Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Karetą, rowerem czy tramwajem?

17-05-2023 21:33 | Autor: Maciej Petruczenko
W sobotę 13 maja zmarła w wieku 99 lat Anna Branicka-Wolska i tym sposobem zamknęło się wieko nad sławnym rodem Branickich. Ponieważ już konstytucja marcowa z 1921 roku wykluczyła z oficjalnego obiegu publicznego arystokratyczne tytuły, nie mówiło się o byłej mieszkance pałacu w Wilanowie „hrabina Anna”, ale w Polskim Towarzystwie Ziemiańskim, którego była współzałożycielką, tak się zapewne do niej zwracano. Braniccy byli ostatnimi prywatnymi właścicielami dóbr wilanowsko-natolińskich – z pałacem po królu Janie Sobieskim włącznie. Nawet Niemcy, po napaści na Polskę w 1939 roku, uszanowali w jakimś stopniu ten tytuł własności i dopiero za komuny wielki i niezwykle cenny majątek przejął Skarb Państwa, utrzymując zresztą poszczególne obiekty do dzisiaj w dobrym stanie ze względu na ich wartość muzealną.

Ja akurat urodziłem się w Międzyrzecu Podlaskim, a należąca do mojej rodziny kamienica przy ul. Narutowicza znajdowała się (i do dziś się znajduje) o rzut beretem od tamtejszego pałacu Potockich, w którym po wojnie urządzono Dom Dziecka. Nasza dalsza rodzina nadal utrzymuje piękną willę naprzeciwko pałacu tego magnackiego rodu. Ojciec od lat trzydziestych kumplował się z Władkiem Ładą, synem pałacowego piwniczego, z którym razem studiowali i balowali w latach trzydziestych w stolicy, by w 1944 wziąć udział w Powstaniu Warszawskim. Ja sam, pierwsze zdjęcie, jakie mi w życiu zrobiono, przechowuję z pietyzmem, bo zostałem uchwycony w pałacowym parku przy Lubelskiej.

Kiedy kilkanaście lat temu odwiedziłem Annę Branicką-Wolską w jej mokotowskim mieszkaniu, nie gadaliśmy, oczywiście, o Potockich, tylko o Branickich, o ziemiańskiej przeszłości i o tym, że – jak być może słusznie uważała moja gospodyni – wyzuto ją z majątku wilanowskiego bezprawnie, bo jej zdaniem nacjonalizacji majątków arystokracji po wojnie podlegały tereny rolnicze, a nie pałac w Wilanowie.

Swego czasu media bardzo często opisywały, jak się Anna Branicka bezskutecznie procesowała z państwem polskim. Tak samo procesowali się, choć przynajmniej po części z lepszym skutkiem potomkowie Franciszka Janusza Radziwiłła. Z rodu Radziwiłłów najlepiej znamy obecnie Konstantego, który kiedyś mieszkał na Kabatach i prowadził tam praktykę medyczną, będąc też w latach 2001-2010 prezesem Naczelnej Izby Lekarskiej. Partia Prawo i Sprawiedliwość uczyniła go kolejno: ministrem zdrowia, wojewodą mazowieckim i wreszcie ambasadorem RP w Wilnie. Ale też nigdy nie było słychać, żeby ten doktor nauk prawował się z państwem polskim o majątek.

Urodzony po drugiej wojnie światowej Konstanty nie miał okazji łyknąć dawnej atmosfery ziemiaństwa, natomiast swoimi władczymi, acz nieprzemyślanymi posunięciami na stanowisku ministra zdrowia i wojewody zdążył zrazić do siebie wiele osób i tylko jako praktykujący lekarz miał bardzo dobrą opinię, którą i ja podzielałem, będąc jego pacjentem.

Anna Branicka-Wolska tym się od niego różniła, że jej życie składało się niemal wyłącznie z samych pięknych rozdziałów, choć jej ojciec Adam Branicki popadł przed wojną w poważne zadłużenie, z którego chyba tylko po części wyszedł obronną ręką. Dogadał się bowiem z prezydentem Warszawy Stefanem Starzyńskim, odsprzedając miastu Las Kabacki. Dzisiaj mieszkańcy Ursynowa mają z Lasu wielki pożytek i mało kto pamięta, że w obecnym Parku Kultury w Powsinie istniało w latach trzydziestych pole golfowe.

Gdy we wrześniu 1939 roku Warszawa broniła się przed atakiem niemieckim, Adam zorganizował szpital polowy w pałacu wilanowskim, a jego żona Beata, wraz z córkami Marią i Anną pomagały w jego zarządzaniu. Hitlerowski najeźdźca kazał Adama aresztować i przetrzymywać na Pawiaku wraz z siostrą Katarzyną, ale w ich zwolnieniu pomogła włoska rodzina królewska. Niemcy skonfiskowali znaczną część dzieł sztuki z pałacu wilanowskiego, a w 1941 przejęli okalające pałac dobra ziemskie.

Gdy podczas Powstania Warszawskiego spaliła się kamienica Branickich przy ul. Smolnej (w pałacu Branickich obok urządzono po wojnie urząd stanu cywilnego), Adam wyprowadził się razem z rodziną do Nieborowa, skąd w styczniu 1945 roku Sowieci wywieźli ich na moskiewską Łubiankę, a później do obozu dla internowanych w Krasnogorsku pod Moskwą. Powrócić do Polski udało się dopiero w 1947 roku. Już we wrześniu 1944 pozbawiono jednak hrbiegi Adama dóbr ziemskich na mocy dekretu o reformie rolnej. Gdy umierał w 1947 r., był ostatnim z Branickich w linii męskiej.

Anna, będąca jedną z jego trzech córek, napisała książkę pt. „Miałam szczęśliwe życie”, wspominając zwłaszcza pierwsze lata dzieciństwa w majątku Roś na Grodzieńszczyźnie, gdzie stukot kopyt koni arabskich był podstawowym dźwiękiem każdego dnia. W pałacu w Wilanowie część mieszkalna graniczyła z muzeum, co Anna doskonale zapamiętała. Tak samo jak polowania w Lesie Kabackim.

Podczas okupacji i w czasie Powstania Warszawskiego, Anna wraz z siostrami pomagała żołnierzom AK i w jednym z nich zakochała się na zabój. Fakt ten potwierdziła mi w rozmowie telefonicznej Katarzyna Frank-Niemczycka, która razem z mężem Zbigniewem często podejmowała w ostatnich latach Annę na piknikach w Konstancinie. Katarzyna dowiedziała się od swego ojca Ksawerego Franka, kiedyś czołowego kierowcy w rajdach i wyścigach samochodowych, że ów ukochany Anny był jego najbliższym druhem w Powstaniu.

Siostry Branickie były tak odważne, że potrafiły w czasie Powstania przewozić broń dla akowców... rodową karetą, której Niemcy nawet nie śmieli skontrolować. Takie to były romantyczne czasy.

Dziś możemy tylko pomarzyć o karecie, pojeździe w zasadzie już nieznanym w naszym pokoleniu. Tym bardziej więc warto przeczytać na str. 8 ciekawy artykuł znakomitego varsavianisty Lecha Królikowskiego, walczącego o to, by w Warszawie lżejsze życie mieli nie tyle stangreci powożący karetami, ile kierowcy aut, których próbuje się przesadzić gremialnie na rowery lub do tramwajów.

Wróć