Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Już nie ma miejsca na parady i defilady...

06-06-2023 21:18 | Autor: Prof. dr hab. Lech Królikowski
Pamiętam, a byłem wówczas małym chłopcem, gigantyczną demonstrację w październiku 1956 r. na Placu Defilad. Od tego czasu nie było chyba większego zgromadzenia, jak marsz, który miał miejsce w niedzielę 4 czerwca 2023. Nieprzebrane tłumy ludzi w różnym wieku w spokoju i powadze, ale nie w smutku, przemaszerowały z Placu na Rozdrożu na Plac Bankowy. Z bruku nie wyrwano ani jednej kostki, nie palono opon, ani rac; nie było bijatyki z policją.

Aleje Ujazdowskie są jednak zbyt wąskie, toteż sporo ludzi przemieszczało się także ulicami równoległymi. Tłum był kolorowy, było mnóstwo flag, sprzyjała piękna pogoda. Nad demonstrantami widać było napisy z nazwami miejscowości, z których ludzie przyjechali na tę wielką uroczystość w stolicy. Demokratyczna Polska przypomniała światu, że jeszcze istnieje.

Będąc seniorem i weteranem takich pochodów, z zainteresowaniem obserwowałem „infrastrukturę” marszu; tj. przygotowanie miasta do odbycia demonstracji 4 czerwca. Sytuacja w państwie sprawiła, że łatwo można było przewidywać, iż zgromadzenie będzie bardzo liczne. Wyznaczono termin, wyznaczono trasę, przygotowano nieco Plac Zamkowy. Odnoszę jednak wrażenie, że miasto mogło zrobić znacznie więcej. Najprostszy przykładem są przepełnione pociągi metra, które jeździły jak w zwykłą niedzielę, według rozkładu świątecznego.

Największe jednak moje zastrzeżenia budzi wyznaczona trasa pochodu. Nie ma wątpliwości, iż ciąg Alei Ujazdowskich, Nowego Światu i Krakowskiego Przedmieścia, nazywany często Traktem Królewskim – jest najdostojniejszym „miejscem” w Warszawie. Nie jest on jednak zaprojektowany, przygotowany i przystosowany do wielkich demonstracji ulicznych. Wybranie Placu na Rozdrożu, jako punktu koncentracji demonstrantów, uważam z poważny błąd organizatorów. Największe moje zastrzeżenia budził fakt, iż pod częścią Placu na Rozdrożu, gdzie tłoczyły się nieprzebrane tłumy, przebiega Trasa Łazienkowska. Z przerażeniem obserwowałem, jak tłum napierał na balustrady, a kilka metrów poniżej, poruszały się samochody. Tam mogło dojść do bardzo poważnej katastrofy.

To samo odnosi się do Placu Zamkowego, na którym kamienna balustrada „wisząca” na krawędzi tunelu Trasy W-Z, napierana była przez tysiące demonstrantów. Chwała Bogu, że nic złego się nie wydarzyło. Skoro jednak demonstracja nie była spontaniczna, ale zorganizowana i zapowiadana wcześniej, a prezydent Warszawy był w gronie jej organizatorów, to jednak należało założyć, iż zbiorą się wielkie tłumy, a w związku z tym, powinno się, wręcz na wyrost, zabezpieczyć przed możliwymi do przewidzenia skutkami zachowania się gigantycznej zbiorowości (tłumu).

Konstytucja RP w artykule 29 jednoznacznie stwierdza: „Stolicą Rzeczypospolitej Polskiej jest Warszawa”. W tym miejscu pojawia się ogólniejszy problem, którym jest miejsce i rola stolicy w państwie. To przecież nie tylko siedziba najwyższych władz i przedstawicielstw państw obcych oraz organizacji międzynarodowych, wiodący ośrodek nauki i kultury, centrum finansowe i gospodarcze, centrum innowacyjności i kreatywności, (teoretyczny) wzór rozwiązań urbanistycznych i architektonicznych itd. Stolica jest także symbolicznym miejscem, ważnym dla całego Narodu. Miejscem jednoczącym i służącym Narodowi. Jest miastem, które przez swoją stołeczność, ma także służebną rolę względem Polski i Polaków. W ustawie z dnia 15 marca 2002 r. o ustroju miasta stołecznego Warszawy (art. 3), napisano, m. in.: … wykonuje zadania wynikające ze stołecznego charakteru miasta. Moim zdaniem, jednym z takich zadań, jest umożliwienie odbywania w stolicy manifestacji i demonstracji, których życzą sobie obywatele RP. Do Warszawy przyjeżdżają górnicy, medycy, pracownicy sądów i prokuratur oraz wiele innych grup z całej Polski. Są jednak także w życiu Polaków, pewne wydarzenia o znaczeniu historycznym, ogólnonarodowym i symbolicznym. Takim był, wspomniany wcześniej „Październik 1956”, taki charakter miały demonstracje 1980 r., taki charakter miała Msza Święta z udziałem Jana Pawła II 2 czerwca 1979 r. na Placu Zwycięstwa (obecnie – Piłsudskiego) oraz papieska Msza Św. na Placu Defilad 14 czerwca 1987 roku; uroczystości związane z pogrzebem Jana Pawła II; demonstracje Komitetu Obrony Demokracji; demonstracje „Strajku Kobiet”; coroczne uroczystości Święta Niepodległości; defilady z okazji Dnia Wojska Polskiego i inne. Okazuje się jednak, że Warszawa nie jest przygotowana do pełnienia miejsca uroczystości ogólnonarodowych i symbolicznych. Po prostu, nie ma miejsca, gdzie mogłyby zebrać się ogromne tłumy demonstrantów, z bezpieczeństwem dla siebie oraz dla otoczenia. To samo odnosi się do defilad wojskowych, które nie tylko mogłyby odbyć się z całym anturażem, ale publiczność mogłaby je także wygodnie obserwować i podziwiać.

