Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Każdy ma swój jubileusz

07-02-2024 20:53 | Autor: Tadeusz Porębski
W tym wydaniu gazety same jubileusze: 50-lecie gminy Lesznowola i 25-lecie Jolanty Batyckiej-Wąsik w gabinecie wójta tej bogatej podwarszawskiej miejscowości. Nieskromnie przypomnę, że i ja mam swój jubileusz – za kilka tygodni mija 20 lat mojej pracy w tygodniku „Passa”! Nie ma lepszej okazji do cofnięcia się w przeszłość. Kiedy zaczęła się moja przygoda z Ursynowem i piórem?

Wylądowałem pod Lasem Kabackim w 1992 r. po powrocie z emigracji w Niemczech. To wyjątkowy zbieg okoliczności, bo my na Mokotowie, gdzie się urodziłem i wychowałem, od zawsze uważaliśmy Ursynów za wiochę. Jeździłem tam na prywatki do koleżanki mieszkającej we wsi Imielin. Szliśmy pieszo w tropikalnym upale od Dworca Południowego. Ja dźwigałem patefon „Bambino”, kumpel niósł pod pachę plik płyt winylowych. Chata murowana, a jakże, duże podwórko z ujadającym psem na łańcuchu, stodoła i fura ze skierowanym prosto do nieba dyszlem. Było nas 10-12 osób. Ojciec koleżanki, gospodarz na obejściu, ogorzały chłopek w czapce maciejówce, warknął na powitanie: „Tylko mi tu nie chlać i nie gzić się po krzakach”. Bawiliśmy się za stodołą aż zapadł zmrok. Wtedy przyszedł gospodarz i rozgonił towarzystwo.

Za pośrednictwem kolegi z liceum, który miał na Ursynowie firmę handlową, zacząłem poznawać nowych ludzi i systematycznie wsiąkać w ursynowskie obywatelstwo. Pod koniec 1993 r. poznałem Bożydara Krajewskiego, naonczas kierownika filii mokotowskiego urzędu na Ursynowie (wówczas Ursynów był osiedlem i razem z Wilanowem znajdował się w granicach administracyjnych wielkiego Mokotowa). Z Bożydara był wielki społecznik. Zorganizował lokalną gazetę „Nowa Metropolia”, wydawaną w latach 1992–1994. Redaktorem naczelnym była Maria Starkowska. Chyba na początku 1994 r. Bożydar zaproponował mi współpracę. Od zawsze miałem lekkie pióro, więc czemu nie? Popełniłem kilka publikacji, ale kilka miesięcy później gazeta upadła. Wtedy poznałem Janusza Połcia – społecznika, mistrza świata w brydżu. W „Nowej Metropolii” pojąłem, że pisanie jest moim przeznaczeniem, więc postanowiłem pójść za ciosem. Wspólnie z Januszem założyliśmy miesięcznik „Nasza Metropolia”. Była to bardzo ostra gazeta. Przestały mi się bowiem podobać kliki rządzące spółdzielniami mieszkaniowymi i kamaryle ulokowane w urzędach Warszawy Płd. Poszliśmy z nimi na totalną wojnę.

Jako pierwszy poszedł pod dziennikarski nóż zarząd dzielnicy – gminy Mokotów, który w 1993 r. przekazał pewnemu przedsiębiorcy za symboliczną złotówkę 1800 mkw. w chronionym prawem Parku Królikarnia, pod odbudowę pałacyku z XVIII wieku. Przy pomocy prof. Lecha Królikowskiego, wybitnego varsavianisty, ustaliłem, że w tym miejscu nie było żadnego pałacyku. Poszczułem zarząd Mokotowa prokuraturą i zarzuciłem korupcję oraz łamanie prawa. Nie byli przyzwyczajeni do tak ostrej krytyki. W prokuraturze mieli swoich ludzi, mimo to chyba przestraszyli się medialnego szumu i anulowali trefną umowę z przedsiębiorcą.

Niedługo potem życzliwi donieśli mi, że na osiedlu „Zapłocie” w Wilanowie wybudowano 103 wille na podstawie lipnych pozwoleń na budowę. Sprawą zainteresowała się red. Elżbieta Jaworowicz, autorka popularnego programu „Sprawa dla Reportera”, z którą zrealizowałem odcinek zatytułowany „Komu działeczkę, komu…”. Nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy, jak wpływowymi osobami są mieszkańcy „Zapłocia”. Zdołali zablokować emisję tego odcinka, a kiedy Jaworowicz ostro postawiła się wiceprezesowi TVP, wyemitowano go o… 15.15, w czasie najniższej oglądalności, zamiast tradycyjnie o 21.30.

