Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kłótnia w rodzinie

01-11-2017 18:15 | Autor: Mirosław Miroński
Kłótnia to „wymiana poglądów”, podczas której często emocje biorą górę nad ogólnie przyjętymi normami współżycia społecznego, zasadami kultury i dobrego wychowania. Gdy się kłócimy, nie zauważamy i nie respektujemy stanowiska naszego adwersarza.

Przeciwieństwem kłótni jest rzeczowa dyskusja na argumenty, mająca na celu poparcie określonego poglądu i osiągnięcie założonego celu, jakim jest przekonanie oponenta. Dobrze jest, aby argumenty były wiarygodne, bo wtedy szansa na zawarcie porozumienia jest większa.

Zarówno kłótnia, jak i dyskusja nie są niczym złym, jeśli zmierzają do osiągnięcia kompromisu. Nawiasem mówiąc, dobry kompromis to taki, który nie zadowala w pełni żadnej ze stron, ale jest przez nie akceptowany.

Pokutuje przekonanie, że zgoda buduje (z czym trudno się nie zgodzić), ale nie zawsze tak jest. Zgadzanie się na wszystko bywa źródłem kolejnych problemów. Ustępowanie drugiej stronie we wszystkim prowadzi do sytuacji, którą można zilustrować porzekadłem „Dać komuś palec, to będzie chciał rękę”. Pokazuje to spór wokół zakazu handlu w niedziele.

Jedną ze stron inicjujących zakaz są związki zawodowe, które próbują przypomnieć o sobie, występując rzekomo w interesie pracowników sklepów wielkopowierzchniowych. Zdaniem związkowców dowodem tej troski o pracowników tych placówek jest właśnie zakaz handlu w niedziele. Jeśli to nastąpi, otworzy się szansa na spędzanie niedziel w rodzinnym gronie – w domu albo na spacerze. Wszędzie, byle nie w markecie, albo centrum handlowym. Tam zdaniem związkowców w niedziele nie należy chodzić, bo to nieodpowiednie miejsce. Nikt nie pytał o zdanie innych rodzin, czyli tych, które chodziły tam dotychczas. Nie wiadomo więc, co one na to. I słusznie, bo nie o to tu chodzi. Ważne są rodziny pracowników marketów. Argumentacja zwolenników zakazu handlu jest dość pokrętna, bo przecież gdyby chodziło rzeczywiście o owych pracowników i ich rodziny, można byłoby zadbać o nich na wiele innych sposobów, nie wylewając przysłowiowego dziecka z kąpielą.

Brakuje mi tu jeszcze zakazu używania smartfonów i komputerów w niedziele i zamiast tego nakaz zasiadania przy niedzielnym rodzinnym obiedzie. Tak więc zamiast tych cywilizacyjnych gadżetów rosół wjeżdżający na stół. A potem? Potem czas wolny – czas dla rodziny. Nie ukrywam, że jako zwolennikowi wartości konserwatywnych bardzo mi się taka perspektywa podoba. Ktoś wreszcie zadba o nasz czas i skończy się marnowanie go na niedzielne zakupy. Zresztą, przypomnijmy sobie od czego pochodzi nazwa  „niedziela”. To przecież niedziałanie. Chodzi o to, żebyśmy w niedziele nie robili nic. Mnie się to podoba. Ba, rozszerzyłbym to również na pozostałe dni tygodnia...

Dyskusję nad rozwiązaniem kwestii „zagospodarowania” niedziel niepotrzebnie upolityczniono, a sedno sprawy w toku różnych dywagacji gdzieś umknęło. Co bowiem ma oznaczać często przytaczany argument, że jeśli nie będzie handlu w niedzielę, to rodziny będą miały więcej czasu dla siebie? Czy to oznacza, że życie rodzinne rozkwitnie? Tak bałamutne gadanie nie zasługuje nawet na komentarz. Może ktoś ze związkowców wyjaśni „nieoświeconej” reszcie społeczeństwa, jakiż to destrukcyjny wpływ na rodziny ma handel w niedzielę (w sklepach wielkopowierzchniowych), a dlaczego wpływ ten jest tak szkodliwy, w przypadku rodzin, które handlują w niedzielę w mniejszych sklepach?

