieckiej gazecie. Do transakcji należy dodać duży baner reklamowy wykupiony na jednym z portali internetowych będącym częścią niemieckiego holdingu mediowego.

I może nie byłoby o czym pisać, gdyby nie to, że wiceprezeską owej państwowej spółki jest pani pełniąca wcześniej przez wiele lat funkcję dyrektorki biura reklamy gdzie? Właśnie w tym niemieckim koncernie, który dzisiaj pasie państwowymi pieniędzmi. Chyba uprawnione byłoby użycie w tym przypadku użycie określenia "kumoterstwo", a może nawet znacznie mocniejszego? Żeby było jasne - jestem zdeklarowanym przeciwnikiem "repolonizacji", "dekoncentracji" i jakiegokolwiek politycznego dłubania w kwestiach własnościowych mediów. Szanuję uczciwą konkurencję na rynku reklamowym i wolność wyboru dla reklamodawcy. Ale uporczywe preferowanie przez wiceprezeskę zamożnej państwowej spółki jednego tylko zagranicznego wydawnictwa, w którym osoba ta przez wiele lat była zatrudniona na stanowisku dyrektora biura reklamy i marketingu, jest moim zdaniem niedopuszczalne i jako takie powinno zostać ostro napiętnowane przez właściciela spółki, czyli nowo powołanego ministra finansów.

Wróć