Polska, w czasach, gdy europejskie stolice kształtowały swoją urbanistykę i wpisywały w nią funkcje reprezentacyjne i symboliczne, tj. na przełomie XIX i XX w., nie istniała jako państwo. Warszawa, świadomie i z całą premedytacją spychana była przez carskie władze do roli miasta gubernialnego w Przywiślańskim Kraju”. Po odzyskaniu niepodległości nasze władze zrobiły dużo, celem przekształcenia miasta w stolicę. Zabrakło jednak czasu. Dwadzieścia lat to było zbyt mało, ale powstał, m. in. projekt budowy na Polu Mokotowskim wielkiej dzielnicy rządowej, z reprezentacyjną aleją przystosowaną do demonstracji ludności i wojskowych defilad oraz majestatyczną Świątynią Opatrzności Bożej. Później przyszła wojna i okupacja, totalne zniszczenie miasta i powojenna odbudowa.

Komuniści stworzyli w samym centrum nie tylko Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina, ale także ogromny Plac Defilad z trybuną honorową, na podobieństwo Placu Czerwonego w Moskwie. Trzecia RP zerwała z komunistyczną tradycją i wielki plac w samym centrum stolicy, gdzie miały miejsce m. in. wielki więc w „Październiku’56”, a także msza papieska, powoli jest zabudowywany. III RP nie nawiązała także do tradycji z czasów międzywojennych, a więc koncepcji stworzenia miejsca z przeznaczeniem na najbardziej podniosłe uroczystości o charakterze ogólnonarodowym, które z różnych przyczyn i w różnych okolicznościach się zdarzają w życiu Narodu i Państwa.

Nastała gospodarka kapitalistyczna, w której każdy skrawek gruntu w centrum miasta jest na wagę złota. Miasto, a konkretnie samorząd terytorialny stolicy, był po 1990 r. właścicielem ogromnych terenów w granicach przedwojennych granic i nie tylko. Żadna z ekip rządzących Warszawą nie miała wyobraźni z zakresu kształtowania prawdziwej stolicy Państwa i Narodu. Wszystko, co miało „uregulowany stan prawny”, szło na sprzedaż. Obecnie, już rzeczywiście nie ma w centrum możliwości urządzenia miejsc o charakterze ogólnonarodowym i symbolicznym, godnych stolicy dużego państwa – członka Unii Europejskiej.

Ja sam zaś nie mam żadnej możliwości wniesienia do władz miasta inicjatywy celem rozważenia i ewentualnego wpisania do strategii rozwoju Warszawy postulatu tworzenia w stolicy miejsc takich, jak plac zgromadzeń narodowych czy aleja defilad i pochodów.

Wyobrażam sobie, że jeżeli – jakimś niezwykłym zbiegiem okoliczności – zrealizowany zostanie Centralny Port Komunikacyjny, to zgodnie z jego założeniami przestanie funkcjonować Port Lotniczy im. Chopina na Okęciu. Jeśli tak się kiedyś stanie, a nawet jeżeli istnieje cień takiej możliwości, to samorząd stolicy powinien już obecnie rozważyć stworzenie na jego obszarze (ok. 800 ha), m. in. obiektów, o których pisałem wyżej. Być może, także dzielnicy urzędów centralnych oraz obszaru najwyższych technologii (takiej warszawskiej Krzemowej Doliny), a dopiero w ostatniej kolejności zabudowy mieszkaniowej.

Jestem przekonany, że w interesie narodowym jest dążenie do wykreowania stolicy Rzeczypospolitej Polskiej, na jedną z głównych stolic Unii Europejskiej Nie jest to jednak możliwe bez miejsc symboliczno-integracyjnych, ale także ośrodków kreacji zaawansowanych technologii i usług, celem zagwarantowania zaspokajania potrzeb społeczeństwa zarówno współczesnego, jak i przyszłych pokoleń.

Szkoda, że prawie całkowicie wygasły dyskusje na temat przyszłości stolicy, a wprowadzane rozwiązania są prawie zawsze anonimowe, czyli bez podania nazwiska autora. Mało też jest mieszkańców, którzy są w stanie wymienić nazwisko osoby odpowiedzialnej za urbanistyczny kształt Warszawy.

Lech Królikowski , absolwent Politechniki Warszawskiej i doktor habilitowany nauk humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim, były pracownik Instytutu Historii PAN, w latach 1990-1992 burmistrz Mokotowa, a potem ursynowski radny, varsavianista, w latach 1993-2013 prezes Towarzystwa Przyjaciół Warszawy.

Wróć