Czy w wymarzonej Arkadii – oazie szczęśliwości, do której zmierzamy przy pomocy podobnych „obywatelskich projektów” nie powinniśmy zakazać handlu w ogóle? Przecież wtedy mielibyśmy cały tydzień dla rodziny. Gorzej mieliby jedynie ludzie samotni, bo ci zapewne pogubią się nie wiedząc, co robić z czasem wolnym od zakupów.

Żyję dość długo, by pamiętać upokarzające wystawanie w kolejkach w celu kupienia czegokolwiek, bo a nuż coś „rzucą na sklep”. Nie było wtedy marketów w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Młodzi tego już nie pamiętają. I  bardzo dobrze, bo wreszcie sytuacja jest normalna. Wtedy normą było to, że niczego w sklepie nie ma. A to, co było, sprzedawano spod lady, często po znajomości. Zdążyliśmy się do tej normalności przyzwyczaić Możliwość robienia zakupów bez ograniczeń wielu z nas traktowało jako swoiste osiągnięcie cywilizacyjne.

 „No, ja zakupów w niedzielę nie robię” – deklaruje ktoś sondowany na ulicy. „A ja mogę obyć się bez zakupów w niedzielę – słyszymy znowu.

Ja, właściwie też. Przez kilkadziesiąt lat nie kupowałem w marketach bo były w niedziele zamknięte. Często nie kupowałem nawet w dni powszednie, bo poza ekspedientką i słoikami z octem nic w nich nie było. Teraz słyszę, że ideałem byłoby, gdyby zakazać handlu we wszystkie niedziele. To ambitny cel. Warto pójść za ciosem i zakazać handlu również w sobotę. Wtedy związki zawodowe znowu znajdą się na ustach większości Polaków.

No, przecież Niemcy w niedziele mają sklepy pozamykane – pada argument nie do obalenia. Róbmy więc tak jak oni. Warto zauważyć, że mają oni też parę innych rzeczy, których nam brakuje m. n. największą w Europie sieć autostrad, punktualne koleje, a co ważniejsze są najsilniejszą gospodarką w Unii Europejskiej i w całej Europie. Dlaczego nie próbujemy im dorównać w tych dziedzinach? Czy sposobem, by być krajem jak Niemcy, jest utrudnianie życia większości Polaków?

Doceniam ciężką pracę personelu różnych „biedronek” wykładającego towar na półki lub siedzących godzinami „na kasie”. Z pewnością nie chciałbym się zamienić z większością z nich. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do zamkniętych sklepów. Tylko po co? Przecież, jeśli handel odbywa się w niedziele, to nie wynika to z jakiegoś widzimisię właścicieli sieci handlowej, ale z prostego faktu, że są klienci którzy właśnie w niedziele robią zakupy. A klienci – to my.

Czy zatroskani losem pracowników handlu wystąpią z podobnym „obywatelskim projektem” w sprawie zakazu chorowania w niedziele? Przecież lekarze i pozostały personel medyczny również mają rodziny. Czy im nie należy się wolny czas w niedziele? Tym bardziej, że i kondycja niektórych reprezentantów, przedstawicieli zawodów medycznych już jest nadwerężona z powodu stosowania głodówek. Głodujący lekarze-rezydenci wiedzą to, więc niezbilansowaną dietę na szczęście dla nich porzucili. To dobrze bo przecież przyszli specjaliści są potrzebni.

Zregenerują siły i znowu wystąpią w słusznym skądinąd proteście, z którym chyba wszyscy się zgadzamy. Przecież każdy z nas chciałby żeby w służbie zdrowia działo się dobrze. Tylko czy wpompowywanie kolejnych pieniędzy z budżetu bez gruntownej reformy może coś zmienić?

Wróć