Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kiedy tańsza energia?

10-10-2019 21:33 | Autor: Mirosław Miroński
Mam zwyczaj kłaść na wierzchu bieżącą korespondencję, rachunki, wszelkie pisma, zaproszenia, aby przejrzeć je w wolnej chwili. Zwykle odkładam to przeglądanie na jakiś czas. Być może, robię to podświadomie, bo na ogół nie są to wiadomości, po których chciałoby mi się skakać z radości. Przeciwnie, najczęściej otrzymuję przypomnienia o płatnościach, ponaglenia z tytułu braku tej, czy innej wpłaty.

Nic dziwnego, że po odebraniu takiej lektury odsuwam ją od siebie, do czasu kiedy spokojnie będę mógł zająć się papierkową robotą. Przyznaję, że nie rwę się do tego, mimo że zdaję sobie sprawę, że to obowiązek, którego nie da się uniknąć. Niechętnie zaglądam do urzędowych papierów , rachunków. Tym bardziej, że większość, jeśli nie wszystko opłacam online, czyli elektronicznie. W ogóle, porozumiewam się ze światem, w ten sposób w coraz większym stopniu. Cała ta „makulatura” jest więc jedynie przypomnieniem o tym, o czym i tak dowiem się z poszczególnych aplikacji, czy stron internetowych, również o płatnościach. Tak, czy inaczej papierzyska lądują po jakimś czasie w koszu, a następnie w śmietniku.

Płatności komputerowe mają wiele zalet, m. in. tę, że nie trzeba chodzić do banku, ani na pocztę i wystawać tam w kolejkach. Wadą takich płatności, być może nie jedyną, lecz istotną jest to, że nie analizuję poszczególnych płatności tak uważnie, jak w przypadku rachunków na papierze, zdając się na firmowe aplikacje np. Innogy, czy UPC. Ważnym aspektem psychologicznym takiego podejścia z mojej strony jest to, że „lżej” przychodzi mi wypłacać z własnego rachunku kwoty podane w wersji elektronicznej niż te wyraźnie wyszczególnione na papierze, które postrzegam jako konkretne, rzeczywiste pieniądze do zapłacenia. W przypadku płatności dokonywanych online, podobnie jak w przypadku dokonywanych przy użyciu karty płatniczej pieniądze wydają się bardziej wirtualne niż rzeczywiste. Te pierwsze – są dla mnie, a myślę, że dla większości z nas nieco abstrakcyjne, bo ich nie widać fizycznie. Łatwiej się wiec z nimi „rozstać” na rzecz firmy dostarczającej do domu energię elektryczną, gaz, wodę etc.

Niedawno spojrzałem na stertę papierów, która zdążyła w krótkim czasie znacznie urosnąć i zauważyłem, że rachunki za energię są wciąż wysokie. Zresztą, tak jest już od lat. Dostaję całą masę papierów zupełnie niepotrzebnie. Mimo iż deklarowałem tu i tam, że nie chcę ich, bo korzystam z faktur elektronicznych. Nawet wysokość zużycia prądu podaję na stronie dystrybutora dedykowanej dla klientów indywidualnych. To jednak nie jest aż tak istotne (poza tym, że niepotrzebnie zużywa się papier). Prawdziwym problemem jest to, że rachunki za poszczególne okresy rozliczeniowe są wciąż wysokie. Prawdę mówiąc, uważam je za wysokie z własnej perspektywy. Wysokie – to pojęcie względne. Z pewnością osoby lepiej sytuowane nie odczuwają tego równie dotkliwie. Dla mnie jednak to wciąż dużo. Zadaję sobie pytanie – czy tak będzie już zawsze? Czy też istnieje szansa aby rachunki za prąd w istotny sposób obniżyć? Na razie nie znajduję jasnej i zadowalającej odpowiedzi.

Rozumiem, że istnieje wiele przyczyn tzw. obiektywnych np. ta, że wszystko kosztuje, że w energetyce istnieją wieloletnie zaniedbania, które trzeba niwelować, że przy tym uwzględnić wymagania dotyczące ochrony środowiska i przeciwdziałać ociepleniu klimatu, ograniczając emisję dwutlenku węgla do atmosfery oraz innych gazów, że energię ktoś musi wytworzyć, a następnie dostarczyć do klientów takich jak ja. Przecież ani jedni, ani drudzy nie robią tego za darmo. To wszystko rozumiem. Nie rozumiem tylko tego, że mimo iż wiele mówi się o nowych technologiach, które pozwolą uzyskać energię tańszą i bezpieczniejszą dla środowiska, to mnie, mieszkańca stolicy jakoś to nie dotyczy.

Czekam z niecierpliwością na farmy wiatrowe na Bałtyku, na elektrownie fotowoltaiczne, planowane nawet wzdłuż torowisk kolejowych, na efekty zmienionych przepisów pozwalających indywidualnym odbiorcom instalować własne źródła energii odnawialnej, na tzw. „Zielony zwrot TAURONA” – zwiększenie do ponad 65 % udziału źródeł niskoemisyjnych i zeroemisyjnych w energetycznym miksie Grupy TAURON. Czekam na elektrownię jądrową i na większą asertywność władz wobec europejskich nacisków w kwestii wykorzystania węgla.

Paradoksalnie, nasi sąsiedzi – Niemcy – wiele mówią o likwidacji swoich kopalń węgla kamiennego, ale wcale ich nie likwidują. My również nie wyeliminujemy węgla z naszej energetyki przez kilkadziesiąt lat. Możemy jednak ograniczać jego emisyjność i robimy to. Ten proces należy kontynuować, chociaż to nie obniży cen energii. Przed nami wiele jeszcze do zrobienia. Zwłaszcza jeśli chodzi o udział energii ze źródeł odnawialnych. Według danych Eurostatu pod tym względem plasujemy się pomiędzy Irlandią a Słowacją. Cele jakie przed nami stoją są ambitne, ale realne. Prawdziwym liderem, jeśli chodzi o wykorzystanie energii odnawialnej jest Szwecja. Za nią jest Czarnogóra. To są jednak kraje o znacznie mniejszej liczbie ludności.

Czekam na to wszystko, jak już wspomniałem niecierpliwie i mam nadzieje, że wraz z dywersyfikacją i zwiększoną liczbą niezależnych od siebie wytwórców oraz dystrybutorów opłaty za energię w moim budżecie domowym będą mniej odczuwalne.

Wróć