W 2000 r. Ursynów był już samodzielną gminą pod światłym przewodnictwem burmistrza dr. Stanisława Falińskiego i jego zastępcy mgr. architekta Janusza Nowaka. Wiosną tego roku wpadł do redakcji „Naszej Metropolii” ze zjeżonym włosem pewien rajdowiec o znanym nazwisku. „Oszukali, okradli, wzięli kasę i się nie wywiązali. Nie daruję”. Chodziło o budowę płotu na posesji przy ul. Poleczki. Ponoć urzędnik architektury wziął kasę i nie wywiązał się. Zacząłem węszyć. Odbijałem się od ścian niczym piłka, żadnych informacji z urzędu poza chodzeniem „w zaparte”. Natychmiast zaatakował mnie zbliżony do ursynowskiej władzy i przez nią finansowany za pomocą reklam periodyk „Południk 21”. Jakiś miesiąc później moi szpiedzy ulokowani w ursynowskim urzędzie donieśli mi, że w wydziale głównego architekta gminy prokuratura przeprowadziła przeszukanie i znaleziono kilkanaście sfałszowanych akt podbitych pieczątką… nieboszczyka, czyli kogoś, kto posiadał uprawnienia, ale dawno zszedł z tego świata. Popełniłem publikację pod znamiennym tytułem „Trąd w ursynowskim ratuszu” i dopiero z niej ursynowianie dowiedzieli się o korupcji w urzędzie gminy. Pojawiła się telewizja TVN, ale z dużej chmury popadał mały deszcz. Sprawę zamieciono, a na strzał wystawiono koziołka ofiarnego – urzędniczynę, który dostał wyrok w zawieszeniu.

W 2002 r. „Nasza Metropolia” ogłosiła upadłość, co ówczesne władze Mokotowa i Ursynowa uznały za korzystne dla nich zrządzenie opatrzności. Byłem ich wrogiem nr 1, podobnie jak prezesów kilku spółdzielni mieszkaniowych. Liczyli, że zniknę z tego terenu na zawsze. Mylili się. Na początku 2004 r. Marek Kondej, właściciel i wydawca tygodnika „Passa”, postanowił dać mi robotę. Nie da się opisać wszystkich naszych (moich) interwencji zakończonych powodzeniem. Broniliśmy przedpola rezerwatu Las Kabacki przed zabudową mieszkaniową, wykryliśmy i ujawniliśmy przekręt z bezprawnym zawyżeniem tzw. współczynnika intensywności zabudowy bardzo korzystnego dla hipermarketu „Tesco” na Kabatach, a niekorzystnego dla okolicznych mieszkańców, doprowadziliśmy do upadku kilka spółdzielczych klik, ujawniliśmy niedopełnienie obowiązków przez burmistrza Ursynowa, kiedy w 2009 r. dzielnica przegrała dwie sprawy w sądzie o 74 mln zł odszkodowania od Mostostalu-Export za opóźnienia w budowie hali sportowej „Arena Ursynów”. Burmistrz musiał podać się do dymisji. Po ciężkiej walce z prokuraturą i stołecznym ratuszem w latach 2014-18 uratowaliśmy budynek przy ul. Narbutta 60 przed złodziejską reprywatyzacją.

Z biegiem lat na terenie Warszawy Płd. zaczął gościć spokój. Pojawili się gospodarze z prawdziwego zdarzenia – na Ursynowie burmistrz Robert Kempa, na Mokotowie Rafał Miastowski, a w Wilanowie Ludwik Rakowski. Dzisiaj nie ma za bardzo o czym pisać. Pozostała jedynie Lesznowola, gdzie dynamiczna i prężnie działająca wójt Jolanta Batycka-Wąsik, która przez 25 lat wywindowała tę wiejską gminę na szczyty najróżniejszych rankingów, oceniających jakość życia w polskich samorządach, atakowana jest przez grupę mocno roszczeniowych mieszkańców, przybyłych do Lesznowoli spoza gór i rzek oraz pachnących łąk. Fabrykuje się zarzuty o złym zarządzaniu gminą, jej zadłużaniu i wyprzedaży gminnych gruntów. Staram się tłumaczyć, że zadłużonych jest ponad 90 proc. polskich samorządów, bo bez wypuszczania obligacji i kredytów nie da się dzisiaj zrealizować podstawowych zadań inwestycyjnych. Przez ostatnich 8 lat rząd miał samorządy w głębokiej dupie i jedyne, co robił, to odbierał im kompetencje i okradał z podatków.

Tłumaczę, że nie można mówić o wyprzedaży gminnych gruntów, raczej o ich sprzedaży.

Od 1999 r. Batycka-Wąsik tak długo nachodziła wojewodę, że w 2011 r. postanowił się jej pozbyć i przekazał Lesznowoli NIEODPŁATNIE aż 83 ha gruntów w Mysiadle, wzdłuż ul. Puławskiej, które warte są dzisiaj pół miliarda złotych. Wójt „wyłudziła” od Skarbu Państwa cenne grunty po to właśnie, by je systematycznie sprzedawać za dobre pieniądze, a uzyskane środki przeznaczać na nowe inwestycje, ponieważ rocznie Lesznowoli przybywa około 1000 nowych mieszkańców. Oni żądają nowych dróg, nowych szkół w pobliżu, nowych chodników i ścieżek rowerowych. Skąd na to brać?

Najsmutniejsze jest to, że opozycjoniści nie potrafią myśleć pozytywnie, przedstawić alternatywnych rozwiązań, ich jedynym narzędziem w dyskusji jest totalna, agresywna krytyka. Nie biorą pod uwagę nawet tak ważnego faktu, że Jolanta Batycka-Wąsik pięć razy z rzędu wygrywała wybory z 70-80 proc. poparciem, co świadczy o bardzo wysokim poziomie społecznego zaufania. Mam 30-letnią wprawę w boksowaniu się z tego typu elektoratem, ale powoli zaczyna brakować mi energii. Jednak rzucenie na ring ręcznika byłoby sprzeczne z moją naturą.

Wróć